Radość muzykowania
Reklama
Po korytarzach paradyskiego opactwa przechadza się Alexis Kossenko z Francji. Wszędzie go pełno. Prawie zawsze w ręku z którymś z fletów ze swej
niezwykłej kolekcji. Alexis nie marnuje żadnej okazji, by pod jego palcami ożyła muzyka dawanych mistrzów. I nieważne jest, czy zdarzy się to w pustym kościele, w jadalni,
w pokoju kolegi, na korytarzu czy przed licznie zgromadzoną publicznością podczas solowego recitalu. Słuchając go, gdy z Andreasem (lutnistą) dają minikoncert przy jadalnym stole,
czy kiedy podczas niedzielnego koncertu milknie wypełniony po brzegi kościół, by nie uronić żadnego z delikatnych dźwięków fletu, czy gdy nagle wstaje z krzesła w pierwszym
rzędzie i przyłącza się do kolejnego bisu Andreasa Arenda, trudno oprzeć się wrażeniu, że dla Alexisa muzykowanie to coś więcej niż praca, to nawet coś więcej niż przyjemność. To po prostu
pasja, fascynacja i życie.
Dziadek Alexisa przybył do Francji z Rosji (stąd rosyjsko brzmiące nazwisko - Kossenko) i osiadł w Nicei, gdzie schronienie znalazło wielu rosyjskich arystokratów.
Alexis, tak jak i jego rodzice, urodził się już we Francji. W wieku czternastu lat Alexis ukończył studia w konserwatorium w Nicei. Naukę gry na
flecie kontynuował w konserwatorium w Paryżu pod okiem Alaina Marion. Czas ten wspomina jako wielką frajdę. - Praca opierała się na dwóch zasadach: bliskiego kontaktu i radości
muzykowania - wspomina Alexis. Tym zasadom pozostaje on nadal wierny. Z muzykami orkiestry „Arte dei Suonatori” (trzonu festiwalu „Muzyka w Raju”) współpracuje
jak dobry przyjaciel. Próba z nim to nieprzewidywalny ciąg zdarzeń, to uchylanie drzwi przed prawdą, dobrem i pięknem. Pasja gry harmonizuje z dobrą zabawą. Zwłaszcza
gdy okazuje się, że „za dużo jest” klawesynu i trzeba z nim pospacerować po całym prezbiterium. W końcu staje on we właściwym miejscu, a w kościele
rozlega się fragment Uwertury h-moll Jana Sebastiana Bacha...
80 słynnych Bachów
Reklama
Pierwszych lekcji muzyki zarówno na instrumentach klawiszowych, jak i na skrzypcach, udzielał Janowi Sebastianowi Bachowi (1685-1750) ojciec, utalentowany skrzypek. Po jego śmierci edukacją
Jana Sebastiana zajął się najstarszy z braci - Johann Christoph. Dziadek Jana Sebastiana grał na cytrze. Zdolności muzyczne odziedziczyły też dzieci Jana Sebastiana. W kompozytorskie
ślady poszedł m.in. Carl Philipp Emmanuel (jego ojcem chrzestnym był Georg Philipp Telemann). W XVII w. Bachowie mieli sławę największych muzyków niemieckich. Słownik muzyczny New Grove Dictionary
of Music and Musicians wymienia ich około osiemdziesięciu.
J. S. Bach studiował wszystkie style muzyczne, z którymi się zetknął i które go zainteresowały, niezależnie od tego, czy była to muzyka niemiecka, francuska czy włoska, a w jego
utworach odbija się najbliższy mu świat - jego czasy i społeczeństwo północnych Niemiec, z ich książętami, duchownymi i ubóstwem, którego sam doświadczył. W jego
muzyce odzwierciedla się życie, jakie prowadził: kościelnego kantora, organisty, dworskiego muzyka, nauczyciela muzyki, kierownika chóru.
Zakres muzyki instrumentalnej Bacha, nazwanego przez Richarda Wagnera „najbardziej zdumiewającym cudem muzycznym wszechczasów”, obejmuje muzykę świecką i religijną, klawesynową
i organową, solową i zespołową. Tak też wybrzmiał Bach w Paradyżu. Był IV Koncert Brandenburski na inaugurację (Dan Laurin, Alexis Kossenko, Aureliusz Goliński, „Arte
dei Suonatori”), była niedokończona Kunst der Fuge - Fuga a 3 Soggeti (Alexis Kossenko), były koncerty klawesynowe: A-dur i d-moll (Allan Rasmussen) oraz koncerty na
dwa klawesyny c-moll (Aline Zylberajch i Martin Gester), skrzypcowa Ciaccona z partity d-moll (Ryo Terakado), no i oczywiście Wariacje Goldbergowskie...
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Uśpiony skrzypek
Reklama
O Wariacjach Goldbergowskich często opowiadano następującą historię. Otóż Bach miał otrzymać zamówienie od rosyjskiego ambasadora w Saksonii, hrabiego Keyserlingka, cierpiącego na bezsenność
i pragnącego takiej muzyki, którą jego młody klawesynista Johann Gottlieb Goldberg (zresztą uczeń Bacha) mógłby grać, aby ułatwić mu zaśnięcie. Goldberg miał jednak dopiero czternaście lat,
a kompozycja Bacha (napisana na klawesyn o dwóch manuałach) była niezwykle trudna technicznie. Wydaje się zatem mało prawdopodobne, że początkujący muzyk - jakim był Goldberg
- był w stanie ją wykonać. Podobno jednak Bach otrzymał za ten utwór złoty puchar zawierający sto luidorów. Druga wersja mówi o tym, że ta pełna inwencji muzyka
stawiająca ogromne wymagania nie tylko grającemu, ale i słuchaczowi, miała hrabiemu skracać czas oczekiwania na sen, a jego młodemu klawesyniście dawać możliwość wykazania się biegłością.
Tak czy inaczej, Bach napisał zamówiony utwór i podarował hrabiemu egzemplarz partytury.
O wykonaniu Wariacji Goldbergowskich w paradyskim kościele przez Allana Rasmussena opowiada się następującą historię. Otóż Allan Rasmussen znany jest z umiłowania nocnych prób.
Gdy większość muzyków zamyka swoje instrumenty w futerałach, on przychodzi do ciemnego, cichego kościoła, zapala światło w prezbiterium, otwiera klawesyn i zaczyna grać.
Lubi, jak kościół w całości jest do jego dyspozycji. Wtedy w spokoju może rozpoznać atmosferę, ducha przestrzeni, w której gra. Być może tak postępował też sam Bach, grając
i komponując swoje utwory w nocy, w pustych kościołach, w których za dnia pracował. A wracając do Wariacji Goldbergowskich. Otóż ćwicząc
przed inauguracyjnym koncertem, swoim zwyczajem zamknął się w nocy w kościele. Przyszedł go posłuchać Arek Goliński - pierwszy skrzypek orkiestry i zarazem kierownik
muzyczny. Położył się na jednej z ławek na końcu kościoła. I ponoć gra Allana uśpiła zmęczonego skrzypka.
Allan Rasmussen jest Duńczykiem i studiował w Królewskiej Akademii Muzycznej w Kopenhadze, którą ukończył w roku 1993. Obecnie jest organistą w kościele
w Farum (czyli wykonuje podobną pracę jak jego mistrz - J. S. Bach). Mimo licznych koncertów i udziałów w festiwalach muzyki dawnej - jak choćby ten w Paradyżu
- zawsze wraca do codziennej pracy organisty. - Uwielbiam ją. Gdy gram w kościele podczas Mszy św., mam wrażenie współudziału w całej muzyce - mówił Allan o swojej
pracy. Gra jednak nie tylko utwory Bacha czy Didericha Buxtehuda, którego Bach podziwiał. Wraz z muzykami z „Arte dei Suonatori” we wrześniu 2002 r. wziął
udział w nagraniu 12 koncertów z cyklu La Stravaganza Antonio Vivaldiego.
Czerwony ksiądz
Reklama
Nie klawesyn jednak a skrzypce były ulubionym instrumentem Antonio Vivaldiego (1678-1741), który od dziecka nasiąkał duchem muzyki weneckiej. Jego ojciec był skrzypkiem w orkiestrze
przy kościele św. Marka i ponoć już jako dziecko Antonio często zastępował ojca w orkiestrze katedralnej.
Antonio Vivaldiego nazbyt często kojarzymy jedynie z Czterema Porami Roku, a mało kto wie, że te porywające dźwięki wyszły spod kapłańskich dłoni. Mając 14 lat, z woli
ojca Antonio zaczął się przygotowywać do służby kapłańskiej. Został wyświęcony w 1703 r. w wieku 25 lat. Do głównych zajęć młodego kapłana należało odprawianie Mszy św., co
w owym czasie oznaczało głośne śpiewanie lub intonowanie psalmów niemal przez godzinę bez przerwy. Wkrótce okazało się, że z powodu słabych płuc Vivaldi nie jest w stanie
temu podołać i po niespełna roku został z tego obowiązku zwolniony. Jedna z anegdot o sławnym muzyku głosi, że odebrano mu prawo do odprawienia Mszy św. dyscyplinarnie,
bo gdy przychodził mu do głowy nowy pomysł muzyczny, biegł do zakrystii go zapisać.
Bez przeszkód poświęcał się natomiast swojemu drugiemu zajęciu - nauczaniu muzyki w „Ospedale della Pieta” w Wenecji. To właśnie tam zyskał on przydomek „czerwonego
księdza”, nie tylko za sprawą ognisto-rudych włosów, ale także dzięki gorącemu temperamentowi. Temperament ten sprawiał także, że Vivaldi nie był wzorem pobożności kapłańskiej. „Ospedale
della Pieta”, któremu Vivaldi poświęcił około 20 lata życia, był sierocińcem dla dziewcząt prowadzonym na kształt konserwatoriów, zapewniając wysoki poziom wykształcenia muzycznego. Vivaldi zajmował
tam stanowisko nauczyciela gry na skrzypcach, dbał o instrumenty, a także pisał utwory przeznaczone na cotygodniowe recitale orkiestry szkolnej, którą rozsławił w Wenecji.
Z czasem, gdy jego kompozycje zyskiwały coraz większy rozgłos, Vivaldi zaczął je wystawiać w teatrach całych północno-wschodnich Włoch. Coraz mniej czasu poświęcał wychowankom w „Ospedale
della Pieta”. Zobowiązał się jednak co miesiąc dostarczać dwa koncerty i w miarę możliwości zajmować się osobiście ich wystawieniem.
Vivaldi przez wiele lat był ulubieńcem weneckiej publiczności. Jego radosny, żywiołowy styl budził w słuchaczach entuzjazm, podziwiano zwłaszcza jego nowatorskie podejście do muzyki okresu
baroku. Nowość ma jednak to do siebie, że z czasem przemija, przestaje być odkrywcza i świeża. Taki los spotkał tez muzykę Vivaldiego. Wenecjanie odwrócili się od niego. Zmarł w Wiedniu
28 lipca 1741 r. w biedzie i zapomnieniu. Urządzono mu prosty pochówek w nieoznakowanej mogile na przyszpitalnym cmentarzu. Pogrzebowy dzwon uderzył kilka razy, w kondukcie
znaleźli się tylko zatrudnieni przy pogrzebie karawaniarze, a sześciu małych chórzystów odśpiewało Requiem. Taki sam pogrzeb miał Mozart 50 lat później. Vivaldi pracował szybko: koncert powstawał
w dzień, opera w tydzień. Okazało się, że napisał ponad 450 koncertów i 45 oper. Bogactwo muzyki Vivaldiego okryto dopiero po jego śmierci. Wtedy też ostatecznie ustaliła
się jego pozycja w panteonie największych kompozytorów, co potwierdziła paradyska publiczność, tłumnie przychodząc na piątkowy (29.08) koncert poświęcony muzyce A. Vivaldiego.
Zamienił gitarę na lutnię
Być może na miejsce w panteonie sław muzycznych pracuje też Adreas Arend z Niemiec. Nie mają co do tego wątpliwości ci, którym dane było usłyszeć jego kameralny koncert podczas festiwalu
„Muzyka w Raju”. Zakończył go bisami tuż przed północą i to chyba bardziej z rozsądku niż z pragnienia serca. Rozstawał się jednak z melomanami
na krótko, gdyż już następnego dnia wystąpił wraz z Eoro Palvianem z Finlandii, też lutnistą.
Andreas Arend urodził się w Erding. Początkowo uczył się grać na gitarze i wiolonczeli, ale z czasem porzucił wiolonczelę, a później zamienił gitarę na
lutnię. Gitarę studiował w Hamburgu, a grę na lutni w Berlinie u Nigela Northa i Elisabeth Kenny. W zespole „Arte dei Suonatori”
gra na lutni i teorbie. Lutnia jest instrumentem muzycznym z grupy chordofonów szarpanych. Ma mocno wypukły korpus rezonansowy w kształcie migdała, przykryty płaską płytą
rezonansową z otworem zetkniętym rozetą. Dość krótką szyjkę zaopatrzoną w progi kończy wygięta zazwyczaj do tyłu główka z kołkami do naciągania strun. Liczba strun (6-16)
i progów (4-11) zmieniała się z biegiem czasu. Lutnia przyniesiona została do Europy we wczesnym średniowieczu z krajów arabskich i wkrótce zdobyła
wielką popularność jako instrument służący do akompaniamentu lub do gry solowej. Teorba jest to lutnia basowa, wielostrunny, szarpany instrument, podobny do bandury i pomyślany jako kopia greckiej
cytry (etym. tiorba to „wielka lutnia”). Andreas opowiadał, że na granicy zawsze jest problem. Przy przekraczaniu granicy czesko-polskiej czescy celnicy dociekliwie dopytywali się, czyj jest
ten instrument. Andreas najpierw spokojnie im tłumaczył, że jego, a gdy słowa okazały się mało przekonujące, po prostu zaczął grać. - Chyba byli po prostu ciekawi - komentuje całe
zdarzenie Andreas.
Miejsce w panteonie należy się Andreasowi także z innego powodu. Wytrwale uczy się polskiego, w czym członkowie zespołu niestrudzenie mu pomagają. Na próbach powszechny
w użyciu jest język angielski, którym posługują się wszyscy muzycy, jednak gdy rozmawiają z Andreasem, mówią do niego po polsku, wcale nie oszczędzając mu trudnych słów spod znaku
Szczebrzeszyna czy stołu z powyłamywanymi nogami. Andreas radzi sobie nieźle, bo przy nauce dobrze się bawi. Zresztą jest chyba muzykiem, który najczęściej się uśmiecha, także podczas koncertów.
Rozmowa strun
Muzyka dawna obejmuje muzykę średniowiecza, renesansu, baroku, klasycyzmu oraz romantyzmu. W festiwalach muzyki dawnej nie chodzi jednak tylko o wykonywanie muzyki minionych epok.
Chodzi raczej o ponowne odkrywanie jej różnorodności, barw, niuansów, ukrytych przesłań i duchowych treści. Służy temu m.in. gra na instrumentach dawnych i ich wiernych
kopiach, skonstruowanych zgodnie z najlepszą wiedzą o instrumentach historycznych.
Za sprawą „Arte dei Suonatori” muzyka dawna tętni życiem, eksploduje radością i nabiera energii. Zespół ten należy dzisiaj do czołówki polskich orkiestr grających na instrumentach
dawnych i jest wśród polskich zespołów barokowych formacją koncertującą najczęściej i najregularniej. Orkiestra wypracowała swój własny, indywidualny styl wykonawczy, charakteryzujący
się pięknym brzmieniem, żywiołową, a jednocześnie głęboką ekspresją oraz łatwością w przyswajaniu sobie różnych muzycznych stylów i idiomów estetycznych. Widać to także
w poszukiwaniu niecodziennych miejsc dla swoich występów. Jednym z nich jest pocysterskie opactwo w Paradyżu - dziś gmach Zielonogórsko-Gorzowskiego Wyższego Seminarium
Duchownego.
Na festiwalu „Muzyka w Raju” orkiestrę tworzą: Aureliusz Goliński - skrzypce, Ewa Golińska - skrzypce, Marta Mamulska - skrzypce, Martyna Brachman -
skrzypce, Margret Baumgartl - skrzypce, Leszek Firek - skrzypce, Yannis Roger - skrzypce, Dymitr Olszewski - altówka, Bodo Lonartz - altówka, Leszek Pelc - wiolonczela,
Tom Pitt - wiolonczela, Bas van Hengel - wiolonczela, Stanisław Smołka - kontrabas, Andreas Arend - teorba, lutnia, Eero Palviainen - lutnia, gitara, Allan Rasmussen -
klawesyn, organy, Joanna Boślak-Górniok - klawesyn, organy.
Kiedyś zapytano Jana Sebastiana Bacha, co należy robić, by stać się wybitnym organistą. Mistrz odpowiedział: - Trzeba niewiele. Nauczyć się tylko trzech rzeczy: grać, grać i grać.