Reklama

We wspomnieniach pozostał obraz tamtych lat

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Niech mocno żałuje ten, kto nigdy nie był w Bieszczadach jesienią. Wtedy Bieszczady są najpiękniejsze. Tych widoków, tych gór malowanych kolorami jesiennych liści nie da się opisać słowami. To trzeba koniecznie zobaczyć. Czerwień liści bukowych, złoto liści brzozy, odcienie brązów olchy na tle ciemnej zieleni szpilkowych lasów, oczaruje nawet tych nieczułych na piękno przyrody. A gdzież jeszcze można w naszym rejonie spotkać się oko w oko z żubrem, usłyszeć o wieczornej porze ryk jeleni toczących z sobą zażarte boje, gdzież można zobaczyć stado płochliwych sarenek? Tylko w Bieszczadach. Lubię ten skrawek naszej przemyskiej archidiecezji.
Moja przygoda z Bieszczadami zaczęła się 24 lata temu, gdy przez ówczesnego ordynariusza bp. Ignacego Tokarczuka zostałem skierowany na pierwszą placówkę proboszczowską do Czarnej k. Ustrzyk Dolnych. I chociaż opuściłem Bieszczady 14 lat temu - chętnie do nich wracam.
W pierwszych dniach października ubiegłego roku pojechałem odwiedzić tamte strony i powspominać. Usiadłem pod krzyżem na wzgórzu, z którego jak na dłoni mogłem oglądać Czarną. W dole przede mną kościół parafialny - niegdyś cerkiew greckokatolicka. Przy kościele cmentarz powiększający się z każdym rokiem. Wzdłuż drogi domy - w większości już nowe. To wszystko na tle pasma gór Ostrego. Po prawej ręce w oddali widzę wierzchołki gór wznoszących się nad Zalewem Solińskim, po lewej dostojna Magóra Łomiańska, po której zboczu biegnie granica z Ukrainą. U stóp tej góry przycupnęła jedna z wiosek należących do parafii Czarna - Michniowiec. Za moimi plecami Żłobek i Rabe. Do parafii należy też Lipie i Czarna Dolna, oddalone od centrum o 3 kilometry.
Próbuję sobie wyobrazić jak te tereny wyglądały 51 lat temu, kiedy przybyli tutaj ludzie wysiedleni w ramach "równania granic". W lutym bowiem 1951 r. Stalin podpisał dekret, na mocy którego Sokal i Krystynopol, dwa polskie miasta wraz z przyległymi miejscowościami miały się znaleźć za wschodnią naszą granicą, a jako rekompensatę Polska w zamian miała dostać tereny Bieszczad od Ustrzyk Dolnych po Ustrzyki Górne (za nasze - nasze). Już na wiosnę w maju 1951 r. dotychczasowych mieszkańców tych ziem - Bojków, władza sowiecka wywiozła nad Morze Czarne, a na te tereny jesienią przywieziono część mieszkańców znad Buga. Reszta pojechała na Zachód Polski i w Koszalińskie. Jak opowiadali mi starsi mieszkańcy Czarnej, przesiedlenie ich wypadło na koniec października i początek listopada. To były dla nich tragiczne chwile. Ludzie ci dopiero co zaczęli się otrząsać z okropności II wojny światowej, z mordów na tamtych terenach, z ucieczek i niepewności jutra, ledwie zaczęli odbudowywać spalone przez bandy UPA domostwa - a tu jak grom z nieba spadła na nich wieść - będzie przesiedlenie.
Wspomina jedna z mieszkanek: "Dom miał być wybielony, podłoga wyszorowana, podwórko zamiecione. Dobytek, bydło i ludzi furmankami wożono na stację i ładowano do wygonów. Żołnierz zabierał klucz od domu, do którego już nie można było się wrócić. Zbliżało się Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny. Poszliśmy jeszcze zapalić świeczki na grobach i pożegnać naszych zmarłych. Wokół płacz i lament.
Pociągi ruszyły. Nie wiedzieliśmy gdzie jechać. Na Zachód czy na Północ Polski? Patrząc na mapę - Bieszczady były najbliżej. Stąd też będzie najłatwiej wracać w rodzinne strony - myślał niejeden. Przywieziono nas do Ustrzyk Dolnych. Ludzie nie chcieli wysiadać z pociągów widząc panującą tu biedę. Wojsko siłą wyładowywało nas na ciężarówki i rozwoziło po okolicznych wioskach: Jasień, Brzegi, Lutowiska, Czarna, Michniowiec. Nie było dróg - czasami wieźli nas korytami rzek. Na miejscu wyznaczano nam dwie, trzy chałupy po Bojkach i tu mieliśmy zamieszkać. My ludzie z równin, z urodzajnych ziem, zostaliśmy rzuceni w góry, we wrogi jak się nam wydawało teren. Domki biedne, walące się, kryte gontem przegniłym, często jeszcze kurne. Na drzwiach domów witały nas niekiedy przybite gwoździami koty. Widocznie opuszczający te tereny mieszkańcy, odchodząc składali nam życzenia, żebyśmy tak skończyli jak te koty. Biedni, nie wiedzieli kto był przyczyną ich wywózki, a może zostali wrogo do nas nastawieni. Kłamliwa propaganda sowiecka robiła swoje.
Na polach stało jeszcze nie zebrane zboże po byłych gospodarzach tej ziemi, nie wykopane jeszcze ziemniaki.
Poskładaliśmy po kątach rzeczy, ale na ścianach nie wieszaliśmy obrazów świętych - bo i po co. Przecież my tu nie zostaniemy. Niech no tylko umrze Stalin, wrócimy do siebie".
