Andrzej Tarwid: - Po 14 latach pracy w klinice in vitro porzucił Pan to zajęcie. Jak doszło do tej decyzji?
Dr Tadeusz Wasilewski: - Najpierw muszę powiedzieć, że przez lata pracy w klinice stosującej m.in. program in vitro byłem przekonany, że pomagam małżeństwom. Wyrazy wdzięczności pacjentów oraz życzenia, jakie przysyłali mi oni na święta - wszystko to utwierdzało mnie w przekonaniu, że to, co robię, jest słuszne i dobre. Ale w marcu 2007 r. moje sumienie zaczęło mi mówić zupełnie coś innego. Czułem, że już nigdy więcej nie założę białego fartucha, aby wykonać kolejny program in vitro czy też kolejną inseminację. Poszedłem więc do właściciela firmy i powiedziałem, że rezygnuję z pracy. Z perspektywy czasu myślę, że to Pan Bóg dał mi znak, abym tak dalej nie postępował.
- A co o Pańskiej decyzji mówili koledzy? Przecież kierował Pan ważnym zespołem w tej placówce, był dla młodszych lekarzy autorytetem.
- Dla nich to było wielkie zaskoczenie. W klinice pracowałem od 1993 r. Była to jedna z pierwszych prywatnych placówek leczenia niepłodności w Polsce. Miała świetne, wręcz światowe wyniki, jeśli chodzi o walkę z niepłodnością. Ja natomiast cieszyłem się w środowisku prestiżem, miałem duże doświadczenie i wielu pacjentów. A za tym szły także odpowiednie apanaże...
Reklama
- I nagle koniec...
-...dokładnie tak. Mając 48 lat, zostawiłem wszystko. Wyszedłem na ulicę bez żadnych planów na przyszłość. Nie wiedziałem, dokąd mam pójść ani co będę robił. Czułem jedynie, że muszę umrzeć dla swojego dotychczasowego życia zawodowego.
- Co takiego jest w metodzie in vitro, że nie powinno się jej stosować? Przecież z wielu mediów możemy się dowiedzieć o szczęściu małżeństw, które poddały się tej metodzie...
- Metoda in vitro wiąże się ze śmiercią części zarodków, które powstały w wyniku jej przeprowadzenia. Natomiast w przypadku powikłań w postaci ciąż wieloraczych niewykluczone jest uciekanie się do usuwania części płodów z jamy macicy. Wszystko po to, aby uzyskać ciążę pojedynczą lub bliźniaczą, bo to zwiększa szansę na donoszenie ciąży i wystąpienie porodu w terminie.
- Koledzy z dawnej pracy nie widzą tego dramatu związanego ze stosowaniem metody in vitro?
- Nie chcę oceniać moich kolegów ani innych osób ze środowiska. Uważam, że nie mam do tego prawa. Sam przecież przez wiele lat byłem przekonany o słuszności swojej pracy. Dopiero dzięki Bożemu Miłosierdziu zrozumiałem swoje błędy.
- Co było po tym, kiedy zrezygnował Pan z pracy w klinice in vitro?
Reklama
- Pojechałem na kilkudniowe rekolekcje do klasztoru Sióstr Bernardynek w Zakliczynie. Tam wiele razy rozmawiałem z s. Cecylią. Te rozmowy utwierdziły mnie w postanowieniu o zerwaniu z metodą in vitro. Jednocześnie jednak s. Cecylia przekonała mnie, żebym nie rezygnował całkowicie ze swojego zawodu, gdyż jest on potrzebny.
- I tak się stało. Obecnie pracuje Pan w klinice leczenia niepłodności metodą naprotechnologii.
- Rok po odejściu z poprzedniej pracy Opatrzność Boża wskazała mi drogę, w której nadal wykorzystuję swoje doświadczenie. Tą drogą jest właśnie naprotechnologia.
Mówiąc w największym skrócie - metoda ta polega na wykorzystaniu biowskaźników, które na co dzień daje nam natura organizmu kobiety, oraz na wykorzystaniu wszystkich najnowszych osiągnięć medycyny (badania przedmiotowego, ultrasonografii, badań endoskopowych, chirurgii ginekologicznej itd.) do diagnostyki niepłodności i wdrożenia właściwego leczenia.
- Czy naprotechnologia jest skuteczniejsza od in vitro?
- Statystyczne badania porównawcze pokazują, że skuteczność programu in vitro dla urodzonych żywych dzieci w czasie ok. półtora roku wynosi 62 proc. (W tym czasie robi się ok. 3-4 podejść do programu in vitro - red.). W przypadku naprotechnologii skuteczność wynosi 82 proc., z tym że w ciągu dwóch lat. Z tego wynika, że naprotechnologia nie odbiega od programów in vitro pod względem skuteczności.
- Dlaczego w takim razie jest tak duży opór części środowiska medycznego w stosunku do naprotechnologii?
Reklama
- Powodów jest wiele. Moim zdaniem, niebagatelną sprawą są siły i środki zaangażowane po stronie programu in vitro. Dzisiaj nad jego rozwojem pracuje ok. 200 tys. osób na świecie. Tymczasem prof. Thomas Hilgers (twórca naprotechnologii - red.) był sam, kiedy zaczynał swoją pracę w 1978 r. Potem zaczęli go wspierać lekarze z Kanady, Irlandii, Włoch. I to ta nieporównywalnie mniejsza grupa pokazała większą skuteczność leczenia niepłodności niż olbrzymia rzesza pracująca nad programem in vitro. Ciężko zaakceptować taką porażkę. W efekcie mamy sytuację, że nie dopuszcza się do wymiany poglądów - co przecież powinno mieć miejsce w nauce - lecz uparcie obstaje się przy swoim.
- Wziąwszy pod uwagę dysproporcje sił, o których Pan mówi, sytuacja zwolenników naprotechnologii jest beznadziejna.
- Niekoniecznie. Myślę, że w Polsce potrzebujemy trochę czasu, aby pokazać społeczeństwu zalety naprotechnologii. A więc że jest to metoda nieporównywalnie tańsza niż in vitro, mało inwazyjna i bardziej skuteczna. A przede wszystkim opierająca się na naturze ludzkiej, a więc szanująca godność rodziców i dziecka.
Wielką zasługą św. Teresy jest powrót do ewangelicznego rozumienia miłości do Boga. Niewłaściwe rozumienie świętości popycha nas w stronę dwóch pokus. Pierwsza - sprowadza się do tego, iż kojarzymy
świętość z nadzwyczajnymi przeżyciami. Druga - polega na tym, że pragniemy naśladować jakiegoś świętego, zapominając o tym, kim sami jesteśmy. Można do tego dołączyć jeszcze jedną pokusę -
czekanie na szczególną okazję do kochania Boga. Ulegając tym pokusom, często usprawiedliwiamy swój brak dążenia do świętości szczególnie trudnymi okolicznościami, w których przyszło nam żyć, lub zbyt
wielkimi - w naszym rozumieniu - normami, jakie należałoby spełnić, sądząc, iż świętość jest czymś innym aniżeli nauką wyrażoną w Ewangelii.
Teresa nie znajdowała w sobie dość siły, aby iść drogą wielkich pokutników czy też drogą świętych pełniących wielkie czyny. Teresa odkrywa własną, w pełni ewangeliczną drogę do świętości. Jej pierwsze
odkrycie dotyczy czasu: nie powinniśmy odsuwać naszego kochania Boga na jakąś nawet najbliższą przyszłość. Któraś z sióstr w klasztorze w Lisieux „oszczędzała” siły na męczeństwo, które notabene
nigdy się nie spełniło. Dla Teresy moment kochania Boga jest tylko teraz. Ona nie zastanawia się nad przyszłością, gdyż może się czasami wydawać zbyt odległa lub zbyt trudna. Teraz jest jej ofiarowane
i tylko w tym momencie ma możliwość kochania Boga. Przyszłość może nie nadejść. „Dobry Bóg chce, bym zdała się na Niego jak maleńkie dziecko, które martwi się o to, co z nim będzie jutro”.
Czasami myśl o wielu podobnych zmaganiach w przyszłości nie pozwala nam teraz dać całego siebie. Zatem właśnie chwila obecna i tylko ta chwila się liczy. Łaska ofiarowania czegoś Bogu lub przezwyciężenia
jakiejś pokusy jest mi dana teraz, na tę chwilę. W chwili wielkiego duchowego cierpienia Teresa pisze: „Cierpię tylko chwilę. Jedynie myśląc o przeszłości i o przyszłości, dochodzi się do zniechęcenia
i rozpaczy”. Rozważanie, czy w przyszłości podołam podobnym wyzwaniom, jest brakiem zdania się na Boga, który mnie teraz wspomaga. „By kochać Cię, Panie, tę chwilę mam tylko, ten dzień dzisiejszy
jedynie” - pisze Teresa. Jest to pierwsza cecha realizmu jej ducha - realizmu ewangelicznego, gdyż Chrystus mówi nieustannie o gotowości i czuwaniu. Ten, kto zaniedbuje teraźniejszość,
nie czuwa, bo nie jest gotowy. Wkłada natomiast energię w marzenia, a nie w to, co teraz jest możliwe do spełnienia. Chrystus przychodzi z miłością teraz. To skoncentrowanie się na teraźniejszości pozwala
Teresie dostrzec wszystkie możliwe okazje do kochania oraz wykorzystać je. Do tego jednak potrzebne jest spojrzenie nacechowane wiarą, iż ten moment jest darowany mi przez Boga, aby Go teraz, w tej sytuacji
kochać. Nawet gdy sytuacja obecna jawi się w bardzo ciemnych barwach, Teresa nie traci nadziei. „Słowa Hioba: Nawet gdybyś mnie zabił, będę ufał Tobie, zachwycały mnie od dzieciństwa. Trzeba mi
jednak było wiele czasu, aby dojść do takiego stopnia zawierzenia. Teraz do niego doszłam” - napisze dopiero pod koniec życia.
Teresa poznaje, że wielkość czynu nie zależy od tego, co robimy, ale zależy od tego, ile w nim kochamy. „Nie mając wprawy w praktykowaniu wielkich cnót, przykładałam się w sposób szczególny
do tych małych; lubiłam więc składać płaszcze pozostawione przez siostry i oddawać im przeróżne małe usługi, na jakie mnie było stać”. Jeśli spojrzeć na komentarz Chrystusa odnośnie do tych, którzy
wrzucali pieniądze do skarbony w świątyni, to właśnie w tym kontekście możemy uchwycić zamysł Teresy. Nie jest ważne, ile wrzucimy do tej skarbony, bo uczynek na zewnątrz może wydawać się wielki, ale
cała wartość uczynku zależy od tego, ile on nas kosztuje. Zatem należy przełamywać swoją wolę, gdyż to jest największą ofiarą. Przezwyciężając miłość własną, w całości oddajemy się Bogu.
Były chwile, gdy Teresa chciała ofiarować Bogu jakieś fizyczne umartwienia. Taki rodzaj praktyk był w czasach Teresy dość powszechny. Jednak szybko się przekonała, że nie pozwala jej na to zdrowie.
Było to dla niej bardzo ważne odkrycie, gdyż utwierdziło ją w przekonaniu, że nie trzeba wiele, aby się Bogu podobać. „Dane mi było również umiłowanie pokuty; nic jednak nie było mi dozwolone, by
je zaspokoić. Jedyne umartwienia, na jakie się zgadzano, polegały na umartwianiu mojej miłości własnej, co zresztą było dla mnie bardziej pożyteczne niż umartwienia cielesne”. Teresa nie wymyślała
sobie jakichś ofiar. Jej zadaniem było wykorzystanie tego, co życie jej przyniosło.
