Reklama

Sześć lat wcześniej

Wyruszył do Watykanu sześć lat temu z ostatnią papieską książką w bagażu pt. „Pamięć i tożsamość”, aby pożegnać Jana Pawła II - największego z rodu Polaków. 8 kwietnia 2005 r. Rzym był nie do poznania, jak nigdy wyciszony, bo zasnął największy autorytet moralny przełomu tysiącleci

Niedziela Ogólnopolska 15/2011, str. 16-17

Rok 27. W drodze do Domu Ojca/Biały Kruk

Watykan, 8 kwietnia 2005 r. Podczas pogrzebu Jana Pawła II

Watykan, 8 kwietnia 2005 r. Podczas pogrzebu Jana Pawła II

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Minęło sześć lat. Sześć lat od chwili, gdy wiatr gwałtownym szarpnięciem zamknął księgę na trumnie największego z synów polskiej ziemi. Sześć lat do dnia, w którym zawołamy doń: „błogosławiony”. Czy były to lata wystarczająco głębokiej refleksji? W przeciwieństwie do siódemki - sześć jest w Biblii cyfrą niedoskonałą. Wciąż uświadamia słabość i wzywa do zmian ku lepszemu. Dziś Rzym znów przygotowuje się na przyjęcie milionów ludzi. Tak jak sześć lat temu. Jak zapamiętaliśmy tamte chwile? Dziś, z perspektywy czasu, patrzymy na nie spokojniej. A jak było wtedy? Oto wspomnienie…
Myślę, że to dobry zwyczaj - wybierając się w podróż, zabrać ze sobą książkę. Wielu moich znajomych tak czyni. Od lat, gdy wyjeżdżam, starannie dobieram lekturę. Później, gdy wspominam odwiedzane miejsca, często przypominam sobie również najciekawsze fragmenty książki czy też refleksje, które rodziły się w oparciu o lekturę.
Ta podróż była całkowicie odmienna od pozostałych. Lektura mogła być tylko jedna. Jeszcze na lotnisku otworzyłem zakończenie „Pamięci i tożsamości”: „Chrystus, cierpiąc za nas wszystkich, nadał cierpieniu nowy sens, wprowadził je w nowy wymiar, w nowy porządek: w porządek miłości... To jest cierpienie, które otwiera drzwi nadziei na wyzwolenie... To jest cierpienie, które pali i pochłania zło ogniem miłości”. Tak pisał Ojciec Święty o cierpieniu Chrystusa. A może także o swoim własnym, zwłaszcza w tych ostatnich tygodniach?
Ta relacja nie mówi o koronowanych głowach państw i oficjalnych delegacjach, które zjechały się na ten dzień do Rzymu. Telewizja ukazała ich najdoskonalej. Ta relacja to tylko garść refleksji osoby, której kiedyś Ojciec Święty spojrzał w oczy i przez kilka sekund zatrzymał w nich swój wzrok.

„Pochłaniać zło ogniem miłości”

