Był taki zwyczajny, swój, jak domownik
S. Andrzeja Górska, wieloletnia matka generalna Zgromadzenia, doskonale pamięta moment, w którym młody ks. Wojtyła stanął w drzwiach klasztoru, by tu przenocować. Polecił go siostrom kapelan sióstr, ks. Stanisław Olejnik.
Ks. prof. Wojtyła rano wybierał się do Lublina, gdzie wykładał na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Ponieważ nocne połączenia z Krakowa do Lublina były kiepskie, lepiej było dojechać do Warszawy, a potem rannym pociągiem do Lublina.
Potem nocował tu częściej, nawet dwa razy w miesiącu, właśnie gdy miał jechać do Lublina albo kiedy wyjeżdżał za granicę. Ale nie wszyscy w klasztorze znali go osobiście. Gdy kiedyś zgłosił się na furtę, studentka, która zastępowała furtiankę nie chciała go wpuścić. Przybiegła do przełożonej i powiedziała: "Jakiś człowiek stoi na furcie, mówi że jest księdzem, nazywa się Karol Wojtyła". Wypomniał jej to ze śmiechem już jako Papież: "Tak, tak, na furcie przy Wiślanej się spotkaliśmy...".
Gdy ks. Wojtyła zatrzymywał się u sióstr, zawsze był taki zwyczajny, swój, jak domownik. Gdy przyjeżdżał, pytał: co w domu? Co w zgromadzeniu?
W stolicy dowiedział się, że ma zostać biskupem
Reklama
Ponieważ na pierwszym piętrze domu Urszulanek było przedszkole, ks. Wojtyła lubił tam czasem zaglądać. Miał jakiś niezwykły dar nawiązywania z dziećmi kontaktu. Pewnego razu, na klasztornych schodach naprzeciw ks. Wojtyły stanął jeden z chłopców. Wyciągnął nogę w jego kierunku i poprosił: "Księdzu, zawiąż mi bucik". I wtedy ks. Wojtyła postawił na podłodze aktówkę, którą trzymał w ręku, pochylił się i zawiązał sznurowadła. "Dziękuję księdzu" - usłyszał. - Ten chłopiec wyrósł na porządnego człowieka i dobrze pamięta ten fakt - mówi s. Andrzeja.
Krzyki czy głośne zabawy dzieci często uniemożliwiały pracę ks. Wojtyle. Ale nigdy się nie skarżył. Wręcz przeciwnie: jakby pomagało mu to być otwartym i pogodnym.
Najbardziej pamiętny pobyt ks. Wojtyły w Warszawie wiązał się z rokiem 1958. Przerwał wtedy obóz żeglarski, na którym akurat przebywał z młodzieżą, bo wezwał go do Warszawy Prymas Wyszyński. Gdy tylko dotarł do stolicy, pierwsze kroki skierował na Wiślaną. - Zostawił u nas "żeglarskie" ubranie, włożył sutannę i poszedł na Miodową do rezydencji Prymasa - mówi s. Andrzeja. - Wrócił blady i milczący. Do końca dnia z nikim nie zamienił ani słowa. Wieczorem wszedł do kaplicy i długo się modlił, leżąc krzyżem przed Tabernakulum.
Jak później domyśliły się siostry, wtedy właśnie Prymas Wyszyński zaproponował ks. Wojtyle, by wyraził zgodę na sakrę biskupią.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
"Zgubiłbym się w tej Warszawie!"
Gdy za jakiś czas po raz pierwszy zjawił się na Wiślanej jako biskup, siostry próbowały traktować go jak na biskupa przystało: - Pochyliłyśmy się, chciałyśmy ucałować pierścień - opowiada s. Andrzeja. - Ale nic z tego nie wyszło. Nie pozwolił.
- Kolejne wizyty Karola Wojtyły w Warszawie wiązały się już przede wszystkim z udziałem w obradach Konferencji Episkopatu - mówi ks. infułat Zdzisław Król, ówczesny kanclerz warszawskiej kurii. Wspomina, że kiedyś koncelebrował z kard. Wojtyłą i z ks. Twardowskim Mszę św., podczas której Kardynał błogosławił ślub pary znajomych. Było to w kościele Sióstr Wizytek. Potem razem poszli na wesele.
