Jeszcze tak niedawno
Reklama
ci dwaj zmierzający do Emaus stali pośród tych, którzy z daleka przyglądali się egzekucji na Golgocie. Od tego dnia minęły 3 dni, okres przewidziany przez prawo, by ostatecznie stwierdzić zgon. Idą odwróceni plecami do Jerozolimy, tego miasta, gdzie pogrzebali swoją nadzieję, miasta, gdzie umarł sens ich życia. Słuchali Go. Szli za Nim. Miał wyzwolić Izrael. Ta nadzieja przenikała całą ich egzystencję. Jego śmierć złamała tę nadzieję. Ich nadzieja zawisła na krzyżu i została - jak im się zdaje - na zawsze przywalona grobowym kamieniem. Czują się osamotnieni. A może nawet oszukani. Są smutni. I mają ku temu powód. Ci dwaj, którzy zmierzają z Jeruzalem do Emaus,idą gnani rozczarowaniem.
Jakże często jesteśmy do nich podobni. Jakże często - podobnie jak oni - kroczymy „po drodze pełnej pytań, niepokojów, nieraz także bolesnych rozczarowań”. Bywamy rozczarowani wobec świata, któremu ufaliśmy, wobec ludzi, którym powierzyliśmy swoją egzystencję. To rozczarowanie dotyka nasze rodziny i nasze życie społeczne. Poprzez chorobę, śmierć, biedę, bezrobocie czy bezdomność codzienność stawia nam dotkliwe pytania. Jesteśmy rozczarowani życiem, które przyszło nam toczyć. Jak uczniowie z Emaus chcielibyśmy powiedzieć Bogu: „A myśmy się spodziewali”. Tak, spodziewaliśmy się, że to życie będzie może piękniejsze, może bogatsze, może prostsze, a może choć trochę szczęśliwsze. Mamy prawo czuć się rozczarowani, a nawet może oszukani, czasami oszukani przez samego Boga.
Pierwszy dzień tygodnia
Reklama
dobiega końca. Ma się ku wieczorowi. Zbliża się czas posiłku. Zmierzch jest czasem powrotu do niego. Dla tych, którzy podróżują, jest czasem poszukiwania domu. Jak się okaże, jest także czasem zapraszania do niego. Nieznajomy Wędrowiec, który od jakiegoś już czasu idzie z uczniami, sprawia wrażenie, jakby chciał iść dalej sam. Nie narzuca się sobą, niczego się nie domaga, nie wprasza się na kolację. Inicjatywa wychodzi od uczniów. To oni przymusili go, by pozostał. Teraz właśnie padają te najważniejsze słowa: „Zostań z nami”. Argument jest ważny. Jest późno. „Ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił”. Niebezpiecznie jest samemu podróżować nocą po Palestynie. Ale jest jeszcze drugi argument, którego być może sobie jeszcze nie uświadamiają. „Pośród cieni chylącego się ku zachodowi dnia i mroku zalegającego w duszy ów Wędrowiec był jasnym promieniem, na nowo budzącym nadzieję i otwierającym ich ducha na pragnienie pełni światła. «Zostań z nami», prosili. A On przyjął zaproszenie” - pisze Jan Paweł II.
Zmierzch jest porą, gdy uczniowie stają się bliźnimi Nieznajomego. „Zasadniczym problemem chrześcijan - pisze Alessandro Pronzato - nie jest rozpoznanie, kto jest moim bliźnim, czyli określenie kategorii osób, które pomogą mi praktykować miłosierdzie możliwie najmniejszym kosztem. Głównym problemem jest to, jak stać się bliźnim, przesuwając centrum uwagi z siebie na innych”. Bo bliźnim nie jest ten, kto potrzebuje pomocy, lecz ten, kto ją ofiaruje.
Na drodze do Emaus objawia się Kościół, który jest miejscem gościnnym. To nie jest Kościół, który oczekuje na potrzebujących, biednych, odrzuconych, którzy łaskawie zapukają do jego drzwi. To Kościół, który rozpoznaje potrzeby człowieka, który pierwszy wychodzi z inicjatywą pomocy, który musi rozeznać, gdzie nachylił się dzień, gdzie człowiek staje wobec zagrożenia. Nie jest łatwo budować taki Kościół w sobie, nie jest łatwo budować w sobie takie chrześcijaństwo. Łatwo się zwolnić z bycia Kościołem miłosiernym i gościnnym. Ile to razy o zmierzchu dnia mówiliśmy spotkanym nieznajomym: „Ruszajże z Bogiem” miast: „Zostań z nami”?
A przecież mogli Mu dać spokój i pozwolić iść dalej. Mogli Go nie przymuszać, nie zapraszać. Ale wtedy nie byłoby wieczerzy w Emaus. Nie byłoby „łamania chleba”. Nigdy by Go nie rozpoznali. Jezus pozostałby dla nich Nieznajomym spotkanym w drodze. O zmierzchu dnia wokół nas wielu nieznajomych. Tylko trzeba się dobrze rozglądnąć. Każdy czeka, aby go przymusić.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Nad Emaus zapada zmrok
Reklama
Nieznajomy zasiada do stołu wraz z uczniami. Bierze do ręki chleb i odmawia modlitwę błogosławieństwa. Uczniowie opowiedzą potem Jedenastu, że cud dokonał się właśnie wtedy, „przy łamaniu chleba”. Wtedy ich oczy zostały otwarte, tak jak wcześniej zostały zamknięte - gdy trzymane były niejako na uwięzi. Kto zamknął ich oczy i kto je teraz otworzył? Ten, kto im oczy przysłonił, zdolny był je teraz otworzyć. Jezus najpierw ukrył się, by dopiero teraz zostać rozpoznany. „Wkrótce oblicze Jezusa miało zniknąć, ale Mistrz miał «pozostać» pod zasłoną «łamanego chleba», wobec którego otworzyły się ich oczy”. W momencie, gdy uczniowie rozpoznają Jezusa, On znika. Jego fizyczna obecność jest już niepotrzebna. „Na prośbę uczniów z Emaus, by pozostał «z» nimi, Jezus odpowiedział darem o wiele większym: przez Sakrament Eucharystii pozostał «w» nich” - pisze Jan Paweł II.
Uczniowie już wiedzą, jak teraz rozpoznać Pana. Fizyczne słyszenie i widzenie, które dane im było niegdyś, podczas Jego ziemskiej wędrówki, teraz musi zostać zastąpione innym rozpoznaniem. Wzrok naturalny musi zostać zastąpiony spojrzeniem wiary. Uczniowie w „łamanym chlebie” rozpoznają Pana. Także i nasze spojrzenie, które w każdej Eucharystii kierujemy na „chleb łamany”, musi zostać przeniknięte wiarą. „Eucharystia jest tajemnicą obecności, przez którą spełnia się w najwznioślejszy sposób obietnica Jezusa, że pozostanie z nami aż do skończenia świata” - mówi Papież. Ta tajemnica „realnej” obecności bardziej niż jakikolwiek aspekt Eucharystii „wystawia na próbę naszą wiarę”.
Co jednak sprawiło, że uczniowie rozpoznali Pana właśnie teraz?, dopiero teraz? Odpowiedź na to pytanie dają sami uczniowie. Gdy Jezus zniknął im z oczu, mówili do siebie: „Czyż serca nam nie pałały, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam otwierał?”. Oto jest duchowa podróż, którą przebyli uczniowie. Wiedzie ona od smutku malującego się na twarzy do pałającego serca. Uczniowie znali Pisma, ale okazuje się, że były jednak przed nimi zamknięte. Jezus im otwiera Pisma, wprowadza ich w nie jak w otwarte drzwi, pozwala im wreszcie - jakby powiedział poeta - „widzieć jasno w zachwyceniu”. „Światło Słowa roztapiało ich twarde serca i «otwierało im oczy»” - powie Jan Paweł II. Serce może pałać tylko wtedy, gdy rozgrzeje je słowo Boże.
Jakże łatwo zwalniamy się ze słuchania słowa Bożego. Jakże rzadko do niego sięgamy. Ilu z nas wkracza w świat Dobrej Nowiny, który podczas każdej Mszy św. otwiera nam Pan? Potem stajemy wobec Eucharystii z sercem zimnym, a przecież bez słowem rozpalonego serca nie otworzą nam się oczy wiary, by w „łamanym chlebie” rozpoznać Chrystusa. Tylko Jego słowa sprawiają, że pałają serca uczniów, tylko Jego słowa „wyzwalają z mroków smutku i rozpaczy”.
Jest już noc
uczniowie mogliby tam właściwie pozostać, by w zaciszu domu celebrować radość z rozpoznania Pana. Dzieje się jednak inaczej. Na miejscu rozpoznania Pana uczniowie nie budują sanktuarium, w którym mogliby spokojnie kultywować to, co się wydarzyło. Przeciwnie, jeszcze w tej samej godzinie, z wielkim pośpiechem wyruszają w powrotną drogę do Jerozolimy. Już czas, by porzucić rozczarowanie, powstać ze smutku i podjąć powrotną drogę. Uczniowie odnaleźli sens i rację życia. Teraz trzeba biec, by innym o tym powiedzieć, by z innymi podzielić się radością. „Kiedy naprawdę doświadczyło się Zmartwychwstałego, pożywając Jego Ciało i Jego Krew, nie można zatrzymać tylko dla siebie przeżywanej radości. Spotkanie z Chrystusem, stale pogłębiane w eucharystycznej bliskości, wzbudza w Kościele i w każdym chrześcijaninie pilną potrzebę dawania świadectwa i ewangelizowania” - mówi Papież.
Spotkawszy Pana, nie da się spokojnie usiedzieć. Tak się przynajmniej wydaje, bo i gdyby przyglądnąć się Kościołowi, czyli nam, to trzeba przyznać, iż - niestety - da się nie biec, nie spieszyć się, da się milczeć, nic nikomu nie mówić, nikomu nic nie opowiadać. A może po prostu nie ma co opowiedzieć? Może żadnego spotkania nie było? Nie ma żadnej radości, którą chciałoby się podzielić? „W tym Roku Eucharystii chrześcijanie winni dołożyć starań, by z większą mocą dawać świadectwo o obecności Boga w świecie. Nie lękajmy się mówić o Bogu i z dumą nosić znaki wiary” - prosi Jan Paweł II Chrześcijaństwo - jak żadna inna religia - jest świadectwem. Jest nieustannym przekazywaniem z pokolenia na pokolenie świadectwa o Zmartwychwstałym, świadectwa o sprawie Jezusa z Nazaretu. „Wierzyć - jak mówił ks. prof. Józef Tischner - to znaczy zaufać łańcuchowi świadectw, albowiem wiara nie dociera do człowieka poprzez książki, lecz przez czyjeś świadectwo. W tym widzę konieczność Kościoła, który kultywuje żywe świadectwo wiary”. Chrześcijaństwo jest świadectwem, świętym i żywym depozytem przekazywanym z pokolenia na pokolenie, a może nawet bardziej - jest wielopokoleniowym orszakiem ludzi, którzy przekazywali sobie świadectwo o żywym Chrystusie. Myślę, że winni jesteśmy im wdzięczność, że natychmiast, „w tej samej godzinie” biegli, by opowiadać to, co przekazali im inni, sami usłyszawszy to od innych jeszcze. Teraz jest czas, by przejąć pałeczkę świadectwa w tej niekończącej się, świętej sztafecie.
Wkraczamy w Nowy Rok
wraz z uczniami zmierzającymi do Emaus. Być może - tak jak oni - czujemy się rozczarowani, być może - tak jak oni - żyjemy własnymi, tzn. fałszywymi pomysłami na Pana Boga. Jeden z tych dwóch zmierzających do Emaus miał na imię Kleofas. Drugi był bezimienny. Może więc nosić imię każdego z nas. Podejmijmy przygodę drogi. Spotkamy na niej nieznajomego Wędrowca. Jeśli Go zaprosimy do siebie i posłuchamy, rozpoznamy w Nim Jezusa. On zburzy nam nasze stare życie. To warunek, by można było zbudować nowe.