Reklama

Nie odmawia się darów

Była ochrzczona, chodziła do kościoła, nawet na nabożeństwa majowe czy październikowe. Uważała się za osobę wierzącą. Taki stan rzeczy trwał długo, bardzo długo. Pewnego dnia zrozumiała, że bycie osobą wierzącą to nie tylko coniedzielne „zaliczenie” Mszy św. i „odklepanie” modlitwy

Niedziela kielecka 4/2011

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Renata Królik mieszkała z mężem chwilowo u mamy. Czekali na wymarzone mieszkanie. W tym czasie w parafii Ducha Świętego w Kielcach rozpoczęły się katechezy neokatechumenalne. Po każdej Mszy św. jacyś ludzie mówili o tym, co Jezus Chrystus zrobił w ich życiu. Mówili o bardzo osobistych problemach, o tym, że żyli w zakłamaniu i ułudzie, że zaszufladkowali siebie i swoją wiarę. Małżonków zaintrygowały te wyznania, podjęli decyzję że posłuchają katechez - przecież im nie zaszkodzą.... - Bardziej gorliwy był mój mąż, zresztą, Tadeusz zawsze we wszystkim jest bardziej gorliwy - mówi Renata. Przychodziło ok. 30 osób. Te katechezy pomogły jej zmienić patrzenie na życie, zaczęła słyszeć to, czego wcześniej nie słyszała, i doświadczać tego, czego wcześniej nie doświadczyła.

Pełna chata

Reklama

W tym czasie wynajęli mieszkanie u rodziny wielodzietnej. Zamieszkali w „pełnej chacie”. Ich gospodarze byli również rodziną. Trafiały do nich m.in. dzieci, które zostały porzucone, lub dzieci odebrane rodzicom przez sąd. Patrzyli na nich i uczyli się miłości i cierpliwości do dzieci, które pozbawione ciepła prawdziwej rodziny, szukały go u obcych ludzi.
Z mężem wymyślili plan: będą zabierać dzieci z domu dziecka na sobotę i niedzielę! Dać im namiastkę rodziny. Przez tydzień pracować, żyć własnym życiem, a w sobotę i niedzielę, w ramach spełniania dobrych uczynków, zająć się tymi dziećmi. - Ależ to był głupi pomysł, dzieci potrzebują rodziny „na stałe”, a nie od święta. Jak można być opiekunem na sobotę czy niedzielę? Dom dziecka to nie wypożyczalnia - mówi Renata. Szczególnie dzieci do dziesiątego roku życia są bardzo emocjonalne, one chcą mieć rodzinę. Postanowili, że postarają się tym odrzuconym dzieciom pomóc stworzyć kochającą rodzinę.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Rodzina

Będą rodziną zastępczą - postanowili. Gdy Renata poszła do domu dziecka, gdzie usłyszała, że „Ania jest szykowana do szkoły z internatem”, w 10 minut zdecydowała wraz z mężem, że Ania u nich zostanie. I tak zaczęła się ich przygoda z rodzicielstwem zastępczym. - Rzuciliśmy się na głęboką wodę - mówi Renata. Jak twierdzi, bez modlitwy i Pana Boga nie podołaliby temu, czego się podjęli. Biorąc do siebie dziecko, nigdy nie zwracali uwagi na to, czy jest piękne, czy zdrowe, czy spokojne. Nie dzielili dzieci na bardziej i mniej kochane. Wiedzieli, że dzieci chore to dodatkowa opieka, dodatkowy wysiłek i dodatkowe nieprzespane noce. Ale przecież dziecko nigdy nie jest ciężarem - przecież każde dziecko jest cudowne. Czy są problemy z dziećmi? Ależ oczywiście, jak w każdej rodzinie. Ale największy problem to - brak specjalistów, lekarzy, trudności z rehabilitacją dzieci itd.

Ania i cała reszta

Reklama

Najpierw była Ania, potem jej brat Piotr, później Ninka, która wróciła do mamy biologicznej, i kolejne dzieci. Warunki mieszkaniowe mieli niezbyt dobre. Wynajmowali mieszkanie i w dwupokojowym lokum mieli pięcioro dzieci, w tym dwójkę swoich. Szaleństwo - tak można z perspektywy czasu powiedzieć o tej sytuacji.
Ale właśnie tak wyglądali pionierzy. Kilka lat wcześniej upadła komuna, wybuchła wolność i ludzie brali swoje życie we własne ręce. Oni we własne ręce wzięli życie nie swoich dzieci. Nie daliby rady, może by zrezygnowali, gdyby nie ludzie-anioły. Do dziś wciąż ich odwiedzają, wciąż pomagają, wciąż spieszą z pomocą. Czy można nie wierzyć w anioły?

