Co roku w końcu sierpnia do Jarosławia przybywają setki młodych ludzi. Kościoły ledwie mogą pomieścić zgromadzonych. Co sprowadza w nasze strony gości z całej Polski i z tylu obcych krajów: z Niemiec, Anglii, Francji, Belgii, Włoch, Hiszpanii, Grecji, Rumunii, Czech, Austrii, Estonii, Rosji, Ukrainy, a nawet z Maroka i Gruzji?
Szukając korzeni
Przybyszów z bliska i daleka przyciąga Festiwal Muzyki Dawnej „Pieśń naszych korzeni”, którego jedenaste wydanie odbyło się w Jarosławiu w dniach 17-24 sierpnia. Chcąc najkrócej objaśnić ideę festiwalu trzeba by nawiązać do jego nazwy. Współczesna kultura uschnie, jeżeli nie będzie czerpać żywotnych soków z dawnych tradycji. A cóż lepiej wyraża człowieka niż jego śpiew, niż pieśni, w których wypowiada smutek i radość, miłosne uniesienia i wiarę? Docierając do korzeni naszej kultury odnajdujemy naszą tożsamość, a wracając do starych pieśni odnajdujemy radość życia. Do poszukiwania korzeni od ośmiu lat zaprasza do Jarosławia Marcin Bornus Szczyciński, znany śpiewak specjalizujący się w muzyce dawnych wieków, dyrektor artystyczny festiwalu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Dlaczego Jarosław?
Reklama
Czasem ludzie dziwią się, skąd w Jarosławiu wziął się międzynarodowy festiwal. A przecież to miasto od wieków było miejscem, w którym przecinały się najważniejsze szlaki handlowe. Docierali tu przybysze z dalekich stron, a kiedy dzisiaj słychać na festiwalu muzykę włoską, niemiecką czy rosyjską, to nie jest to nic nowego w Jarosławiu. Nic więc dziwnego, że festiwal znalazł siedzibę właśnie tutaj. Bezpośrednią przyczyną, dla której gościmy w Jarosławiu wydarzenie tak wielkiej rangi, jest zapał tutejszej młodzieży. Przed jedenastu laty młodzi ludzie wraz ze swym duszpasterzem, dominikaninem o. Wojciechem Gołaskim, zachwycili się festiwalem, który wówczas odbywał się w Starym Sączu i postanowili przeszczepić go do swojego miasta. Organizujące festiwal Stowarzyszenie „Muzyka Dawna w Jarosławiu” skupia tych właśnie młodych ludzi i ich następców.
Czego słucha dzisiejsza młodzież?
Czym jest owa tajemnicza dawna muzyka, która sprowadza do Jarosławia tylu gości? To muzyka często zapomniana, odnajdywana w średniowiecznych rękopisach. Niekiedy chodzi o muzykę, którą gdzieniegdzie wciąż jeszcze się śpiewa, a która pochodzi sprzed wieków. Tak jest na przykład z niektórymi starymi pieśniami kościelnymi, które słyszy się w naszych kościołach. Ta dawna muzyka staje się świeża i atrakcyjna dla ludzi młodych, bo na festiwalu grana jest przez najwybitniejszych mistrzów. Muzycy, którzy grają i śpiewają dawne pieśni, to nie „zasuszeni” naukowcy, ale ludzie pełni temperamentu. Za ich sprawą muzyka dawna ożywa. Częścią ich sztuki jest przecież umiejętność grania do tańca. Dawna muzyka staje się żywa także dzięki świadectwu ludzi starszych, którzy żyją swoimi pieśniami i tańcami. Jakiż entuzjazm wywoływały parę lat temu popisy nie najmłodszego skrzypka z Rumunii, który grał niemal żonglując skrzypcami!
Tylko jedno takie miejsce
Reklama
„Pieśń naszych korzeni” różni się od innych festiwali. Nie chodzi tu o to, żeby - jak na innych tego rodzaju imprezach - zaprezentować się przed publicznością i następnego dnia wyjechać. W Jarosławiu jest inaczej. I słuchacze, i artyści są zaproszeni na cały tydzień. Nazajutrz po koncercie odbywa się spotkanie z jego wykonawcami. Muzycy mają wtedy okazję opowiedzieć o swojej sztuce i nauczyć słuchaczy swojej ulubionej pieśni. Uczestnicząc w innych koncertach i włączając się w codzienny rytm festiwalu mają okazję sami się czegoś nauczyć. A ponieważ i muzycy, i słuchacze, chodzą tymi samymi drogami, a nawet stołują się w tych samych miejscach, nie brak okazji do rozmów. Formuła festiwalu sprawia, że dochodzi tu do niespodziewanych spotkań. Arabom zdarza się zasłuchać w starą polską pieśń, a Grecy tańczą oberki. Wspólnie śpiewa ludowy zespół z Kocudzy, wsi położonej niedaleko Biłgoraja i sławny „Micrologus” z Asyżu, mający na swym koncie wiele płyt i koncertów. I śpiew wiejskich kobiet nie jest bynajmniej dodatkiem do występu Włochów.
Muzyka od rana do nocy
W naszych czasach muzyka towarzyszy nam dosłownie wszędzie. Wydobywa się z głośników w sklepach, sączy się przez słuchawki walkmana i bez przerwy gra w radiu. Rzadko jest to muzyka grana na żywo i rzadko jest dostosowana do sytuacji. A przecież dawniej było inaczej. Ludzie chętniej niż dziś grali i śpiewali, a każde miejsce i każdy czas miał odpowiednią muzykę. Kolęd nie śpiewano w Adwencie, tańce grano tylko na zabawie, inne pieśni śpiewało się w kościele, a inne w domu, inne rano, a inne wieczorem. Do takiego uprawiania muzyki powraca się podczas festiwalu. Muzyka rozbrzmiewa nie tylko podczas koncertów. Jarosławskie muzykowanie zaczyna się od porannej jutrzni, a kończy się nocnymi tańcami, a czasem nawet nieoczekiwanym improwizowanym występem któregoś z zaproszonych artystów. Koncerty to zaledwie jeden ze sposobów obecności muzyki na festiwalu. „Pieśń naszych korzeni” to nietypowy festiwal, bo nie koncerty są w nim najważniejsze. Muzyka, którą można się pomodlić; muzyka, przy której można zatańczyć - oto, co przyciąga ludzi na festiwal. Gdyby w Jarosławiu odbywały się tylko koncerty, byłby to festiwal jak każdy inny. A tymczasem „Pieśń naszych korzeni” daje uczestnikom znacznie więcej niż inne spotkania z muzyką dawną.
Współtworzyć piękno
Reklama
W Jarosławiu dzieje się rzecz godna uwagi: ci, którzy przywykli jedynie podziwiać dzieła sztuki stworzone przez innych, sami stają się twórcami. Ludzie nie przychodzą na koncert, żeby napawać się kunsztem artystów. To za mało. Chodzi o to, żeby samemu zasmakować tworzenia. Na festiwalu jest wiele okazji, żeby uprawiać sztukę. W zeszłym roku muzycy jednego z czołowych zespołów grających muzykę średniowiecza, „Micrologusa”, przez tydzień intensywnie pracowali ze sporą grupą młodych instrumentalistów i śpiewaków nad finałowym koncertem. Niektórym członkom młodzieżowych zespołów muzyki dawnej było wtedy dane wykonać partie solowe. I tego było mało. Na koniec niemal wszyscy obecni w bazylice Panny Maryi śpiewali refren jednej z trzynastowiecznych pieśni maryjnych: Cuncti simus concanentes: Ave Maria - „śpiewajmy wszyscy Zdrowaś Mario”. Tak było w zeszłym roku, a w tym roku barokowe oratorium Jephte Giacomo Carissimiego wykonał chór złożony z uczestników festiwalu.
Wyśpiewać Biblię
Reklama
Czwartkowy koncert, na którym obecny był ordynariusz archidiecezji przemyskiej abp Józef Michalik, wypełniła barokowa muzyka zachowana w czeskich bibliotekach, wśród niej wspomniane oratorium.
Znakomity czeski organista, klawesynista i chórmistrz Robert Hugo brawurowo poprowadził siedemdziesięcioosobową grupę młodych śpiewaków. Pod jego kierunkiem i z udziałem
świetnych solistów biblijna historia nabrała dramatycznych wymiarów, szczególnie za sprawą kontrastu między początkową radością ze zwycięstwa a końcowym opłakiwaniem córki
Jeftego. Wieńczący utwór lament zabrzmiał niezwykle przejmująco; nic więc dziwnego, że Ksiądz Arcybiskup przyrównał go do lamentu wszechświata nad Chrystusem.
Następnego dnia mogliśmy uczestniczyć w trzynastowiecznym dramacie o Męce Pańskiej, Ludus Passionis, pieczołowicie przygotowanym przez Scholę Teatru Wiejskiego Węgajty we współpracy
z międzynarodową ekipą śpiewaków, muzykologów, plastyków i liturgistów. Dwugodzinny spektakl wpisano w ramy nabożeństwa pasyjnego mającego charakter rozbudowanej procesji.
W tej procesji uczestniczyli wszyscy: celebrans, aktorzy i ci, którzy przyszli do kolegiaty na kolejny festiwalowy wieczór. Nie da się przekazać atmosfery tego wydarzenia. Kolegiata
oświetlona jedynie światłem świec, sugestywne gesty aktorów, ich stroje, dostojeństwo chorału gregoriańskiego - wszystko to służyło rozważaniu Męki Chrystusowej. Nic dziwnego, że po dramacie wiele
osób zostało w kościele, żeby wraz ze śpiewaczkami z Wiązownicy modlić się odmawiając część bolesną Różańca i śpiewając pasyjne pieśni.
Na chwałę Boga
Zgodnie z kilkuletnim zwyczajem festiwal zakończyła uroczysta Msza św. w jarosławskiej Kolegiacie, której przewodniczył bp Adam Szal. Podczas liturgii śpiew gregoriański wykonywali wszyscy chętni, którzy poświęcili przedtem czas na próby pod kierunkiem Roberta Pożarskiego, szefa „Schola Gregoriana Silesiensis” z Wrocławia. Również festiwalowa codzienność naznaczona jest wątkami religijnymi. Codziennie śpiewane są nieszpory i jutrznia i celebrowana Msza św., a w piątkowy wieczór ma miejsce nocne czuwanie. To wzruszające chwile, kiedy życie Jezusa i świętych jest rozważane w pieśniach śpiewanych przez sławnych artystów, zespoły młodzieżowe i starszych ludzi, którzy przyjechali z okolicznych wsi. W tym roku po raz trzeci, zamiast koncertu, w cerkwi w Zapałowie celebrowane były w sobotę prawosławne nieszpory. Liturgiczne nabożeństwa nie wyczerpują religijnej strony festiwalu. Wszak większość muzyki wykonywanej na festiwalu to utwory sakralne.
Spotkanie z Bractwem
W tym roku festiwal zaczął się dość nietypowo: od procesji maryjnej. Naszymi gośćmi byli przybysze z dalekiej Sardynii. Jak to bywa z wyspiarzami, Sardyńczycy zachowali wiele zwyczajów nieznanych nigdzie indziej, wśród nich bardzo szczególny śpiew wielogłosowy. Nasi goście z Sardynii to Bractwo Świętego Krzyża z Castelsardo, grupa mężczyzn zaangażowanych w życie swojej parafii. Śpiewacy wyróżniają się strojem: noszą alby i spiczaste czapki z otworami na oczy, rzecz jasna zwijane na czas śpiewu. Sardyńczycy, którzy przybyli do nas ze swym proboszczem, wzięli udział w wieczornej Mszy św. u dominikanów, po czym włączyli się w procesję do studzienki z cudownym źródłem. Po powrocie do bazyliki nastąpiła uroczysta inauguracja festiwalu i koncert, podczas którego usłyszeliśmy przede wszystkim śpiewy Wielkiego Tygodnia. Zgodnie z jarosławskim festiwalowym zwyczajem po koncercie wszyscy zostali zaproszeni na dziedziniec jednej z kamienic w Rynku. Honorowymi gośćmi takiego wieczoru są artyści, którzy właśnie uraczyli nas swoją sztuką. Tym razem role się odwróciły, bowiem to właśnie członkowie Bractwa ugościli wszystkich chętnych przywiezionymi z Sardynii przysmakami.
Przesłanie pokoju
Człowiek chwali Boga nie tylko swoimi modlitwami, ale przede wszystkim dobrym życiem. Zastanawiające, jak wiele szlachetności można odnaleźć w artystach zajmujących się dawną muzyką. Ujmująca
była pokora, z jaką w tym roku o swojej sztuce opowiadał jeden z najwybitniejszych lutnistów Hopkinson Smith. Tomasz Dobrzański prowadzący wrocławski zespół
„Ars Cantus” pięknie mówił o swojej pracy, której celem jest ukazanie piękna dzieła muzycznego, a nie popisywanie się wirtuozerią. To, co służy chwale Boga, zarazem prowadzi
ludzi do pojednania i pokoju. Dzięki festiwalowi Jarosław stał się miejscem, w którym dochodzi do spotkań łączących nie tylko chrześcijan różnych wyznań, ale też wyznawców różnych
religii i niewierzących. To właśnie tu prawosławny grecki mnich gawędzi przyjaźnie z młodymi polskimi zakonnikami, odkładając na bok urazy i uprzedzenia. To w Jarosławiu,
w katolickim kościele muzułmanie śpiewają pieśni na chwałę Boga i cieszą się mogąc nauczyć Europejczyków swoich słów i melodii. To tutaj, podczas nocnego czuwania, ludzie
śpiewają i wsłuchując się w muzykę, być może nie zawsze traktując to jako modlitwę, ale zawsze mając świadomość uczestnictwa w czymś wyjątkowym.
Tak było w tym roku, tak będzie i za rok. Jarosław zaprasza.