Reklama

Niedziela Sandomierska

Nazywają mnie „Padre Loco”

Niedziela sandomierska 39/2012

[ TEMATY ]

misje

ARCHIWUM KS. WIESŁAWA PODGÓRSKIEGO

Ks. Wiesław wśród swoich afrykańskich parafian. W tle budynek plebanii...?

Ks. Wiesław wśród swoich afrykańskich parafian. W tle budynek plebanii...?

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

KS. ADAM STACHOWICZ: - Co nakłoniło Księdza do wyjazdu na misje?

KS. WIESŁAW PODGÓRSKI: - Historia mojego powołania misyjnego pokrywa się ściśle z moim powołaniem kapłańskim. Jeszcze gdy studiowałem matematykę w Radomiu chciałem wyjechać jako wolontariusz do Indii, by pomagać najbardziej ubogim. To pragnienie zaowocowało wstąpieniem do seminarium. Pragnąłem gorąco poświęcić się najbardziej potrzebującym. Podczas przygotowań do kapłaństwa byłem w grupie Caritas oraz w Kole Misyjnym. Pracowaliśmy z niepełnosprawnymi, tzw. „muminkami” oraz z dziećmi z domów dziecka. Zaraz po święceniach zgłosiłem się jako kandydat do wyjazdu na misje i każdego roku ponawiałem tę prośbę. Moim zamiarem pierwotnym były misje w Amazonii. Jednak nie tak chciał Bóg. Gdy spotkałem ks. Grześka Jeża, przygotowującego się wówczas do misji w Czadzie, zapytałem jakby mimochodem czy jest tam bieda i czy potrzebują pomocy. Odpowiedział, że jest to jeden z najbiedniejszych i najniebezpieczniejszych krajów na kuli ziemskiej i to mnie przekonało. Na misjach w Czadzie oraz w Ekwadorze odnalazłem, to czego szukałem: Siostrę Biedę. Dziękuję Bogu, że taką wyznaczył mi drogę.

- Jak zareagowała rodzina i przyjaciele na wieść o tym, że zamierza Ksiądz wyjechać na misje?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

- Większość przyjaciół uznała, że jestem „stuknięty”, a rodzina, przede wszystkim rodzice, zadrżała. Musieli się jednak przyzwyczajać do tej myśli wiedząc, że niemożliwe byłyby próby zmiany mojej decyzji. Cieszę się, że zaakceptowali ten Boży i mój wybór bez szemrań, z zaufaniem.

- Czy wspomina Ksiądz kraj ojczysty i do czego wraca myślą najczęściej?

- Pewnie, że wspominam! A wspominając staram się wprowadzać na misji pewne formy duszpasterstwa wyniesione z Polski. Oczywiście, nie można z tym przesadzać, bo każdy kraj ma swoją specyfikę, ale niektóre pomysły trochę „podszlifowane” udaje się zaszczepić w Afryce. Chociażby wizyty duszpasterskie, czyli tzw. „kolęda”, tyle że w czasie wielkopostnym; albo kręgi rodzinne, które założyłem na terenie parafii Pueblo Nuevo. Będąc na obczyźnie wspominam wspaniałych ludzi i przyjaciół, czasami dzwoniąc do nich po prośbie. Wiem, że na nich mogę zawsze polegać. Wspominam bardzo - z rzeczy przyziemnych - polski chleb. Ani ryż, ani maniok, ani bere-bere, ani nawet pieczony czadyjski szczur, andyjska świnka morska, czy amazoński grillowany wąż lub pirania nie potrafią zastąpić smaku polskiego chleba.

- Jak często i w jaki sposób misjonarz spędza urlop w Polsce?

Reklama

- Moje przyjazdy na wakacje zależą od tego, czy mam pieniądze na podróż. Dotychczas znajdywali się ludzie, którzy robili „zrzutę”na bilet dla mnie. Staram się być co roku w kraju, by uczestnicząc w rekolekcjach trochę podładować baterie, by podzielić się moimi doświadczeniami misyjnymi, a także by zebrać trochę środków na realizację przeróżnych projektów. W tym roku np. nosimy się z zamiarem rozpoczęcia budowy centrum formacji dla dzieci i młodzieży, które działałoby jak salezjańskie oratorium. W roku ubiegłym, dzięki pomocy z Polski i Polonii z Anglii, udało się nam zmienić dach oraz pomalować z zewnątrz kościół w La Union.

