Każda liturgia ma swój określony ryt, a więc porządek, przebieg celebracji. Każdy z nich ma swoje specyficzne cechy, które pozwalają nam odróżnić np. ryt rzymski od rytu bizantyjskiego. Właśnie to, co w rycie charakterystyczne, nazywa się geniuszem. Nie dlatego, jakoby tylko liturgia rzymska była genialna, ale właśnie dlatego, że każda liturgia ma swoisty sposób mówienia do Boga i o Bogu.
Modlitwa eucharystyczna jest szczególnym elementem każdego rytu, bo przechowuje to, co najważniejsze i najbardziej dla niego charakterystyczne. W rycie rzymskim po Soborze Watykańskim II spotykamy się z nową sytuacją - mamy wiele modlitw eucharystycznych (dla rytów wschodnich nie jest to nic nowego). Do Soboru Watykańskiego przez blisko 1600 lat ryt rzymski miał tylko jedną modlitwę dziękczynienia - Kanon rzymski. Pomimo że dzisiaj pewnie nikły procent katolików kiedykolwiek słyszał tę właśnie (wciąż pierwszą) modlitwę eucharystyczną, pragnę jednak poświęcić jej kilka najbliższych felietonów; przede wszystkim z powodu piękna, teologicznej głębi i historycznej doniosłości Kanonu rzymskiego.
Powszechnie przyjmuje się, że zrąb Kanonu rzymskiego powstał w IV w. Grzegorz Wielki w liście do bp. Jana z Syrakuz twierdzi, że skomponował ją pewien „scholasticus”, tzn. uczony. Modlitwa od początku jest napisana w języku łacińskim, a więc jej pochodzenia możemy dopatrywać się w okresie pontyfikatu papieża Damazego (366-384 r.), kiedy to łacina zastąpiła w liturgii rzymskiej grekę. Ponadto Kanon jest cytowany przez św. Ambrożego w jego dziele „De Sacramentis”, które datuje się na rok 387. Ostatecznie Kanon został ukształtowany przez papieża Grzegorza Wielkiego (zm. 607 r.), i w następnych wiekach staje się jedynym sposobem modlitwy w całej Europie (Italia - VII wieku, Frankonia - VIII wieku, Hiszpania XI wieku). Jak sama nazwa „kanon” wskazuje, modlitwa ta jest pewną miarą, czymś niezmiennym, stałym. Dlatego też od VII wieku nie dokonano w niej żadnych zmian aż do 1962 r., kiedy Jan XXIII dodał do listy wspominanych świętych imię św. Józefa, Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny. Dopiero po Soborze Watykańskim II w czasie przygotowywania nowego mszału Kanon został w centralnej części zmieniony. Przejdźmy jednak do komentarza pierwszej modlitwy Kanonu (który jako jedna wielka modlitwa eucharystyczna składa się z wielu mniejszych modlitw, tworzących strukturę). Od jej pierwszych słów nazywa się „Te igitur”.
„Ojcze nieskończenie dobry, pokornie Cię błagamy przez Jezusa Chrystusa, Twojego Syna, naszego Pana, abyś przyjął i pobłogosławił te święte dary ofiarne”. Łaciński tekst zaczyna się od wyrażenia: „Te igitur, (...) Pater - Ciebie przeto, Ojcze”. To płynne przejście po hymnie „Sanctus”, w którym wychwalaliśmy tym śpiewem Boga Ojca, będącego potrójnie świętym. Teraz dalej kierujemy wraz z Chrystusem naszą modlitwę do Boga Ojca. Do Ojca, który jest „clementissimus”, a więc nieskończenie dobry, najłaskawszy. To również tytuł, którym posługiwał się cesarz rzymski.
Tegoż najłaskawszego Ojca „pokornie i usilnie błagamy” („supplices rogamus ac petimus”). Sama modlitwa błyskawicznie nam tłumaczy, że Bóg to nie maszynka do spełniania naszych potrzeb ani kumpel, którego możemy poklepać do plecach. Owszem, jest On nam bliski, nieskończenie dobry i łaskawy, ale równocześnie jest Bogiem, a więc Kimś zupełnie innym od nas, Kimś, przed kim mam klęknąć i pokornie błagać. Nie ma On wewnętrznego przymusu spełniania naszych próśb (nawet jak chodzi o najdoskonalszą prośbę - Eucharystię), ale jest tutaj zupełnie wolny. Dlatego błagamy, i to usilnie Go błagamy, a On wysłuchuje naszych próśb właśnie ze względu na to, że jest miłosierny i nieskończenie dobry, a także dlatego, że błagamy wraz z Jego umiłowanym Synem, a dokładnie, błagamy „przez Jezusa Chrystusa, Syna Twojego, a naszego Pana”. To Jego wołanie i Jego „autorytet” nadają skuteczność modlitwie Kościoła.
Pomóż w rozwoju naszego portalu