Samolot wylądował na rzymskim Fiumicino w czwartek po godz. 23. Światła miasta widziane z góry, gdy samolot podchodził do lądowania, przypominały zapalone znicze. Jakby miliony świec wznosiły swój płomień ku niebu, by pochłonąć zło ogniem miłości. Do uroczystości pogrzebowych pozostało zaledwie 11 godzin. Trzeba przez ten czas dostać się do miasta, próbować choć chwilkę się przespać i skoro świt wyruszyć w stronę Watykanu. Postanawiam podejść tak blisko, jak to tylko możliwe. W tej chwili w Wiecznym Mieście jest już kilka milionów ludzi. Kierując się w stronę centrum, zaczynam mieć wątpliwości. Czy to na pewno Rzym? Spędziłem tu cztery lata, pośród rozkrzyczanych Włochów, przeraźliwych dźwięków klaksonów, terkotu motorynek i wiecznego biegu. Teraz wszystko toczy się trzy razy wolniej i kilka razy ciszej. Miasto synów Wilczycy jest nie do poznania. Jakby myśli milionów ludzi ogniskowały w tym jednym punkcie, gdzie cicho zasnął największy autorytet moralny przełomu tysiącleci. Nie minęły jeszcze dwa tygodnie od dnia, kiedy w katedrze wrocławskiej pochylałem się nad brewiarzem: „Co się stało? Wielka cisza spowiła ziemię; wielka na niej cisza i pustka. Cisza wielka, bo Król zasnął. Ziemia się przelękła i zamilkła, bo Bóg zasnął w ludzkim ciele, a wzbudził tych, którzy spali od wieków”. Choć w Rzymie umarł Człowiek, obecność Boga w tej przestrzeni jest wręcz namacalna.
Jeszcze na lotnisku, tuż po odebraniu bagażu, rodzi się szalony pomysł. Spróbuję dostać się w pobliże Watykanu. Okazuje się, że jest to prawie możliwe. Samochód, zaopatrzony w odpowiednie przepustki, dowozi mnie prawie pod mury Stolicy Piotrowej. Na ulicach tysiące ludzi. Wielu już śpi, opierając się o ściany domów. Inni czuwają. Panuje niezwykły spokój, wszędzie atmosfera życzliwości. Wszędzie słychać język polski. Bazylika już zamknięta.
Jest już dobrze po północy, gdy docieram do Instytutu Polskiego przy via Pietro Cavallini. Wnoszę bagaże. Mały pokój sprzyja cichej lekturze. Wpadający przez otwarte okno podmuch wiatru przewraca kartki ostatniej papieskiej książki: „Największym światłem jest przykazanie miłości Boga i bliźniego. W nim wolność ludzka znajduje pełne urzeczywistnienie. Wolność jest dla miłości. Spełnianie jej przez miłość może osiągać również stopień heroiczny”. Właśnie tak jak w przypadku Papieża, którego dziś żegna cały świat. To On przecież otworzył drogę wolności dla milionów. To On całym swym życiem wskazywał na to największe światło - miłość. Z takimi myślami zapadam w urywany sen.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

„Requiem”

Rankiem ok. godz. 8 wychodzę z Instytutu. Jak daleko uda się dojść? Morze ludzi zalało Rzym. Maszerują, stoją, siedzą i klęczą na ulicach. Niektórzy śpią. W różnych częściach miasta rozwieszono telebimy, by umożliwić obserwację ceremonii. Atmosfera jest elektryzująca. Chłód poranka zmieszany z wilgocią unoszącą się znad Tybru przenika ciała, ale nikt na to nie patrzy. Wielu jakby zapomniało o fizycznym wymiarze egzystencji. Skupione twarze, pełne łez lub głębokiej powagi oczy, słuchawki na uszach - tak można scharakteryzować niemal każdego, bez względu na to, ile kilometrów od Watykanu stoi. Via Conciliazione jest już zapełniona. Odpowiednie straże przepuszczają nas przez kolejne punkty kontroli. Zatrzymuję się w sektorze dla księży. Jeszcze przed dotarciem tam młody mężczyzna chwyta mnie za rękaw. „Padre, volevo confessarmi”. Spowiedź trwa krótko, a po niej łzy szczęścia w oczach tego człowieka. A ja zastanawiam się: czy nie temu właśnie Papież poświęcił swe życie? Czyż nie chodziło Mu o pojednanie z Bogiem i przyprowadzanie ludzi do Chrystusa? Nad placem górują biało-czerwone flagi. Ktoś klęczy i modli się na różańcu. Inni odmawiają brewiarz. Na czyjejś koszulce widzę napis: „Grazie di tutto”. Piętnaście minut przed dziesiątą nad Rzymem rozlega się dźwięk dzwonu bazyliki. Włosi nazywają go Dzwonem Śmierci. Po chwili wyniesiona zostaje trumna. Plac wyraża swoje uczucia w jedyny właściwy mu sposób - gromkimi oklaskami.
We Mszy św. uczestniczę jak każdy wierny. Koncelebrują jedynie kardynałowie. Wzniosłe śpiewy i dostojne modlitwy przeplatają się z myślami, które są kontynuacją rozpoczętych tydzień temu rekolekcji. Bo to prawda, że swoim życiem i śmiercią Ojciec Święty zgotował nam rekolekcje. Co w życiu jest naprawdę ważne? Dlaczego rzeczy błahe urastają do kolosalnych rozmiarów? Dlaczego rozmieniamy się na drobne? Mówił kiedyś Miłosz: „Miłość to patrzeć na siebie tak, jak się patrzy na obce nam rzeczy, bo jesteś tylko jedną z rzeczy wielu”. Wszystko wydaje się teraz jakby trochę nierealne. Jakbyśmy patrzyli na siebie z oddali, z dystansu, jak na kogoś obcego. Jak na jedną z rzeczy wielu. W tej chwili nie liczą się koronowane głowy państw, prezydenci i pierwsze damy. Wzrok przykuwa tylko ten jeden punkt, na środku pomiędzy bramami bazyliki.

Reklama

„Patrzy na nas z okna domu Ojca”

Tego, co dzieje się w sercu, opisać po prostu nie sposób. Trudno jednoznacznie nazwać łzy, które cisną się do oczu. Czy są to łzy żalu? Czy szczęścia, że mamy świętego? Czy dumy, że wyszedł jako syn polskiego narodu? Nad całym placem powiewają biało-czerwone flagi. Widać je wszędzie. I wszędzie polskie napisy. To chyba najpotężniejszy polski akcent w Rzymie od początków istnienia Wiecznego Miasta. Gdy kard. Ratzinger wskazuje palcem na okno, w którym jeszcze dwa tygodnie temu ukazała się twarz Ojca Świętego, wszyscy jak zaczarowani obracają się w tamtą stronę. Okno jest puste. „Nasz ukochany Ojciec Święty stoi w oknie domu Ojca i nam błogosławi”. Oklaski są potężniejsze niż huk wodospadu. Próba ich powstrzymania jest jak chęć zatrzymania wiatru, który przewraca karty Ewangeliarza złożonego na trumnie na wysokości serca. „Wiatr wieje tam, gdzie chce, i nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża. Tak jest z każdym, który narodził się z Ducha”. Tak też było z Ojcem Świętym. Kiedy po Komunii św. rozlegają się na przemian dwa okrzyki: „Jest już w niebie!” i „Natychmiast święty!”, stojący obok mnie amerykański ksiądz mówi jakby sam do siebie: „Kanonizacja przez aklamację”. Szambelani wynoszą trumnę. W drzwiach bazyliki unoszą do góry przednią jej część, a mnie przechodzą dreszcze.

„Non omnis moriar”

Tuż po Mszy św. przedostaję się z trudem przez via Conciliazione w stronę zamku Anioła. Wszechobecni dziennikarze Telewizji Polskiej wyrastają jak spod ziemi. Proszą choćby o kilka słów. A mnie zasycha w gardle. Zazwyczaj, gdy odchodzi ktoś z naszych bliskich, niezwykle trudno pogodzić się z tym rozstaniem. Jan Paweł II dokonał rzeczy niezwykłej: odchodził do Boga pogodnie i przygotował cały świat na pogodne przyjęcie wieści o Jego przejściu. Kiedy przed godz. 22 w pamiętną sobotę usłyszeliśmy z Watykanu: „E’ritornato nella casa del Padre” (Powrócił do domu Ojca), wiedzieliśmy, że uśmiechnięty, z rozłożonymi ramionami czeka tam na nas. Ludzki ból serca został złagodzony niezwykłą siłą pogody ducha, którą Jan Paweł II emanował na zewnątrz. Stojąc mały jak punkcik przytłoczony murami Watykanu i fasadą bazyliki, opasany kolumnadą, czuję się bezpieczny. Odszedł Papież, ale te mury trwają. Trwa Kościół. Już dwa tysiące lat. I choć zmieniają się epoki, zwyczaje i papieże, jedno jest pewne: bramy piekielne go nie przemogą.
Jesteśmy już nad Polską. Minęła godz. 23. Za chwilę lądowanie w Katowicach. Przed zapięciem pasów mój wzrok pada jeszcze na jedno zdanie z „Pamięci i tożsamości”: „Ostatecznie zwycięskie jest dobro; życie odnosi zwycięstwo nad śmiercią”. W oddali widać już światła lotniska.