Umiejętność docenienia chwili, odkrycia, że wszystko jest do ofiarowania - tego uczy nas Teresa. My sami albo narzekamy na trudny los i marnujemy okazję do ofiarowania czegoś trudnego Bogu,
albo czynimy coś zewnętrznie dobrego, ale tylko z wygody, aby się komuś nie narazić lub dla uniknięcia wyrzutów sumienia. Intencja - to jest cały klucz Teresy do świętości. Jak wyznaje, w swoim
życiu niczego Chrystusowi nie odmówiła, tzn. że widziała wszystkie okazje do czynienia dobra jako momenty wyznawania swojej miłości.
Inną cechą, która przybliża ją do nas, jest naturalność jej modlitwy. Teresa od Dzieciątka Jezus, która jest córką duchową św. Teresy od Jezusa, jest jej przeciwieństwem odnośnie do szczególnych łask
na modlitwie. Złożyła nawet z tych łask ofiarę, bo czuła, że w nich można szukać siebie. Jej życie modlitwy było często bardzo marne, gdyż zdarzało się jej zasypiać na modlitwie. Po przyjęciu Komunii
św. zamiast rozmawiać z Bogiem, spała. Nie dlatego, że chciała, ale dlatego, że nie potrafiła inaczej. Ważny jest fakt, iż nie martwiła się za bardzo swoją nieumiejętnością modlenia się. Wierzyła, że
i z takiej modlitwy Chrystus jest zadowolony, gdyż ona nie może Mu ofiarować nic więcej poza swoją słabością.
Aby się przekonać, jak daleko lub jak blisko jesteśmy przyjmowania Ewangelii w całej jej głębi, zastanówmy się, jak podchodzimy do niechcianych prac, mniej wartościowych funkcji, momentów, gdy nie
jesteśmy doceniani, a nawet oskarżani. Czy widzimy w tym okazję, aby to wszystko ofiarować Chrystusowi, czy też walczymy o to, aby postawić na swoim lub zwyczajnie zachować twarz? Jak postępujemy wobec
osób, które są dla nas przykre? Czy je obgadujemy, czy też widzimy w tym okazję, aby im pomóc w drodze do Boga? Teresa powie, gdy nie może już przyjmować Komunii św. ze względu na zaawansowaną chorobę,
że wszystko jest łaską. Czy każda trudna sytuacja, trudny człowiek jest dla mnie łaską?
Izraelska marynarka wojenna rozpocznie przechwytywanie łodzi z flotylli Global Sumud w ciągu godziny. Na pokładach jednostek ogłoszono stan wyjątkowy - poinformowali w środę organizatorzy akcji, cytowani przez agencję Reutera.
Flotylla poinformowała, że w jej okolicy dostrzeżono 20 izraelskich okrętów wojennych. Dodano, że okręty zbliżyły się na odległość ok. 3 mil morskich. Flotylla ogłosiła wcześniej, że znajduje się mniej niż 80 mil morskich (ok. 148 km) od blokowanej Strefy Gazy.
Izraelska marynarka wojenna rozpocznie przechwytywanie łodzi z flotylli Global Sumud w ciągu godziny. Na pokładach jednostek ogłoszono stan wyjątkowy - poinformowali w środę organizatorzy akcji, cytowani przez agencję Reutera.
Flotylla poinformowała, że w jej okolicy dostrzeżono 20 izraelskich okrętów wojennych. Dodano, że okręty zbliżyły się na odległość ok. 3 mil morskich. Flotylla ogłosiła wcześniej, że znajduje się mniej niż 80 mil morskich (ok. 148 km) od blokowanej Strefy Gazy.
W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.