Tą nadzieją długo, bardzo długo żyły rodziny Paszkowskich, Banachów, Steciuków, Jaremczuków, Bachniuków, Mehalów, Dyrdów, Sobieckich, Studzińskich. Rodziły się dzieci na nowej ziemi, starzy umierali. Pozostający przy życiu powoli zaczęli się godzić z losem. Młodym łatwiej to przychodziło. Starsi ze łzą w oku wspominali ze śpiewnym, wschodnim akcentem: "Jakie tam, Księże Proboszczu, ogórki rośli! A jakie pomidory! Nawet nie trzeba było nawozić! A jakie odpusty byli w Sokalu u Ojców Bernardynów. Tego się nie da opowiedzieć, jakie tłumy garnęły do Matki Bożej Sokalskiej. A jak u nas w Sokalu umarł ktoś bogatszy to jego trumnę na lwach kładli, a jak biedniejszy, to na ramionach orłów...". Tak się marzyło biedakom, by spocząć po śmierci bodaj na tych orłach. Już nie wrócą. Leżą rzędem w mogiłach na bieszczadzkich cmentarzach.
Wyrosło nowe pokolenie w Ustrzykach, Czarnej, Lutowiskach. Ono już nie ma tamtych wspomnień. Dla nich ta bieszczadzka ziemia jest rodzinną.
Tu zaczęli wznosić nowe domy. Tu czują się gospodarzami u siebie. Szkoda tylko, że ta dzisiejsza rzeczywistość dla Bieszczad jest taka trudna. Tych zagonów nie da się uprawiać. Mleka nikt kupić nie chce. Wołowiny świat się boi - a przecież i bez niej dostaje szaleństwa. Tylko szara olcha czuje się dobrze - schodzi coraz bardziej w doliny, zarastając uprawiany kiedyś z takim wysiłkiem i poświęceniem każdy skrawek ziemi.
Coraz częściej ludzie zaniepokojeni o przyszłość swoją i swoich dzieci pytają, jak tu żyć? Z czego żyć?
Razem z przesiedleńcami z Krystynopola, Sokala, Zaburza, Ostrowa, przybył do Czarnej także ks. Edward Godlewicz, proboszcz z Waręża. Z tamtejszego kościoła przywiózł ze sobą trochę obrazów, rzeźb, ornatów i relikwie Krzyża św. - dlatego też pewnie nowa parafia w Czarnej dostała tytuł Podwyższenia Krzyża Świętego.
Ówczesne władze oddały cerkiew św. Dymitra na kościół parafialny. Ksiądz zamieszkał w starym budynku obok kościoła, dostał kilka hektarów ziemi, jako rekompensatę po pozostawionych na wschodzie rodzinnych dobrach, i zaczął duszpasterzować.
Parafia rozległa. Kilkanaście wiosek rozrzuconych w terenie. Lutowiska nie były jeszcze wtedy parafią. Nie było dróg, nie było czym dojechać, zwłaszcza zimą. Prawie w każdej wiosce zachowała się cerkiew. Chciał więc w nich odprawiać Msze św. bodaj raz w miesiącu. Ale wnet władze komunistyczne zabroniły mu tego. Cerkwie zamieniono na magazyny słomy, siana, narzędzi rolniczych czy nawozów. W 1963 r. bp Ignacy do pomocy ks. Godlewiczowi wyznaczył ks. Franciszka Płouchę - kapłana pełnego gorliwości i poświęcenia. Ile poniewierki przeżył ten kapłan po rezygnacji ks. Godlewicza z probostwa, wie tylko Bóg. To dzięki staraniom ks. Płouchy i uporowi mieszkańców Polany władze musiały oddać cerkiew, w której PGR składował słomę. Przez dwa lata ks. Franciszek odprawiał Mszę św., udzielał sakramentu małżeństwa, żegnał zmarłych (do Czarnej było 12 km) na schodach przed cerkwią. Determinacja ludzi odniosła w końcu zwycięstwo. Kolejny proboszcz, ks. Franciszek Turko, przy poparciu parafian, wydeptując uparcie ścieżki u władz odzyskał kolejne cerkwie w Michniowcu, Rabem, Żłobku i Lipiu. W Lipiu cerkiew spłonęła w 1981 r. W ciągu jednego roku lipianie postawili kościółek murowany poświęcając go Matce Bożej Częstochowskiej. Kaplica w Czarnej Dolnej - ponieważ przed wojną była własnością Kościoła rzymskokatolickiego, cały czas była czynna.
Dziś w Polanie jest znów parafia rzymskokatolicka - tak jak przed wojną. Parafianie budują Panu nową, piękną świątynię.
Ksiądz Proboszcz z Czarnej wraz z Księdzem Wikariuszem obsługują obecnie 6 kościołów - w Czarnej Górnej i Dolnej, Michniowcu, Lipiu, Rabem i Żłobku.
Wspominając lata pracy w tej parafii od 1978 do 1988 r. chciałbym wyrazić wielkie uznanie dla jej mieszkańców, za ich życzliwość dla kapłanów tam pracujących, gościnność, szczerość. Byłem zawsze pełen podziwu dla nich za to, że w trudnych latach osiemdziesiątych XX w. potrafili się dzielić przysłowiowym ostatnim kęsem. Szanowałem ich za to, że nie widziałem u nich przywiązania do rzeczy materialnych. Potrafili poprzestawać na małym. Zastanawiałem się, skąd się to u nich bierze. Sądzę, że tak często boleśnie doświadczani, rabowani, paleni, przesiedlani, dobrze zrozumieli słowa Pisma Świętego - "marność nad marnościami i wszystko marność".
W 51. rocznicę przesiedlenia, bolesną rocznicę, wspominam ich i Bogu polecam. Za tych zaś, których nie ma już wśród żyjących, proszę Ojca Niebieskiego, aby ich przyjął do Ojczyzny wiecznej.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2002-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Nowenna do św. Antoniego z Padwy

[ TEMATY ]

nowenna

św. Antoni

Karol Porwich/Niedziela

św. Antoni z Padwy

św. Antoni z Padwy

Nowenna do odmawiania przed wspomnieniem św. Antoniego z Padwy lub w dowolnym terminie.

O przeczysta lilio niewinności, drogi klejnocie ubóstwa, jasna gwiazdo świętości, chwalebny św. Antoni, który miałeś szczęście piastować na rękach Boskie Dieciątko; oto ja pełen nędzy wszelakiej, uciekam się do Ciebie, błagając, byś mię wziął w Swoją opiekę. Jeśli potrzebujemy cudu czy łaski Kościół św. wzywa nas, byśmy się do Ciebie uciekali. Ufny więc w Twoją opiekę błagam Cię św. Antoni, racz mi wyprośić u Boga łaskę szczerego żalu za grzechy i łaskę miłowania Boga nade wszystko. Ufam, że za Twoją przyczyną zwyciężę wszystkich nieprzyjaciół swej duszy i będę służył Bogu. Ojcu najlepszemu przez całe swe życie w świętości i sprawiedliwości, by potem z Tobą kochać i uwielbiać Go na wieki w niebie. Amen.
CZYTAJ DALEJ

Św. Norbercie Biskupie! Czy Ty nie lubisz Polaków?

Ależ skąd! Oczywiście, że lubię! Kocham przecież wszystkich ludzi. Rozumiem jednak, dlaczego padło takie pytanie. „Usprawiedliwię się” za chwilę. Wpierw powiem parę zdań o sobie. Moje staroniemieckie imię oznacza osobę, która dokonuje wielkich i widocznych czynów gdzieś na północy (nord, czyli „północ” i beraht, czyli „błyszczący”, „jaśniejący”). W pewnym sensie byłem taką osobą. Żyłem na przełomie XI i XII wieku. Urodziłem się w Niemczech w bogatej i wpływowej rodzinie. Dzięki temu od dziecięcych lat obracałem się wśród elit (przebywałem m.in. na dworze cesarza Henryka V). Można powiedzieć, że zrobiłem kościelną karierę - byłem przecież arcybiskupem Moguncji. Wcześniej, mając 35 lat, cudem uniknąłem śmierci od rażenia piorunem. Wydarzenie to zmieniło moje życie. Przemierzałem Europę, ewangelizując i wzywając do poprawy postępowania. Będąc człowiekiem wykształconym i jednocześnie mającym dar popularyzacji posiadanej wiedzy, potrafiłem szybko zgromadzić wokół siebie grono naśladowców. Umiałem zjednywać sobie ludzi dzięki wrodzonej inteligencji, kulturze osobistej oraz ujmującej osobowości. Wraz z moimi uczniami stworzyliśmy nowy zakon (norbertanie). Poświęciliśmy się bez reszty pracy apostolskiej nad poprawą obyczajów wśród kleru i świeckich. Powrócę do pytania. Zapewne wielu tak właśnie myśli o mnie. Dzieje się tak, ponieważ jako arcybiskup sąsiadującej z wami metropolii rościłem sobie prawo do sprawowania władzy nad diecezjami w Polsce, które podlegały metropolii w Gnieźnie. Przyznaję, że nie było to zbyt mądre. Jako usprawiedliwienie mogę tylko dodać, że kierowała mną troska o dobro Kościoła powszechnego. Wtedy na Waszych ziemiach chrześcijaństwo jeszcze dobrze nie okrzepło. Bóg jednak wezwał mnie rychło do siebie, a Stolica Apostolska przywróciła bardzo szybko arcybiskupom gnieźnieńskim przysługujące im prawa. Wszystko więc dobrze się skończyło. W sztuce przedstawia się mnie zwykle w stroju biskupim z krzyżem w dłoni. Moimi atrybutami są najczęściej anioł z mitrą i monstrancja. Mógłbym jeszcze sporo o sobie powiedzieć, gdyż moje życie obfitowało w wiele wydarzeń. Patrząc jednak na nie z perspektywy tylu stuleci, chcę na koniec gorąco zachęcić wszystkich do realizowania Bożych zamysłów w swoim życiu. Proszę mi uwierzyć, że nawet najgorsze rzeczy Bóg jest w stanie przemienić w dobro. One też mają sens, choć my jeszcze tego nie widzimy z niskiego poziomu naszej ludzkiej egzystencji.
CZYTAJ DALEJ

Nie jesteście sami. Jesteście dziećmi Boga – kard. Nemet do więźniów w 34. rocznicę wizyty Jana Pawła II

W piątek, 6 czerwca 2025 r., za murami Zakładu Karnego w Płocku rozbrzmiewały słowa, które przypomniały o niezbywalnej godności człowieka. W tym symbolicznym miejscu Mszę św. odprawił legat papieski na uroczystości jubileuszu 950-lecia diecezji płockiej, kard. Ladislav Nemet SVD, arcybiskup Belgradu.

W modlitwie uczestniczyli biskup płocki Szymon Stułkowski, kapelani więzienni, przedstawiciele Służby Więziennej oraz sami osadzeni - ludzie, którzy, jak mówił w tym miejscu św. Jan Paweł II, „są skazani, ale nie potępieni”.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję