11 lutego obchodzony jest Kościele katolickim Dzień Chorego. Modlimy się za chorych, rozmawiamy o nich, przywołujemy pamięć o osobach, które potrafiły w najtrudniejszych momentach swego życia dać piękne świadectwo człowieczeństwa. W tym Dniu warto przypomnieć także o codzienności, o tym, że najtrudniejszym do zaakceptowania przez nas, pacjentów, faktem jest zła kondycja służby zdrowia. Co rusz w różnych miejscach naszej archidiecezji pojawiają się punkty zapalne. Strajkiem groziło pogotowie ratunkowe, pielęgniarki deklarują, że odejdą od łóżek pacjentów, lekarze ograniczają liczbę przyjmowanych dziennie chorych. Można długo wyliczać. Puenta będzie, niestety, smutna - trudno być człowiekiem chorym. To oczywistość. W naszej polskiej rzeczywistości ta trudność zostaje spotęgowana. Zapewne trudno też być w naszej codzienności lekarzem, pielęgniarką, personelem medycznym. I co człowiek to opinia na temat metod uzdrowienia systemu, pomysłów na jego usprawnienie. Zazwyczaj pokazuje się wtedy świat w kolorach czerni lub bieli. Ci dobrzy - tamci źli. A świat składa się także, a niektórzy twierdza, że głównie, z odcieni szarości.
Jaki więc jest ten szary, zwyczajny dzień chorego człowieka w naszym regionie? Podobny do innych? Niezupełnie, bo inne szanse na leczenie ma obywatel sporego miasta, inne mieszkaniec miasteczka, jeszcze inne - wioski.
- Niedawno mój ojciec miał atak serca - opowiada Marcin z Częstochowy. - Wezwaliśmy pogotowie, które przyjechało szybko. Baliśmy się, co będzie dalej, bo akurat na szpitalach wisiały transparenty z napisem - strajk. Każdy, kto wtedy miał w rodzinie chorego lub sam chorował, wie, o jakim rodzaju lęku mówię. Na szczęście system zadziałał. Zaopiekowano się ojcem, został przyjęty na oddział, zlecono badania. Momentalnie pojawił się lekarz… Biegaliśmy do taty codziennie, obawiając się, że w razie zaostrzenia strajku, zostanie pozbawiony pomocy. Nic takiego, na szczęście, nie miało miejsca…
Choroba bliskiej osoby zmieniła postrzeganie problemów służby zdrowia przez Zofię z Myszkowa. Wcześniej wykazywała średnie zainteresowanie, takie jakie powinien mieć człowiek wykształcony. Miała wyrobiony pogląd na temat służby zdrowia na podstawie lektury prasy i oglądania telewizji.
- Moja mama dostała udaru mózgu i trafiła na neurologię. Był to dla nas pierwszy kontakt ze szpitalną rzeczywistością. Obserwowałam wtedy sceny jak z koszmaru. Przywożono na ostry dyżur przypadki jak ze snu szaleńca. Ludzi w amokach, z atakami furii, pijaków w delirium, staruszki z demencjami czy czymś podobnym. Obserwowałam wtedy pracę ludzi w białych fartuchach. I uwierzcie mi, mają rację, że chcą być za ten mozół, za tę pracę chwilami ponad siły lepiej traktowani, lepiej wynagradzani...
Prawdziwe kłopoty, zdaniem wielu chorych, zaczynają się, gdy konieczna jest porada specjalisty. Jest ich niewielu, a na skutek migracji zawodowej na Zachód liczba lekarzy dramatycznie spada.
- Żeby trafić do specjalisty, trzeba się zarejestrować. Należy tego dokonać wczesnym rankiem. Rejestrowanych jest raptem kilkanaście osób dziennie, więc jeśli człowiek nie zdąży, nie dopcha się, nie ustawi pierwszy w kolejce, musi przyjść następnego dnia, i następnego… - pan Stanisław, emerytowany nauczyciel, by być pierwszym przy okienku rejestracji wstaje nawet o 5 rano. - Ale chyba gorzej jest z zapisywaniem się na wizyty - wtedy termin wyznaczany jest nawet za kilka miesięcy. W moim wieku do tego czasu można umrzeć... My, pacjenci, zwłaszcza starsi, sądzimy, że raczej nikogo nasz los nie obchodzi. Jakoś ten świat tak się poukładał, że tym, co starsi i mniej sprawni zawsze droga układa się pod górkę - dodaje z żalem.
Dla pani Józefy, rencistki z Rakowa kłopotliwe jest realizowanie recept. Ma ok. 900 zł emerytury, z czego 120 zł wydaje na leki. Kiedyś farmaceutka zapytała, czy nie woli tańszych polskich odpowiedników. Lekarka stwierdziła jednak, że albo się leczymy tanio, albo dobrze… Kłopotliwe są też różne ceny leków w aptekach. Czasem różnicą ta wynosi nawet kilka złotych na jednym lekarstwie. Emeryci i renciści doskonale wiedzą, gdzie i jaki specyfik kosztuje taniej, to niezwykle cenne informacje. Dlatego pani Józefa jeździ na drugi koniec miasta, by zaoszczędzić ok. 20 zł. Stare nogi z trudem noszą, ale pani Józefa nie ma wielkiego wyboru, za to dużo czasu, więc mimo skrzypienia kolan, reumatycznych bóli człapie dwa razy w miesiącu w poszukiwaniu taniej apteki.
Gdy choruje osoba młoda, dziecko, droga przez mękę wydaje się jeszcze dłuższa. Co może zrefundować Narodowy Fundusz Zdrowia, a czego nie? Czy nie okaże się, że w połowie leczenia Fundusz powie - stop. I co wtedy?
Chorowanie wymaga czasu, ogromniej cierpliwości i podstawowej wiedzy na temat działania naszego systemu medycznego. Smutno, ale, niestety, prawdziwie brzmi powiedzenie, że by chorować należy mieć zdrowie. Wiele mówi się o tym, że cierpienie uszlachetnia, że sytuacja zagrożenia zdrowia czy życia powoduje wyostrzenie wszystkich zmysłów, że zmienia się w nas kolejność spraw ważnych. To wszystko prawda, ale jakoś niespieszno nam, by jej doświadczyć. Choć mamy wiadomość, że choroba, ból, odchodzenie są nieodłączną częścią naszego istnienia. Dlatego tak ważne jest odniesienie do Boga. Jedynie w Nim nasze istnienie i nasz ból znajdują uzasadnienie i ulgę. Dla ludzi wierzących modlitwa i ufność w Bożą Opatrzność mają decydujące znaczenie i stają się kołem ratunkowym w chwilach próby.
Pomóż w rozwoju naszego portalu