Bogaci miłością

Przygoda z Panem Bogiem zaczęła się od wstąpienia na drogę neakatechumenalną. Renata wtedy doświadczyła, że można żyć inaczej, pomogło jej świadectwo innych ludzi. Zrozumiała, że potrzebny jest drugi człowiek i że miłość wtedy się mnoży, gdy się ją dzieli. Wcześniej żyła jak uśpiona. Zwyczajnie: praca, dwójka dzieci, stabilizacja, od czasu do czasu imprezka, tak jak żyje świat. Potem wszystko się zmieniło, życie im się odwróciła o 180°. W ich małżeństwie to była bardzo duża rewolucja.
Gdy wstąpili na drogę, Paweł miał roczek, a Szymon cztery lata. Dzieci urodziły się z brakiem odporności. Nieprzespane noce i opieka, ciągła opieka. Tyle problemów - lekarstwa, nauczanie indywidualne i częste wyjazdy do Centrum Zdrowia Dziecka. Ale przecież Pan Bóg przygotował im właśnie takie dary, a oni je przyjęli. Nie odmawia się darów danych przez Boga.
Jedne z pierwszych dzieci, które wzięli do swojej zastępczej rodziny, to było rodzeństwo z upośledzeniem umiarkowanym. Nie bali się nimi zaopiekować, byli przecież na to przygotowani. Brali kredyty, żeby leczyć dzieci, żeby je rehabilitować. Pomagali im wolontariusze; do jednego ćwiczenia z niepełnosprawnym dzieckiem potrzebne było pięć osób. Dzieci przychodziły do nich „zdrowe”, po badaniach lekarskich okazywało się, że były z poważnymi problemami zdrowotnymi. Nie oddawali ich do domu dziecka. U siebie stwarzali im dom.

Inna rodzina

Reklama

W 2006 r. pracownicy MOPR zaproponowali przekształcenie statusu rodziny w zawodową rodzinę specjalistyczną. Dzięki temu po ośmiu latach w końcu było ubezpieczenie i pensja. 4 lata później przekształcili się w Niepubliczną Placówkę Rodzinną. Przyjmując inne dzieci, Renata musi myśleć, jak je „dopasować” do swoich biologicznych. To nie jest tak, że wszystkie dzieci zostają u nich na zawsze, zdarza się, że rodzice biologiczni po rozwiązaniu problemów, wracają po swoje dzieci. Na przykład Ninka; miała szczęście, że mama trafiła do ośrodka Monaru. Gdyby nie to, pewnie by się zaćpała na śmierć, i nie wiadomo co byłoby z dziewczynką. Dzieciom zdrowym, inteligentnym, ładnym łatwiej znaleźć nowy dom. Tym z chorobami, opóźnionym w rozwoju, jest ciężko, bardzo ciężko. Wymagają dużo pracy i troski. Cały dzień jest zajęty, nie ma czasu, żeby spokojnie usiąść i porozmawiać. Właśnie przyjechał samochód po jedno z niepełnosprawnych dzieci, aby zawieźć je do szkoły. Zaraz potem do szkoły trzeba wyprawić Kostę i uśpić małe dziecko, które właśnie wstało z nocnika. Ba! i ugotować obiad na prawie dziesięć osób. Na szczęście dziś pomaga jej Marianna ze wspólnoty, piecze placki ziemniaczane. Ile trzeba upiec placków?

Kosta

Mały Kosta jest obywatelem Bułgarii, ma wprawdzie polski pesel, polskie ubezpieczenie i jest zameldowany w Polsce, ale to o niczym nie świadczy, nadal jest Bułgarem. I nie można mu wyrobić polskiego obywatelstwa. Ach, ten Kosta.
Gdy pewnego dnia Renata poszła do domu dziecka wypełnić dokumenty - właśnie jeden z ich podopiecznych wrócił do biologicznej rodziny - urzędniczka powiedziała: Jak już macie wolne jedno łóżeczko, to może je zapełnicie?
Łóżeczko zostało zapełnione. Kosta, mały chłopczyk o kruczoczarnych włosach i śniadej cerze, wulkan energii zamieszkał w ich domu. - To jest działanie Pana Boga w tych naszych decyzjach, tak na zdrowy rozum chyba byśmy się nie zdecydowali na ten krok. Kosta ma niesamowity temperament. Czy mają jeszcze siłę? Tak, mają, ponieważ wciąż pomagają im ludzie-anioły. Kosta jest w Polsce już dziesięć lat i nadal jest cudzoziemcem. Dopiero pół roku temu wystarali mu się o kartę stałego pobytu. Renata nie wie nawet, jakim cudem panie z Urzędu Wojewódzkiego załatwiły tę sprawę, przecież Kosta nie ma żadnego dokumentu tożsamości, ma tylko metrykę urodzenia. Władze Bułgarii nie wyraziły zgody na adopcję dziecka. Renata i Tadeusz są opiekunami prawnymi. A Kosta? Kosta jest dzieckiem niczyim. Niewinne dziecko ma zamkniętą drogę, by mieć normalną rodzinę, polskie prawo mu w tym nie pomoże.

Ich dom, ich świat

W ich Rodzinnym Domu Dziecka,który się mieści w jednym z kieleckich bloków, opiekują się pięciorgiem dzieci. Ania ma dwadzieścia lat i od września ubiegłego roku czeka na decyzję Powiatowego Centrum Pomocy, czy należą się jej pieniądze na kontynuację nauki. Ile można czasu czekać na decyzję…? Takie rzeczy chyba są najgorsze, wobec nich człowiek jest bezsilny.
Renata zawsze chciała mieć rodzinę - normalną, spokojną, nie więcej niż dwoje dzieci, pracę ze stabilnymi zarobkami, dającymi mały komfort. Nie miała specjalnych marzeń: mieszkanie, najlepiej w ulubionym Krakowie, samochód. Nie mieszka w Krakowie, ma więcej niż dwójkę dzieci, nie ma spokojnego życia. - Jesteśmy na bieżąco ze słowem Bożym. Przez cały dzień człowiek jest zaganiany, a wieczorem pada na twarz. A przecież trzeba się pomodlić, przeczytać fragment Pisma Świętego.
Samemu ciężko się zmobilizować, na szczęście jest wspólnota. Spotykają się dwa razy w tygodniu. W środy robią przygotowania do niedzielnej Eucharystii. Dzieci bardzo chętnie w niej uczestniczą.
- Wszystko, co robimy - to siła Pana Boga. Pan Bóg stawia na naszej drodze ludzi, którzy nas wspierają w naszym działaniu. Pan Bóg działa przez ludzi i codziennie daje na to niezbite dowody.

2011-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Być chrześcijaninem w dzisiejszym świecie oznacza wejść w osobiste spotkania z Jezusem

2025-02-12 14:06

[ TEMATY ]

homilia

rozważania

Karol Porwich/Niedziela

Rozważania do Ewangelii Mt 25, 31-46.

Poniedziałek, 10 marca. Wielki Post
CZYTAJ DALEJ

Francja: 400-lecie objawień św. Anny, babci Jezusa

2025-03-10 13:39

[ TEMATY ]

św. Anna

Arkadiusz Bednarczyk

Św. Anna nauczająca Maryję z parafii farnej w Rzeszowie

Św. Anna nauczająca Maryję z parafii farnej w Rzeszowie

Bretończycy świętują 400-lecie objawień św. Anny. Babcia Jezusa ukazywała się bretońskiemu chłopu Yvonowi Nicolazicowi w latach 1623-1625. Wskazała mu miejsce, w którym była zakopana jej figura, i poleciła odbudować istniejącą tam tysiąc lat wcześniej kaplicę, ponieważ - jak stwierdziła - Bóg chce, aby właśnie tam oddawano jej cześć. Od tej pory św. Anna jest główną patronką Bretończyków, a bazylika w Sainte-Anne-d'Auray najważniejszym sanktuarium w tym północno-zachodnim regionie Francji.

7 marca minęło 400 lat od dnia, kiedy bretoński chłop odkopał figurę św. Anny we wskazanym mu w objawieniach miejscu. Tego dnia rozpoczął się kulminacyjny etap obchodów 400-lecia objawień, które zakończą się 26 lipca, we wspomnienie św. Anny i w rocznicę pierwszej Mszy w nowym sanktuarium.
CZYTAJ DALEJ

Kalwaryjscy pielgrzymi nadziei - Małe Kalwarie 2025

2025-03-10 13:47

[ TEMATY ]

archidiecezja częstochowska

małe kalwarie

Kalwaryjscy pielgrzymi

Archidiecezja Częstochowska

Kalwaryjscy pielgrzymi nadziei - Małe Kalwarie 2025

Kalwaryjscy pielgrzymi nadziei - Małe Kalwarie 2025

Archidiecezja Częstochowska utkana jest wieloma kalwariami, malowniczymi wzgórzami, na których wznoszą się stacje Męki Pańskiej. Już od kilku lat, w Wielkim Poście, pielgrzymujemy do tych miejsc, aby iść zbawczymi śladami Jezusa. W tym roku będą to pielgrzymki szczególne, wpisujące się zarówno w Jubileusz Roku 2025, jak i 100.lecie istnienia Kościoła Częstochowskiego. Podczas każdego z tych nabożeństw rozważania poprowadzi Bp Andrzej Przybylski.

Małe Kalwarie 2025:
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję