Reklama

Życiem zasłużyć na spotkanie

Mieszkanie na warszawskiej Ochocie. W salonie drewniany stół, a na nim jedna gerbera w wazonie. Wokoło książki, na jednej z półek w ramkach zdjęcie ślubne Barbary i Władysława Stasiaków. I mnóstwo drobiazgów, które minister pozostawił przed wylotem do Katynia. Leżą nietknięte do dziś. Tutaj się spotykamy. Naszą rozmowę przerywa tylko głucha cisza, która zdaje się być dojmująca. To cisza, z którą pani Barbara została. Zupełnie sama.

Niedziela Ogólnopolska 44/2010, str. 10-12

Milena Kindziuk

Barbara Stasiak: Wiem, że muszę żyć, i to godnie, aby zasłużyć na spotkanie z Władkiem

Barbara Stasiak: Wiem, że muszę żyć, i to godnie, aby zasłużyć na spotkanie z Władkiem

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Milena Kindziuk: - Ma Pani pomysł na życie, które zostało?

Barbara Stasiak: - Nie. Skupiam się na przeżyciu każdego kolejnego dnia. A to jest ogromny wysiłek. Trzeba wstać, ubrać się, wyjść do pracy, coś załatwić, z kimś porozmawiać.

- W pracy poznała Pani męża. Czy to sprawia, że jest tam łatwiej czy trudniej?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

- Od czasu katastrofy smoleńskiej nie jest mi ani łatwiej, ani trudniej, ani dobrze, ani źle, ani lepiej, ani gorzej… Do pracy (w Najwyższej Izbie Kontroli - przyp. red.) wróciłam dopiero niedawno. Są tam ludzie, którzy znali Władka i którzy mi ułatwiają powrót do „poprzedniego życia”.
Wiem, że muszę żyć, i to godnie, aby zasłużyć na spotkanie z Władkiem… Staram się narzucić sobie codzienną dyscyplinę. Wierzę, że dyscyplina „kalendarzowa” pomaga uporządkować sprawy ducha.

- W jaki sposób?

- Jesteśmy przecież jednością duszy i ciała. Jeśli będę starała się uporządkować rzeczywistość wokół siebie, to łatwiej będzie mi uporządkować wnętrze.

Reklama

- Czy to duchowe porządkowanie rzeczywistości pomaga Pani przeżywać żałobę?

- Nie tylko pomaga, ale umożliwia mi funkcjonowanie. Jestem osobą wierzącą i nie wiem, jak mogłoby w ogóle być inaczej. Wiara zawsze była dla nas obojga ważna. Pochodzimy z rodzin tradycyjnych, patriotycznych. Ja byłam oazowiczką, studiowałam na KUL-u, Władek należał do Duszpasterstwa Akademickiego. Wiara nie była roślinką, którą podlewaliśmy, lecz była jak powietrze, którym oddychaliśmy.

- Jak konkretnie wiara pomaga Pani po stracie męża?

- Staram się właśnie w świetle wiary szukać sensu tej tragedii. Nie rozumiem tego, co się stało, ale wierzę, że istnieje w tym wszystkim jakiś Boży plan i że Pan Bóg wie, co robi. Ufam, że kiedyś poznam odpowiedź na pytanie o sens, podejrzewam jednak, że będzie to już w przyszłym życiu. Pewnych rzeczy, w tym sensu śmierci i cierpienia, nie da się rozpoznać tutaj, na ziemi.

- Ks. Twardowski napisał kiedyś, że nie ma odpowiedzi na pytanie: „Dlaczego cierpienie”...

- Wierzymy jednak, że każde cierpienie, tak jak w przypadku cierpienia Chrystusa, ma sens. Wierzę, że moje też. Ale jaki…? Dlaczego musiało zginąć tak wielu wspaniałych ludzi, którzy mogli jeszcze wiele uczynić dla Polski, dla swoich rodzin?

- Nie miała Pani żalu do Boga po 10 kwietnia? Nie buntowała się Pani, nie pytała: Dlaczego ja?

- Tak, pojawiały się takie myśli. Ale w momencie, gdy rodziła się we mnie myśl: Dlaczego ja?, okazywało się, że nie jestem sama. Od razu było nas tak dużo i pojawiało się pytanie: Dlaczego my? I zmieniała się perspektywa. Bo była to już jakaś wspólnota stojąca przed Bogiem.

- Wspólnota w cierpieniu pomaga je przeżyć?

- Na pewno łatwiej jest, gdy obok są ludzie, których wsparcie się czuje. A ja czułam je od początku. Momentem zawiązania owej wspólnoty w cierpieniu był chyba nasz pobyt w Moskwie, w czasie identyfikacji ciał naszych bliskich. Jak się okazuje, każdy z nas niewiele z tego pobytu pamięta, ale między nami stworzyły się więzy.

- Pani pobyt w Moskwie stanowił formę pożegnania z mężem?

- Raczej przekonania się i ujrzenia na własne oczy, że to, co się stało, to prawda. Jadąc do Moskwy, w ogóle nie wierzyłam, że znajdę tam Władka. Najpierw myślałam, że on jest wśród tych trzech osób, które miały przeżyć katastrofę, a później byłam przekonana, że on żyje i pomaga innym, albo w ostateczności - że jemu trzeba pomóc. I tam, w Moskwie, przekonałam się, że on nie żyje. Ale i tak mam wrażenie, że on jest. Wierzę, że jest cały czas ze mną.

- Namacalne doświadczenie prawdy o świętych obcowaniu?

- Namacalne może nie. Raczej świadomość tego, czym to świętych obcowanie jest.

- Do tej pory była to pewnie prawda bardziej abstrakcyjna, uświadamiana 1 listopada...

- Niezupełnie. Do tej pory nie odnosiła się może do osoby mi najbliższej, ale samą tematyką śmierci, umierania, życia po śmierci interesowałam się chyba od zawsze. Śmierć nie była dla mnie czymś „obcym”. Teraz myślę, że może to było przygotowanie do tego, co się stało…
Co więcej - my z Władkiem często rozmawialiśmy o śmierci. Jedną z takich rozmów pamiętam do dziś, kiedy na Mszy św. u Dominikanów we Wrocławiu ksiądz powiedział, że każdy z nas pewnie chciałby, żebyśmy wszyscy spotkali się kiedyś razem po śmierci. Zapadło to nam bardzo w pamięć. Rozmawialiśmy później z mężem, że musimy coś zrobić, żeby się kiedyś spotkać. Umówiliśmy się nawet, że ten, kto odejdzie pierwszy, da drugiemu jakiś znak. Nie przypuszczaliśmy, że dotknie nas to tak szybko. Planowaliśmy długie wspólne życie, co najmniej do dziewięćdziesiątki… Teraz przypomina mi się także wiele innych rzeczy, które wydają się symboliczne.

- Na przykład?

- W ostatnie Święta Wielkanocne, a więc tuż przed katastrofą smoleńską, we wrocławskiej katedrze przystąpiłam do spowiedzi. Władek był wcześniej w Warszawie, a ja poszłam dopiero w Wielką Sobotę. I ksiądz w konfesjonale nieoczekiwanie powiedział do mnie: Dlaczego tak późno? A co by było, gdyby się coś stało, tak bez spowiedzi…? Tłumaczył mi wtedy, że życie duchowe to dbanie o stałą łączność duchową z Bogiem, to modlitwa, Msza św., sakramenty. To bycie przygotowanym na spotkanie z Panem. Kiedy na koniec kapłan oznajmił: Udzielam ci rozgrzeszenia i otwieram ci bramy nieba, w tym samym momencie w kościele zabrzmiało głośne: „Alleluja!” - była to bowiem Liturgia Światła.
Opowiadałam to później Władkowi, byłam uśmiechnięta, w dobrym humorze. A on wcale się nie roześmiał, tylko zamyślił się głęboko. Odniosłam wrażenie, że zaczął się martwić o mnie. Teraz myślę, że mógł mieć przeczucie, że to może dotyczyć jego... Wtedy też pomyślałam sobie, że z fasonem weszłam w tę Wielkanoc do nieba bram. Teraz myślę, że oni wszyscy prosto z samolotu weszli z fasonem do nieba bram.

- Czuje Pani obecność męża?

- I tak, i nie. Brakuje mi go bardzo w wymiarze czysto ludzkim. Ta nieobecność jest mocna, dojmująca.

- Mimo że dużo przebywała Pani sama, jako minister słynął bowiem z tego, że dużo pracował...

- Ale wtedy było inaczej, wiedziałam, że wróci, wiedziałam, gdzie jest. Byliśmy małżeństwem, które przykładało wagę do tego, aby być w ciągu dnia w kontakcie i zawsze pod komórką. Czasem się odgrażałam, że nie będę czekać na Władka, jak będzie późno przychodził, a i tak czekałam, i jedliśmy razem kolację - zwykle już po północy.
Tak było ostatniego wieczoru, 9 kwietnia. Obchodziliśmy wtedy moje urodziny. Kupiłam ciastka. I Władek też kupił ciastka. Dokładnie takie same. Bo oboje wiedzieliśmy, co lubimy.

- Idealne małżeństwo?

- Nie, wcale nie. Nie było tak, że zawsze byliśmy zgodni. Niekiedy się ścieraliśmy, oboje byliśmy impulsywni. Staraliśmy się jednak nie rozwodzić nad drobiazgami.

- Czy owego pamiętnego wieczoru ktoś z Państwa miał jakieś złe przeczucia?

- Chce Pani zapytać, czy baliśmy się tego lotu? Wie Pani, zawsze, jak mąż miał wyjechać w delegację, to się o niego bałam. A tym razem nie. Nawet przez chwilę. To miała być krótka podróż, Władek tego dnia miał być wcześniej w domu, mówił, że wróci zaraz po siedemnastej. Cieszyłam się, że leci w tak szlachetnym celu, ze wspaniałymi ludźmi. A później wszystko się zmieniło…

- Jak dowiedziała się Pani o katastrofie?

- W sobotę rano zadzwoniła mama Władka. Potem w moim mieszkaniu zrobiło się tłoczno, przychodzili znajomi, przyjaciele. Pamiętam, że pojawiły się jakieś dodatkowe krzesła w pokoju, ktoś nawet siedział na podłodze. Tylko ciastka, które zostały z moich urodzin, wędrowały z rąk do rąk i nikt nie mógł ich jeść.

- Dzisiaj potrafi się Pani już uśmiechać... Jest ponoć „taka cierpienia granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna...”.

- Myślę, że Władek chciałby, abym się uśmiechała, bym była dzielna. Sam nigdy nie tracił nadziei, zawsze wierzył, że będzie dobrze. I zawsze było dobrze. Na cokolwiek miał wpływ, wychodziło dobrze. Jeździł np. z prezentami do jednego z domów dziecka. Pamiętam, że jednemu z chłopców kupił zegarek. Później widziałam tego chłopca, wraz z grupką kolegów, przy trumnie męża wystawionej w Pałacu Prezydenckim, nie miałam jednak siły, by do nich podejść i im podziękować.
Staram się uśmiechać, gdyż jestem przekonana, że Władek żyje i że czuwa z nieba nade mną. Wierzę, że jest już zbawiony. Cieszę się, że był po spowiedzi i Komunii św., a więc był na śmierć przygotowany, zresztą jak większość pasażerów tego samolotu. Wierzę, że była to dla nich wymarzona, piękna śmierć. Odeszli w czasie oktawy wielkanocnej, przed Niedzielą Miłosierdzia Bożego, w stanie łaski uświęcającej. Czego chcieć więcej?

- Czym jest więc dla Pani śmierć? Hamlet mówił, że „to nieznany kraj, z którego granic nie wrócił żaden podróżny”.

- Dla mnie na pewno śmierć nie jest końcem, tylko przerwaniem. I przejściem w lepszy wymiar. W wieczność.

- Wyobraża sobie Pani jakoś życie w wieczności?

- Na pewno jest tam inaczej niż tutaj. Z jednej strony lepiej, a z drugiej - wydaje mi się, że życie na ziemi jest wartością niepowtarzalną, której już nie odzyskamy. Śmierć jest czymś nieodwracalnym, i to jest bolesne. Myślę, że nie zaznamy tam już tego, czego zaznajemy w życiu na ziemi. Nie wiem, czy w wieczności będą zachody słońca. Albo start samolotu - bo ja nadal lubię latać samolotem. Kocham moment startu, wznoszenia się ku górze, czuję wtedy szczęście i wolność. Albo czy w niebie będzie można trzymać kogoś za rękę...

- Chciałaby Pani powiedzieć mężowi coś, czego Pani nie zdążyła?

- Nie. Wszystko zdążyłam mu powiedzieć. On mi też zdążył wszystko powiedzieć. Jedyne, co bym teraz chciała, to pojechać do Smoleńska.

- Dlaczego?

- To było ostatnie miejsce na ziemi, w którym Władek był żywy. Pragnęłabym tam się znaleźć, ale bez kamer, bez dziennikarzy. Sama, ewentualnie z przyjaciółmi. Ta ziemia to dla mnie miejsce święte. Uświęcone krwią wielu szlachetnych Polaków. Jest coś symbolicznego w tym, że oni lecieli do Katynia. Stąd na nagrobku Władka chcę napisać, że zginął w drodze do Katynia, a nie w Smoleńsku.

- Często chodzi Pani na grób męża na warszawskie Powązki?

- Teraz już niecodziennie. Jest to trudne miejsce, bardzo publiczne, nie spodziewałam się, że aż tak bardzo. Jestem jednak wdzięczna wszystkim, którzy przychodzą, zapalają znicze i modlą się przy grobie Władka. Nieraz mnie ludzie tam zaczepiają i wspominają, że go poznali, że im w czymś pomógł. Każde wspomnienie zatrzymuję jak paciorek różańca. I zbieram siły na uroczystość Wszystkich Świętych. Zwykle ten dzień spędzaliśmy razem. Jeździliśmy do Wrocławia na grób ojca i dziadka. W tym roku będzie to pierwszy moment graniczny, kiedy będę bez Władka. Kiedy będę sama.

2010-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Papież w Wenecji: Młody człowieku - wstań i idź!

2024-04-28 10:52

[ TEMATY ]

papież Franciszek

PAP/EPA/VATICAN MEDIA HANDOUT

"Młody człowieku, który chcesz wziąć w ręce swe życie, wstań! Otwórz swoje serce przed Bogiem, podziękuj Mu, przyjmij piękno, którym jesteś; zakochaj się w swoim życiu. A potem idź! Wyjdź, idź z innymi, szukaj samotnych, nadaj barwy światu swoją kreatywnością, pomaluj drogi życia Ewangelią. Wstań i idź" - wezwał Franciszek podczas spotkania z młodzieżą na placu przed bazyliką Santa Maria della Salute w Wenecji. Papież zachęcił: "Weź życie w swoje ręce, zaangażuj się; wyłącz telewizor i otwórz Ewangelię; zostaw telefon komórkowy i spotkaj się z osobami!