- Pracował Ksiądz na różnych kontynentach. Co mógłby Ksiądz powiedzieć o swoich doświadczeniach misyjnych?

Reklama

- Praca na misjach i doświadczenia jakich tam nabywamy, to ogromne bogactwo. Uczysz się rzeczy, które są poza zasięgiem na ojczystej ziemi. Chociażby znajomość języków lokalnych, albo obyczaje ludów pierwotnych, ich kultura. Dostrzegasz, że Polska czy Europa, to nie cały świat. Np. w Afryce znakiem przyjaźni i zaufania jest to, że mężczyzna rozmawiając z kumplem trzyma go za rękę i nikt nawet przez moment nie pomyśli, że to są geje. Co u nas byłoby postrzegane jednoznacznie. Inny przykład - budowa prywatnego domu w Ekwadorze nie wymaga żadnych pozwoleń, żadnych planów czy tym podobnych rzeczy. Ty jesteś panem na swojej ziemi i robisz co zechcesz, bo to twoja własność i w twym domu ty będziesz mieszkał, a nie urzędnicy. Takich przykładów jest mnóstwo, dzięki nim jesteś bogatszy, masz szersze spojrzenie na świat. Po doświadczeniach afrykańskich nie jest dla mnie końcem świata, problemem i tragedią spóźnienie się. Po co z błahej przyczyny denerwować się. Tragedią jest decyzja o aborcji czyli uśmierceniu niewinnych. W Afryce każde życie to łaska, to radość. Murzyni chcą mieć dzieci, więc prezerwatywy, które różne korporacje rozdają tam za darmo, większość używa do innych celów, np. tamtejsi żołnierze do czyszczenia butów. Europa, to nie cały świat. Czasami kultury bardziej „prymitywne” uczą nas tego, co zatraciliśmy goniąc za „postępem”.

- Jak odbierają Księdza miejscowi ludzie?

Reklama

- Moi parafianie w San Pablo de Pueblo Nuevo nazywają mnie „padre loco”, co znaczy „ksiądz wariat”, a to ze względu na ilość różnych projektów, które kłębią się w mojej głowie. Tubylcy mają wielki szacunek do nas, misjonarzy. Nie doświadczyłem ani napadów rabunkowych, ani jakiś innych nieprzyjemności na terenie mojej parafii, a wszystko dlatego, że mnie znają i szanują.
Jestem w San Pablo de Pueblo Nuevo dopiero 3 lata, ale to wystarczyło, by się poznać. W ciągu tego czasu miałem wypadek - upadłem na głowę z wysokości kilku metrów. W wyniku tego zderzenia z ziemią nabawiłem się krwiaka mózgu. Ludzie dopiero wtedy jakby się przebudzili, śpiesząc mi z pomocą zarówno w szpitalu, jak i potem. Przyjechał wtedy z Polski mój rodzony brat, by być ze mną. On również uległ niebezpiecznemu wypadkowi, miażdżąc jeden z kręgów, co wymagało natychmiastowej operacji i rekonwalescencji. Parafianie stanęli wtedy przy mnie jak rodzina. Brat po 3 miesiącach ćwiczeń, cudem zaczął stawiać pierwsze kroki. Ludzie widząc, że nadal jestem z nimi, że się nie zniechęciłem, jeszcze mocniej mi zaufali.
Trudne sytuacje łączą bardziej niż dobrobyt. Te wydarzenia sprawiły, że moi parafianie mają do mnie zaufanie do tego stopnia, że proszą mnie o interwencje w sytuacjach, gdy dwóch macho z maczetami w ręce grozi sobie śmiercią. Stałem się rozjemcą i negocjatorem. Z jednej strony, to raduje, a z drugiej zasmuca, bo wciąż tak wiele jest nienawiści u tamtejszych ludzi. Wciąż nawzajem się zabijają - rządzi prawo zemsty.

- Jakich trudności można się spodziewać wyjeżdżając na misje?

- Trudności jest całe mnóstwo, ale jeśli chcesz rzeczywiście wyjechać, to nic cię nie powstrzyma. „Wszystko jest możliwe”- ciągle brzmią mi w uszach słowa człowieka z Nikaragui, Tonego Menendez, który nie mając obu rąk, nauczył się grać na gitarze nogami. Język to pierwsza bariera. Klimat i choroby tropikalne, to kolejna. Mentalność tamtejszej ludności i ich kultura wraz z potrawami, które dla zwykłego śmiertelnika byłyby po prostu „niejadalne”, to ostatnia przeszkoda, być może najbardziej odstraszająca kandydatów do wyjazdu. Na misjach nie możesz odmówić jakiegokolwiek poczęstunku, bo pomyślą, że nimi gardzisz. Ale jak tu zabrać się do jedzenia „sałatki z termitów”, albo jak połykać smażone na oleju koniki polne, czyli szarańczę? Zjada się np. skórę z warana, a z iguany nie. Wiele spotyka się takich trudności, ale przecież nie jesteś tutaj dla jedzenia. A zatem zamykaj oczy i połykaj, wyobrażając sobie polskie przysmaki.

- Czy da się porównać pracę księdza afrykańskiego lub południowoamerykańskiego i polskiego?

Reklama

- Ksiądz zawsze jest księdzem, niezależnie od tego gdzie pracuje. Istota jego pracy jest zawsze taka sama. Ale są i różnice. W Afryce, w Czadzie, w misji Deresia, mieliśmy razem z ks. Jakubem do obsługi ponad 200 wiosek na terenie odpowiadającym diecezji sandomierskiej. Mieliśmy ludność z trzech odmiennych plemion, mówiącą trzema odrębnymi językami. Mieliśmy do czynienia z Arabami, nie zawsze dobrze do nas nastawionymi. Wszystko to sprawiało, że praca była odmienna. Trzeba było samemu murować, heblować, doprowadzać prąd i wodę, naprawiać samochód. Trzeba było z tamtejszymi ludźmi tłumaczyć czytania mszalne na ich języki, trzeba było pertraktować z muzułmanami. Trzeba było robić wiele innych rzeczy, które u nas, w Polsce, nie leżą na barkach księdza. W Ameryce Południowej, w Ekwadorze nie ma co prawda Arabów, ale są sekty. Nie ma wojen domowych, ale są napady, są płatni zabójcy. Nie ma tłumaczenia na języki obce Pisma Świętego, ale za to staramy się pisać materiały duszpasterskie pomagające w prowadzeniu każdej wspólnoty, każdej wioski, a do parafii należy ok. 40 miejscowości. Inny kraj, inne obyczaje, inna kultura i odmienna praca, ale ten sam cel - nauczać o Bogu, Chrystusie, który jest Miłością.

- Czy my, w Polsce, możemy zostać misjonarzami?

- Pewnie, że tak. Wystarczy, że codziennie odmówisz zdrowaśkę w intencji misji. Wystarczy, że trudy dnia codziennego czy wyrzeczenia ofiarujesz w tej intencji, tak jak patronka misji św. Tereska z Lisieaux. Możesz też, o ile sytuacja ci pozwala, wspomóc materialnie jakiś projekt realizowany na misjach (np. budowa kościoła, czy szkoły), albo włączyć się w adopcję duchową, biorąc pod swe skrzydła jakieś dziecko z tamtych krajów i pomagając mu realizować swe marzenia (jak dotychczas mamy 10 osób, które zadeklarowały się „adoptować” dzieci z mojej parafii). Są różne sposoby bycia misjonarzem. Grupa moich przyjaciół zorganizowała w tym roku w rodzinnej parafii w Kłyżowie festyn misyjny pod nazwą „Radosne Misyjne Granie”, w celu rozpropagowania idei misji oraz zebrania funduszy na budowę centrum formacji na terenie mojej parafii. W organizowanie tej akcji włączyło się mnóstwo osób, które chcą być misjonarzami. Dzięki tej akcji zawiązała się nieformalna grupa wspierająca misje. A nawet zawiązał się projekt stworzenia fundacji „Misjostrada”, mającej na celu pomoc misjonarzom świeckim. To wszystko efekt „rzucenia” idei przez moich serdecznych przyjaciół, którzy chcą pomagać. Oni wszyscy, niezależnie od wieku, są misjonarzami. To coś wspaniałego. Niebawem mój brat dojedzie do mnie, by jako wolontariusz nadzorować budowę centrum. To jego trzeci wyjazd. Można więc być misjonarzem, niezależnie, gdzie się przebywa, ważne jest by tego chcieć.

2012-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Góralka na misjach w Boliwii: możemy pomagać dzięki ofiarności Polaków

[ TEMATY ]

misje

pomoc

Boliwia

góralka

ofiarność Polaków

Adobe Stock

Sytuacja większości dzieci w Boliwii jest bardzo trudna

Sytuacja większości dzieci w Boliwii jest bardzo trudna

Siostra Iwona Urbańska ze Zgromadzenia Sług Jezusa w niedzielę 25 sierpnia dzieliła się z wiernymi z parafii NMP Królowej Polski w Miętustwie koło Czarnego Dunajca swoim świadectwem o kilkunastoletniej pracy na misjach w dalekiej Boliwii.

Jak przyznała na początku swojej wypowiedzi sytuacja większości dzieci w Boliwii jest bardzo trudna.
CZYTAJ DALEJ

Świat bez Boga? Niemieccy biskupi sprzeciwiają się pesymizmowi

2025-09-24 11:04

[ TEMATY ]

sprzeciw

pesymizm

niemieccy biskupi

świat bez Boga

Adobe Stock

Biskupi apelują, by nie popadać w rezygnację lub pesymizm kulturowy

Biskupi apelują, by nie popadać w rezygnację lub pesymizm kulturowy

Według biskupa Moguncji Petera Kohlgrafa Kościół katolicki nie może się poddawać - nawet jeśli coraz więcej ludzi w Niemczech żyje bez Kościoła i religii. Podczas jesiennego zgromadzenia plenarnego Konferencji Biskupów Niemiec w Fuldzie bp Kohlgraf powiedział: „Znajdujemy się w samym środku głębokich zmian, którym musimy stawić czoła - i to bez popadania w rezygnację lub pesymizm kulturowy, ani wycofywania się z życia społecznego w gniewie”.

Również znany czeski teolog ks. Tomas Halik, który we wtorek był gościem zgromadzenia biskupów, dostrzega fundamentalne przemiany zachodzące w społeczeństwach zachodnich.
CZYTAJ DALEJ

Burmistrz Betlejem u Papieża: najważniejsze jest dać ludziom nadzieję

2025-09-25 07:53

[ TEMATY ]

Watykan

Papież Leon XIV

Vatican Media

W wywiadzie dla mediów watykańskich Maher Nicola Canawati, burmistrz Betlejem, opowiada o swoim spotkaniu z Leonem XIV po środowej audiencji generalnej, 24 września, i apeluje o zatrzymanie wojny oraz o zachowanie obecności chrześcijan w Ziemi Świętej. „Bez żywych kamieni, to po prostu muzeum” – mówi.

Przywożąc ze sobą troski swojego ludu oraz wołanie o pokój i nadzieję dla Ziemi Świętej, nowy burmistrz Betlejem, Maher Nicola Canawati, spotkał się 24 września z Papieżem po audiencji generalnej na Placu św. Piotra. „Właściwie pierwszy list, jaki napisałem, gdy zostałem burmistrzem Betlejem, skierowałem do Papieża, ponieważ wierzymy, że stąd można zrobić wiele i wesprzeć nasz naród” – mówi w wywiadzie dla mediów watykańskich – „Najważniejsze, by dać ludziom nadzieję”.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję