Rower, supermarket i liany
Reklama
Jasiek, chudzina ze strzechą rudych włosów na głowie, lubi
rower. Dostał go niedawno jako prezent na I Komunię św. Sprzęt lśni
żółto-czerwonym lakierem, fluorescencyjnymi nalepkami, zaś liczba
przerzutek i amortyzatory wzbudzają powszechną zazdrość kumpli z
podwórka. Jasiek nie schodzi z roweru od wczesnych godzin rannych
do zmroku. Niczym rajdowiec przemierza podwórko i okoliczne uliczki,
strasząc starsze panie piruetami, po których za tylnym kołem unosi
się pióropusz rudego kurzu.
Patrycja, gimnazjalistka, na razie odsypia szkolne zaległości,
trochę gra na komputerze, ogląda poranne powtórki polskiego serialu
Samo życie i wenezuelskiego - Z głową w chmurach. Resztę dnia spędza
z koleżankami, najczęściej przy podwórkowym trzepaku, lub wyrusza
w miasto, podziwiając sklepowe wystawy pełne ciuchów, na które nie
stać jej rodziców.
Wojtek, Damian, Arek i Jacek szwendają się po dzielnicy
to tu, to tam, bez wyraźnego celu. Jakiś czas temu ci dwunastolatkowie
wpadli na "genialny" pomysł. Przywiązali do drzewa kawałek grubej
liny i zwisali z niej jak małpy, huśtając się jak na lianie i wzbudzając
grozę wśród kierowców przejeżdżających pobliską drogą. Lina była
bowiem zawieszona w ten sposób, że przy maksymalnym wychyleniu wyrzucała
delikwenta uczepionego jej końca daleko ponad jezdnię, ponad dachy
aut. Codziennie od strony drogi dochodził regularny pisk opon, trąbienia
klaksonów i pokrzykiwania poirytowanych kierowców. Wreszcie straż
pożarna, przy pomocy podnośnika, ucięła linę. Policjanci wypytywali
mieszkańców, kto wpadł na pomysł tak idiotycznej zabawy, ale jakoś
nikt nie mógł sobie przypomnieć nazwisk chłopaków tkwiących w tłumie
gapiów z niewinnymi minami. W tydzień później wujek Damiana dostarczył
nową linę - grubszą i bardziej sprężystą. Postanowili wypróbować
ją przy skokach z pobliskiego mostu kolejowego.
Dzieciaki lubią też supermarkety. Nie kupują tam niczego
ani też nie kradną. Czas zabijają włóczeniem się po pasażu handlowym,
kosztowaniem darmowych próbek jedzenia, gapieniem się w 52-calowe
cyfrowe telewizory. Jeśli ma się oczy szeroko otwarte, można z tłumu
klientów wyłowić tych zmęczonych upałem, którym nie chce się odprowadzić
wózka. Do tego najlepiej nadaje się Arek. Wygląda jakby ciągle zbierało
mu się na płacz. Nazywają go Usmarkany, chociaż katar sienny to przecież
nie jego wina. Przy dobrym dniu zarabiają 10-15 zł. Wydają je na
chipsy, colę, słodycze, na coś, czego nie dostaną w domu.
Zapomnij o basenie
Wakacje są naprawdę czadowe - mówią dzieciaki - tylko wtedy,
gdy w pobliżu jest woda. Baseny miejskie w zasadzie odpadają, są
za drogie. Gdyby rodzice fundowali im codziennie wejściówkę - obliczają
szybko - miesięcznie musieliby wydać po 70 zł na dziecko. A na to
nie ma szans. Pozostają więc rzeka i stawy na peryferiach miasta.
W obu przypadkach kąpiel jest zabroniona. Rzeka niesie ze sobą miejskie
zanieczyszczenia, pobliski staw służył kiedyś za złomowisko. W ciepłe
dni chłodna woda przyciąga jednak masę dzieciaków.
Im bliżej wieczoru, tym większy ruch na podwórku. W jednym
końcu mecz piłki nożnej, w drugim - zabawa w chowanego, na środku,
w piaskownicy, maluchy lepią baby z piasku. Wrzawa nieprawdopodobna,
nie da się otworzyć okna. Nastoletni piłkarze używają języka dorosłych,
od czasu do czasu okraszając go zasłyszanym przekleństwem. Na zmianę
głośno komentują przebieg spotkania, nazywają siebie: Ronaldo, Rivaldo,
Kahn, Sukur. Żadnego polskiego piłkarza. Podopieczni Engela najwyraźniej
podpadli chłopakom z podwórka.
Wakacje w mieście
Pierwszy plakat zauważam obok parku, kolejne na słupach ogłoszeniowych,
na drzwiach szkół, na przykościelnym murze. Zrywam jeden i przynoszę
dzieciakom. Na plakacie widnieje kilkanaście miejskich propozycji
spędzenia ciekawie, lub po prostu inaczej, lata. Nauka jazdy konnej,
wycieczki rowerowe, zawody sportowe i zręcznościowe, turnieje piłki
siatkowej, warsztaty dla uzdolnionych plastycznie, muzycznie, aktorsko.
Część propozycji darmowa. Chłopaki wyrywają sobie plakat, studiują
mozolnie. Po kwadransie oddają z niewyraźnymi minami. O co chodzi?
- pytam. Okazuje się, że konieczna jest obecność opiekuna. A rodzice,
w większości bezrobotni, cierpią na chroniczny brak czasu.
Puentą staje się rozmowa z matkami. Oczywiście, że chciałyby
wysłać dzieci gdzieś nad morze, w góry czy na kolonie. Barierą nie
do pokonania stają się finanse. Kolonie Caritas? Część matek nie
wie, o co chodzi. Inne, owszem, słyszały, ale nie skorzystały ze
względu na koszty. Nikt jednak nie potrafi odpowiedzieć na pytanie,
ile owe koszty wynoszą. I czy w ogóle w grę wchodzą jakieś koszty.
Tego lata na wakacje wyjedzie tylko Jasiek. Znajdzie
się w gronie ok. 90 tys. dzieci z niezamożnych rodzin, którym wakacje
zorganizowała kościelna Caritas. Patrycja z koleżankami, Damian,
Wojtek, Jacek i Arek spędzą lato w mieście. I dzięki własnej pomysłowości
najpewniej znajdą sposób, by było ono niezapomniane.
Pomóż w rozwoju naszego portalu