Franciszek zachęcił młodych do dzielenia się doświadczeniami, które są tak piękne, że nie można ich zatrzymać dla siebie. "Jesteśmy tu dzisiaj właśnie po to: aby na nowo odkryć w Panu piękno, którym jesteśmy i by radować się w imię Jezusa, Boga młodego, który miłuje młodych i który zawsze zaskakuje" - powiedział papież.

CZYTAJ DALEJ

św. Katarzyna ze Sieny - współpatronka Europy

Niedziela Ogólnopolska 18/2000

W latach, w których żyła Katarzyna (1347-80), Europa, zrodzona na gruzach świętego Imperium Rzymskiego, przeżywała okres swej historii pełen mrocznych cieni. Wspólną cechą całego kontynentu był brak pokoju. Instytucje - na których bazowała poprzednio cywilizacja - Kościół i Cesarstwo przeżywały ciężki kryzys. Konsekwencje tego były wszędzie widoczne.
Katarzyna nie pozostała obojętna wobec zdarzeń swoich czasów. Angażowała się w pełni, nawet jeśli to wydawało się dziedziną działalności obcą kobiecie doby średniowiecza, w dodatku bardzo młodej i niewykształconej.
Życie wewnętrzne Katarzyny, jej żywa wiara, nadzieja i miłość dały jej oczy, aby widzieć, intuicję i inteligencję, aby rozumieć, energię, aby działać. Niepokoiły ją wojny, toczone przez różne państwa europejskie, zarówno te małe, na ziemi włoskiej, jak i inne, większe. Widziała ich przyczynę w osłabieniu wiary chrześcijańskiej i wartości ewangelicznych, zarówno wśród prostych ludzi, jak i wśród panujących. Był nią też brak wierności Kościołowi i wierności samego Kościoła swoim ideałom. Te dwie niewierności występowały wspólnie. Rzeczywiście, Papież, daleko od swojej siedziby rzymskiej - w Awinionie prowadził życie niezgodne z urzędem następcy Piotra; hierarchowie kościelni byli wybierani według kryteriów obcych świętości Kościoła; degradacja rozprzestrzeniała się od najwyższych szczytów na wszystkie poziomy życia.
Obserwując to, Katarzyna cierpiała bardzo i oddała do dyspozycji Kościoła wszystko, co miała i czym była... A kiedy przyszła jej godzina, umarła, potwierdzając, że ofiarowuje swoje życie za Kościół. Krótkie lata jej życia były całkowicie poświęcone tej sprawie.
Wiele podróżowała. Była obecna wszędzie tam, gdzie odczuwała, że Bóg ją posyła: w Awinionie, aby wzywać do pokoju między Papieżem a zbuntowaną przeciw niemu Florencją i aby być narzędziem Opatrzności i spowodować powrót Papieża do Rzymu; w różnych miastach Toskanii i całych Włoch, gdzie rozszerzała się jej sława i gdzie stale była wzywana jako rozjemczyni, ryzykowała nawet swoim życiem; w Rzymie, gdzie papież Urban VI pragnął zreformować Kościół, a spowodował jeszcze większe zło: schizmę zachodnią. A tam gdzie Katarzyna nie była obecna osobiście, przybywała przez swoich wysłanników i przez swoje listy.
Dla tej sienenki Europa była ziemią, gdzie - jak w ogrodzie - Kościół zapuścił swoje korzenie. "W tym ogrodzie żywią się wszyscy wierni chrześcijanie", którzy tam znajdują "przyjemny i smaczny owoc, czyli - słodkiego i dobrego Jezusa, którego Bóg dał świętemu Kościołowi jako Oblubieńca". Dlatego zapraszała chrześcijańskich książąt, aby " wspomóc tę oblubienicę obmytą we krwi Baranka", gdy tymczasem "dręczą ją i zasmucają wszyscy, zarówno chrześcijanie, jak i niewierni" (list nr 145 - do królowej węgierskiej Elżbiety, córki Władysława Łokietka i matki Ludwika Węgierskiego). A ponieważ pisała do kobiety, chciała poruszyć także jej wrażliwość, dodając: "a w takich sytuacjach powinno się okazać miłość". Z tą samą pasją Katarzyna zwracała się do innych głów państw europejskich: do Karola V, króla Francji, do księcia Ludwika Andegaweńskiego, do Ludwika Węgierskiego, króla Węgier i Polski (list 357) i in. Wzywała do zebrania wszystkich sił, aby zwrócić Europie tych czasów duszę chrześcijańską.
Do kondotiera Jana Aguto (list 140) pisała: "Wzajemne prześladowanie chrześcijan jest rzeczą wielce okrutną i nie powinniśmy tak dłużej robić. Trzeba natychmiast zaprzestać tej walki i porzucić nawet myśl o niej".
Szczególnie gorące są jej listy do papieży. Do Grzegorza XI (list 206) pisała, aby "z pomocą Bożej łaski stał się przyczyną i narzędziem uspokojenia całego świata". Zwracała się do niego słowami pełnymi zapału, wzywając go do powrotu do Rzymu: "Mówię ci, przybywaj, przybywaj, przybywaj i nie czekaj na czas, bo czas na ciebie nie czeka". "Ojcze święty, bądź człowiekiem odważnym, a nie bojaźliwym". "Ja też, biedna nędznica, nie mogę już dłużej czekać. Żyję, a wydaje mi się, że umieram, gdyż straszliwie cierpię na widok wielkiej obrazy Boga". "Przybywaj, gdyż mówię ci, że groźne wilki położą głowy na twoich kolanach jak łagodne baranki". Katarzyna nie miała jeszcze 30 lat, kiedy tak pisała!
Powrót Papieża z Awinionu do Rzymu miał oznaczać nowy sposób życia Papieża i jego Kurii, naśladowanie Chrystusa i Piotra, a więc odnowę Kościoła. Czekało też Papieża inne ważne zadanie: "W ogrodzie zaś posadź wonne kwiaty, czyli takich pasterzy i zarządców, którzy są prawdziwymi sługami Jezusa Chrystusa" - pisała. Miał więc "wyrzucić z ogrodu świętego Kościoła cuchnące kwiaty, śmierdzące nieczystością i zgnilizną", czyli usunąć z odpowiedzialnych stanowisk osoby niegodne. Katarzyna całą sobą pragnęła świętości Kościoła.
Apelowała do Papieża, aby pojednał kłócących się władców katolickich i skupił ich wokół jednego wspólnego celu, którym miało być użycie wszystkich sił dla upowszechniania wiary i prawdy. Katarzyna pisała do niego: "Ach, jakże cudownie byłoby ujrzeć lud chrześcijański, dający niewiernym sól wiary" (list 218, do Grzegorza XI). Poprawiwszy się, chrześcijanie mieliby ponieść wiarę niewiernym, jak oddział apostołów pod sztandarem świętego krzyża.
Umarła, nie osiągnąwszy wiele. Papież Grzegorz XI wrócił do Rzymu, ale po kilku miesiącach zmarł. Jego następca - Urban VI starał się o reformę, ale działał zbyt radykalnie. Jego przeciwnicy zbuntowali się i wybrali antypapieża. Zaczęła się schizma, która trwała wiele lat. Chrześcijanie nadal walczyli między sobą. Katarzyna umarła, podobna wiekiem (33 lata) i pozorną klęską do swego ukrzyżowanego Mistrza.

CZYTAJ DALEJ

Łódź: Byśmy byli jedno

2024-04-29 10:30

[ TEMATY ]

archidiecezja łódzka

Piotr Drzewiecki

Instytut Pamięci Narodowej przygotował widowisko słowno-muzyczne poświęcone historii Kościoła w czasach komunizmu. Inscenizacja miała miejsce w kościele pw. Świętej Teresy od Dzieciątka Jezus i Świętego Jana Bosko w Łodzi.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję