Dla wielu ludzi obraz Boga wiąże się z obrazem ojca w domu. U Pana było to zaburzone, bo najukochańszy tata – Marek był uzależniony od alkoholu, nie dawał poczucia bezpieczeństwa. Dom rzutował na Pana wiarę?
Jestem przekonany, że każdy człowiek, tak jak rodzi się z potrzebą bliskości, pragnieniem miłości, zaopiekowania, rodzi się też z przeświadczeniem, że ktoś tam na górze istnieje. Nie zawsze musi to być ten „Pan z brodą”. Gdy byłem małym chłopcem, w domu były awantury, tata wracał pijany, mama próbowała go przede mną ukryć w drugim pokoju. Jako dorośli zapominamy, że rodzic pod wpływem alkoholu generuje w dziecku ogromny lęk. Ja w tamtych momentach, nie mając się do kogo zwrócić, powiedzieć o tym, co dzieje się w rodzinie, modliłem się swoimi słowami. Prosiłem nieraz: „Boże, proszę Cię, aby matka tego mojego ojca nie zabiła za to, że pije”. Wierzyłem głęboko, że ktoś mnie po tej drugiej stronie wysłucha. Później, gdy podrosłem i miałem pretensje, że moje życie wygląda tak, a nie inaczej, też często kierowałem je w stronę Boga. Dlaczego mam problemy? Dlaczego mam taką, a nie inną rodzinę? To były wyrzuty w Jego stronę. Do momentu nawrócenia cały czas tak to wyglądało, mimo iż chwytałem się też ręki Boga – w sytuacjach: „jak trwoga, to do Boga”. Przypominałem sobie o Nim w momentach, że jak już nic nie pomogło, to może Bóg zainterweniuje. Żeby mnie z pracy nie wyrzucili, żeby mnie bandziory za długi nie dopadły. Obiecywałem wtedy żarliwie, że nie będę pić. On problemy rozwiązywał, ja kilka dni byłem trzeźwy, a potem wszystko wracało do normalności – alkohol, narkotyki i Bóg znowu do niczego nie był mi potrzebny. Kiedy się cztery litery zaczynały palić, przypominałem sobie o modlitwie. Tyle że ja tyle razy tego Boga okłamywałem i żeby tej Jego dobroci nie nadwyrężać, prośby kierowałem potem to do Jezusa, to do Matki Bożej, a później to już chyba do wszystkich świętych z litanii.
Pomóż w rozwoju naszego portalu