- Na drugi dzień kard. Wojtyła był na posiedzeniu Episkopatu - mówi ks. Król. - W przerwie obrad podszedł do mnie i powiedział: "Dziękuję za wczorajszą asystę. Gdybym musiał sam dojechać, by błogosławić ten ślub, zgubiłbym się w tej Warszawie!".
Jak kardynał Wojtyła grał w siatkówkę
Jak wspominają członkinie Instytutu Prymasowskiego, które wtedy pracowały w Sekretariacie Prymasa Wyszyńskiego, wszystkie wizyty kard. Wojtyły na Miodowej były bardzo zwyczajne. - Można było wyczuć, jak dobrze rozumieją się z kard. Wyszyńskim, jak są sobie bliscy. Czasem odwiedzał też Księdza Prymasa w podwarszawskiej Choszczówce, gdzie kard. Wyszyński lubił wypoczywać. - Latem obowiązkowo wtedy graliśmy w siatkówkę: kard. Wojtyła, ks. Dziwisz i pracownicy Sekretariatu Prymasa - wspomina Barbara Dembińska. - A kard. Wyszyński nas wręcz "strofował": Pamiętajcie, macie tak grać, żeby przegrać. Nie było to trudne, bo zarówno kard. Wojtyła, jak i ks. Dziwisz grali bardzo dobrze. Nawet ścinali. A jak mocno serwowali!
Że kard. Wojtyła i Prymas Wyszyński bardzo dobrze się rozumieli, było widać od razu, gdy tylko kard. Wojtyła pojawiał się na Miodowej. - Obaj mieli też ogromne poczucie humoru - dodaje Barbara Dembińska - Widziałam, że rozumieli się bez słów. Dlatego chyba pierwsze słowa Prymasa Wyszyńskiego po wyborze Jana Pawła II brzmiały: "O nic nie pytajcie, bo będę łkał. Czuję się, jakby mi ktoś prawą rękę odciął".
"Tylko Bóg wie, co z nami będzie"
Jako kardynał, Karol Wojtyła po raz ostatni był w Warszawie tuż przed konklawe, w październiku 1978 r. Trwały akurat obrady Konferencji Episkopatu. Ponieważ jednak zmarł papież Jan Paweł I, kard. Wojtyła został z tych obrad oddelegowany do Rzymu, do pomocy przy organizacji pogrzebu. Siostry widziały, jak bardzo był wstrząśnięty tą śmiercią. Gdy wrócił z poprzedniego konklawe, powiedział, że wybraliśmy dobrego papieża, bo wierzący i pokorny.
Wieczorem, na dzień przed odlotem do Rzymu skończył sprawdzać pracę habilitacyjną ks. Tadeusza Stycznia. Nie wiadomo dlaczego, ale wyraźnie przywiązywał do tego ogromną wagę. Powiedział wtedy: "Ksiądz Styczeń już wie, że ma odebrać tę pracę. To dla niego ważne". A przecież ks. Styczeń zastąpił później kard. Wojtyłę w Katedrze Etyki na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.
Do Rzymu kard. Wojtyła odlatywał 3 października.
- Rano był jakiś inny niż zwykle, bardziej zadumany, skupiony - wspomina s. Andrzeja. Gdy zjadł śniadanie, czekał na abp. Dąbrowskiego, z którym miał jechać na lotnisko. Ks. Dziwisz wyjechał z bagażami wcześniej. Kiedy już abp Dąbrowski przybył, kard. Wojtyła zaczął szykować się do wyjścia. - Stanęłam przy nim na schodach i żegnając go, zapytałam: "Nie wiem, czego Księdzu Kardynałowi życzyć: żeby wrócił czy żeby nie wrócił". W odpowiedzi usłyszała: "Taka jest nasza ludzka egzystencja, że tylko Bóg wie, co z nami będzie". I po tych słowach odjechał.
Obok wielu księży, którzy żegnali odlatujących do Rzymu: Prymasa Wyszyńskiego i kard. Wojtyłę, na warszawskim lotnisku Okęcie był też ówczesny kanclerz kurii, ks. Z. Król. - Pamiętam, że kard. Wojtyła stał sam z boku, podszedłem więc do niego - mówi. - Nie pamiętam, o czym rozmawialiśmy. Ale wyraźnie widziałem, że o czymś intensywnie myśli.
Następnym razem kard. Wojtyła w stolicy pojawił się już jako Papież.