2011-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

W czasie Roku Świętego 2025 nie będzie specjalnego wystawienia Całunu Turyńskiego

W czasie Roku Świętego nie będzie specjalnego wystawienia Całunu Turyńskiego. Zorganizowane zostaną jednak przy nim specjalne czuwania przeznaczone dla młodzieży. Jubileuszową inicjatywę zapowiedział metropolita Turynu, abp Roberto Repole.

- Chcemy, aby odkrywanie na nowo Całunu, niemego świadka śmierci i zmartwychwstania Jezusa stało się dla młodzieży drogą do poznawania Kościoła i odnajdywania w nim swojego miejsca - powiedział abp Repole na konferencji prasowej prezentującej jubileuszowe wydarzenia. Hierarcha podkreślił, że archidiecezja zamierza w tym celu wykorzystać najnowsze środki przekazu, które są codziennością młodego pokolenia. Przy katedrze, w której przechowywany jest Całun Turyński powstanie ogromny namiot multimedialny przybliżający historię i przesłanie tej bezcennej relikwii napisanej ciałem Jezusa. W przygotowanie prezentacji bezpośrednio zaangażowana jest młodzież, związana m.in. z Fundacją bł. Carla Acutisa, który opatrznościowo potrafił wykorzystywać internet do ewangelizacji.

CZYTAJ DALEJ

Święta Mama

Niedziela Ogólnopolska 17/2019, str. 12-13

[ TEMATY ]

św. Joanna Beretta Molla

Ewa Mika, Św. Joanna Beretta Molla /Archiwum parafii św. Antoniego w Toruniu

Jest przykładem dla matek, że życie dziecka jest darem. Niezależnie od wszystkiego.

Było to 25 lat temu, 24 kwietnia 1994 r., w piękny niedzielny poranek Plac św. Piotra od wczesnych godzin wypełniał się pielgrzymami, którzy pragnęli uczestniczyć w wyjątkowej uroczystości – ogłoszeniu matki rodziny błogosławioną. Wielu nie wiedziało, że wśród nich znajdował się 82-letni wówczas mąż Joanny Beretty Molli. Był skupiony, rozmodlony, wzruszony. Jego serce biło wdzięcznością wobec Boga, a także wobec Ojca Świętego Jana Pawła II. Zresztą często to podkreślał w prywatnej rozmowie. Twierdził, że wieczności mu nie starczy, by dziękować Panu Bogu za tak wspaniałą żonę. To pierwszy mąż w historii Kościoła, który doczekał wyniesienia do chwały ołtarzy swojej ukochanej małżonki. Dołączył do niej 3 kwietnia 2010 r., po 48 latach życia w samotności. Ten czas bez wspaniałej żony, matki ich dzieci, był dla niego okresem bardzo trudnym. Pozostawiona czwórka pociech wymagała od ojca wielkiej mobilizacji. Nauczony przez małżonkę, że w chwilach trudnych trzeba zwracać się do Bożej Opatrzności, czynił to każdego dnia. Wierząc w świętych obcowanie, prosił Joannę, by przychodziła mu z pomocą. Jak twierdził, wszystkie trudne sprawy zawsze się rozwiązywały.

CZYTAJ DALEJ

Papież do kanosjanów i gabrielistów: kapituła generalna to moment łaski

2024-04-29 20:12

[ TEMATY ]

papież Franciszek

Grzegorz Gałązka

Franciszek przyjął na audiencji przedstawicieli dwóch zgromadzeń zakonnych kanosjanów i gabrielistów przy okazji przeżywanych przez nich kapituł generalnych. Jak podkreślił, spotkanie braci z całego zgromadzenia jest wydarzeniem synodalnym, fundamentalnym dla każdego zakonu, i stanowi moment łaski.

„Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość spotykają się na kapitule przez wspominanie, ewaluację i pójście naprzód w rozwoju zgromadzenia” - mówił Franciszek. Wyjaśniał następnie, że harmonia między różnorodnością jest owocem Ducha Świętego, mistrza harmonii. „Jednolitość czy to w instytucie zakonnym, czy w diecezji, czy też w grupie świeckich zabija. Różnorodność w harmonii sprawia, że wzrastamy” - zaznaczył Ojciec Święty.

CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję