Reklama

Z misyjnej niwy...

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Drogi Księże Arcybiskupie!
Drodzy Przyjaciele Misji!

Minął dopiero miesiąc od mojego powrotu z wakacji i jeszcze nie skończyły się ceremonie przywitań ojca misjonarza. Mimo, że już od 17 lat regularnie co dwa lata wracam z urlopu w Polsce do Kamerunu, to jednak za każdym razem powtarza się ten sam „cud”, tzn. witają mnie nasi Czarni Bracia jakbym wrócił z innego świata i na nowo zmartwychwstał. Zresztą tak witać i cieszyć się z obecności swojego księdza potrafią tylko Afrykańczycy. Z tej okazji parafianie w poszczególnych wioskach robią specjalne bramy uplecione z liści palmowych i sawannowych kwiatów. Nie brakuje też tradycyjnych tańców i śpiewów. Z każdym oczywiście trzeba się osobno przywitać i bardziej zaangażowanym parafianom i liderom grup Akcji Katolickiej wręczyć małe upominki: różańce, medaliki, zegarki na rękę, obrazki itp. Wszyscy przekrzykują się nawzajem, aby powiedzieć jak bardzo stęsknili się za ojcem Marianem i ile to zrobili w swoich wspólnotach w czasie mojej nieobecności. Nie brak też skromnych komplementów w rodzaju: patrzcie jak nasz Ojciec teraz znowu dobrze wygląda, przybrał na wadze i odmłodniał. Ja ze swej strony muszę zapewnić wszystkich, że nie tylko przekazałem ich pozdrowienia dla wszystkich moich krewnych, znajomych i Przyjaciół Misji, ale także dobrze odpocząłem, nabrałem nowych sił a także dzięki ofiarności moich Rodaków i Przyjaciół Misji nazbierałem dużo worków cementu i arkuszów blachy dla wszystkich nowo budowanych kościołów i kaplic oraz wiele pomocy szkolnych dla naszych katolickich wiejskich szkółek rodzicielskich.
Ze względu na mój dość późny powrót wszystkie te powitalne uroczystości zbiegły się w tym roku ze świętem zmarłych przodków i poświęceniem mogił i grobów rodzinnych w wioskach i dzielnicach naszych miasteczek.
Trzeba przyznać, że wprowadzone przez nas chrześcijańskie tradycje Mszy św. pogrzebowych i poświęcenia grobów przyjęły się i bardzo „uszlachetniły” tradycyjne pogańskie ceremonie pogrzebowe związane z tajemnicą śmierci i żegnaniem zmarłego brata lub siostry, a raczej tzw. uwolnieniem od Ducha zmarłej osoby tak, aby ten „Duch” był naprawdę uwolniony oraz zadowolony i nie rościł do pozostałych żyjących, szczególnie członków rodziny i sąsiadów, żadnych pretensji i nie przeszkadzał im w normalnym ziemskim życiu. Oznaki żałoby i żalu trzeba okazać bardzo wyraźnie i intensywnie m.in. przez płacz, okrzyki, nawet rozdzieranie szat i tarzanie się w prochu ziemi, aby przypadkiem nie być posądzonym o spowodowanie śmierci przez czary i rzucenie złych uroków.
Nie ma u nas tzw. cmentarzy, bo każda rodzina grzebie swoich zmarłych wokół własnych chatek i lepianek. Aby poświęcić wszystkie mogiły i groby trzeba dosłownie przejść na piechotę całe wioski i osiedla w towarzystwie lokalnych chórów i zespołów śpiewaczych.
Nie przypuszczałem, że w tym roku tak szybko, tzn. już po trzech tygodniach zostanę na nowo ochrzczony przez naszą misjonarską towarzyszkę życia - afrykańską febrę, czyli malarię. Pierwszy atak malarii nastąpił, kiedy nocowałem w dalekiej sawannowej wiosce Ngoj-Ngoj, położonej 90 km od naszej plebanii. Jest w tej chwili koniec pory deszczowej i jest u nas stosunkowo chłodno, tzn. ok. 30 stopni gorąca, więc nie wziąłem ze sobą jakiegoś ciepłego koca, dlatego w nocy pod cienkimi prześcieradłami trząsłem się z zimna i szczękałem zębami. Co chwilę przez plecy przepływały mi falami kawałki lodu. Przez całą noc miałem uczucie jakby w żyłach nie płynęła ciepła krew, ale jakaś lodowata woda spod bieguna północnego. Na domiar złego miałem przy sobie tylko fansidar - bardzo mocny lek przeciwko malarii, ale taki, co zaczyna działać dopiero po 48 godzinach. Rano obudziłem się bardzo zmęczony i spocony. W takich wypadkach obowiązuje nas stara misyjna zasada wywodząca się z języka łacińskiego: „Sustine et abstine” - cierp i panuj nad sobą. Zresztą jak tu można być chorym i smutnym, jak się widzi setki parafian z poszczególnych wiosek, którzy radośnie tańcząc i śpiewając wychodzą daleko przed wioskę, aby przywitać ojca misjonarza. Tak było w tym dniu w wioskach Tikondi i Bongone. Na szczęście w mojej podróży misyjnej towarzyszył mi kleryk Landry, który odbywa w mojej misji Ndokayo jednoroczny staż. Tak więc święciłem tylko wodę i z kolei mój seminarzysta tą święconą wodą poświęcał wszystkie mogiły w wioskach. Ja w tym czasie spowiadałem wiernych w kaplicy, a kiedy wracał Landry, z towarzyszącym mu chórem i małymi dziećmi, rozpoczynałem Mszę św. żałobną. Nawet nie wiem jak i kiedy dojechałem późno w nocy na naszą plebanię. Nie zastałem już mojego braciszka bliźniaka, bo pojechał z wizytą duszpasterską za wielką wodę - ponad 100 km za rzeką Łom - aby odwiedzić i umocnić w wierze niedawno założone wspólnoty chrześcijańskie. Na szczęście w nocy lekarstwa przeciwko malarii zaczęły działać, więc rano poczułem się już lepiej. O 6.00 rano odprawiam Mszę św. dla wiernych w Betare-Oya, a potem jeszcze dwie Msze św. w pobliskich wioskach. W ostatniej wiosce Udulaj nastąpił kolejny atak malarii. Tym razem wyrzuciło ze mnie cały afrykański posiłek przyrządzony z upolowanej z tej okazji sawannowej małpki. Zrozumiałem, że to nie są żarty, bo malaria to taki rodzaj choroby, że ciągle atakuje, dopóki jej się nie zwalczy i nie położy na łopatki. Wtedy ma się spokój na jakieś dwa, trzy miesiące. Po powrocie zgłosiłem się do naszej lekarki s. Asunty i dopiero po kilku kroplówkach malaria została pokonana. Przy okazji okazało się, że na początku wziąłem zbyt mocne dawki, które zbiły mi hemoglobinę i przyplątała się mała anemia.
Mimo, że u nas w Kamerunie nie ma nigdy zimy i jest ciągle gorąco, to jednak ten podzwrotnikowy klimat jest tak trudny i zabójczy dla białej rasy, że właśnie dzięki temu afrykańskie kraje nigdy nie zostały tak naprawdę zdobyte przez białego człowieka. Gdyby tak było, to nasi murzyńscy bracia dawno by już byli umieszczeni w rezerwatach jak ich czerwoni bracia w Ameryce a „Biały Człowiek” urządziłby w Afryce „raj” na ziemi. Tak naprawdę kraje afrykańskie strefy podzwrotnikowej zostały zdobyte tylko przez misjonarzy, którzy potrafią tu żyć i pracować przez kilkanaście a nawet kilkadziesiąt lat. Dla nas misjonarzy prawdziwym przykładem jest nasz Ojciec Święty Jan Paweł II i raczej bliższy jest nam ten Papież schorowany niż ten wysportowany, który potrafi słabość ciała zamienić w siłę ducha.
Dzięki ofiarnej pracy misjonarzy Kamerun w ciągu niespełna stu lat stał się krajem w większości chrześcijańskim i daje innym narodom przykład jak można żyć w pokoju, szanując wolność religijną innych wyznań. Mamy też to szczęście, że po pierwszym prezydencie muzułmańskim 20 lat temu prezydentem został katolik Paul Biya i dzięki temu nasz kraj nie jest rządzony przez stare islamskie prawo „szaria”, jak to już się stało u naszych sąsiadów w północnych prowincjach Nigerii. W naszym kraju tak jak we wszystkich krajach, gdzie muzułmanie jeszcze nie zdobyli większości i nie mają swoich prezydentów, obowiązuje tzw. pacyfistyczny program krajów Ligi Arabskiej tzn. pokojowego sposobu zdobywania terenu dla islamu, wykorzystując do maksimum wolność religijną i demokrację. Tam gdzie nasi bracia muzułmanie mają przewagę liczebną i mają swojego muzułmańskiego prezydenta nie liczą się już praktycznie z żadną demokracją i wolnością religijną i na siłę wprowadzają swoje prawa tzw. „szaria”. Tak już praktycznie się dzieje u naszych sąsiadów w północnych prowincjach Nigerii, gdzie praktycznie można już bezkarnie stosować starotestamentowe prawo kamienowania dziewczyn i kobiet, które dopuściły się grzechu cudzołóstwa lub ośmieliły się urodzić dziecko nie będąc oficjalnie pierwszą, drugą czy dziesiątą żoną jakiegoś tam poligama. Czasami trudno wytłumaczyć naszym wiernym, dlaczego my chrześcijanie nie możemy żyć według starotestamentowej zasady „oko za oko, ząb za ząb”, dlaczego w imię Chrystusa mamy zrezygnować z prawa zemsty i odwetu a nawet nadstawiać drugi „policzek”.
Cieszymy się razem z moim bratem ks. Zdzisławem, że nasi Czarni Bracia garną się do Chrystusa i chcą lepiej poznać Dobrą Nowinę o Synu Bożym. Bo kto nie zna Chrystusa i jego Ewangelii ten nie może poznać Boga-Ojca i zrozumieć że Bóg jest Miłością i Miłosierdziem. Jeszcze raz razem z bratem pozdrawiamy wszystkich naszych kochanych Przyjaciół Misji.

Ks. Marian i Zdzisław Daraż
Mission Cath. Betare-Oya B. P. 10 Kamerun.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2003-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Loyola - tam, gdzie zaczęło się życie św. Ignacego

Niedziela w Chicago 31/2006

[ TEMATY ]

św. Ignacy Loyola

wikipedia.org

Św. Ignacy z Loyoli

Św. Ignacy z Loyoli
Dla chrześcijan miejsca urodzin świętych - osób, które znacząco wpłynęły na dzieje świata, jego kulturę czy życie duchowe, zawsze wzbudzały ogromne zainteresowanie. Zwyczaj nawiedzania tych miejsc istniał od początku chrześcijaństwa i był wyraźnym wyznaniem wiary, ale jednocześnie miał też za zadanie tę wiarę umacniać. Święci różnego formatu mieli ogromne znaczenie nie tylko dla pielgrzymów z daleka, ale i dla lokalnych społeczności. Mieszkańcy miasta nie tylko liczyli na wstawiennictwo swoich świętych, ale byli im również wdzięczni za nieśmiertelną sławę, jaką zyskiwali z tego powodu, że właśnie od nich wywodził się ten czy inny święty. Kto by na przykład słyszał o niewielkiej miejscowości Loyola, położonej w górach w kraju Basków (Hiszpania), gdyby nie przyszedł tutaj na świat i wychowywał się Ignacy, święty, założyciel zakonu jezuitów. Loyola to bardzo malowniczo położone miejsce. Ukryte jest pośród gór, niezbyt daleko od biegnącej wzdłuż brzegu hiszpańskiej części Zatoki Biskajskiej. Odnaleźć je nie jest łatwo, choćby z tego powodu, że tamtejsze kierunkowskazy zawierają podwójne nazwy miejscowości, po hiszpańsku i po baskijsku. Sanktuarium w Loyola wyrosło wokół rodzinnego domu Ignacego, a raczej małej rodzinnej fortecy. Ten kwadratowy, czterokondygnacyjny budynek to prawdziwy zabytek pochodzący aż z XIV wieku. W 1460 r. zaniedbaną i opuszczoną budowlę odbudował dziadek Świętego. W owym czasie w Hiszpanii warowne domy szlachty, takie jak w Loyoli, nie były niczym nadzwyczajnym. Trzeba bowiem pamiętać, że podobnie jak w Rzeczpospolitej szlachta stanowiła tam aż ok. 10 procent społeczeństwa - znacznie więcej niż w innych krajach europejskich. Ignacy przyszedł na świat w tym domu w 1491 r. Nadano mu na imię Inigo, które później zmienił on na obecnie znane. Dom w Loyola był nie tylko świadkiem pierwszych dni i lat życia świętego, ale również jego gruntownej duchowej przemiany, która poprowadziła go do tak głębokiego umiłowania Kościoła i oddania całego życia na służbę Ewangelii. To stąd zapoczątkował on niezwykle bogatą pielgrzymkę życia, która wiodła przez Paryż, Wenecję, Ziemię Świętą i Rzym, i zaowocowała powstaniem niezwykłego zakonu. Radykalny zwrot w życiu Ignacego nastąpił wówczas, gdy będąć już dojrzałym mężczyzną brał aktywny udział w życiu ówczesnej szlachty i możnowładców. Niestety, miało ono również mniej przyjemny element - wojowanie. Jako trzydziestoletni mężczyzna w czasie wojny z Francją otrzymał ranę, która wprawdzie nie była śmiertelna, ale unieruchomiła tego energicznego człowieka na wiele miesięcy. Szczęśliwie, rekonwalescencję mógł odbyć w swoim rodzinnym domu, w Loyoli. Tutaj przeprowadzono kolejne operacje jego okaleczonej nogi, tutaj Ignacy spędzał godziny na pobożnych lekturach (nie miał wówczas innych książek do dyspozycji), tutaj wreszcie dokonał się najważniejszy zwrot w jego życiu - postanowił oddać się służbie Bogu. Odtąd każdy krok w jego życiu prowadził, jak się wydaje w jednym kierunku - poszukiwania woli Bożej. W powstałych jakiś czas potem Ćwiczeniach duchowych Ignacy przedstawił metodę jej znalezienia, a założone niemal dwadzieścia lat po przemianie (1540) nowe zgromadzenie zakonne - Towarzystwo Jezusowe, posiało ożywczy ferment w Kościele w skali nie spotykanej bodaj od czasów św. Franciszka z Asyżu. Szczęśliwie pomimo wielu wojen i przewrotów, rodzinny dom Ignacego zachował się w doskonałym stanie. Na pierwszym piętrze można znaleźć kuchnię rodziny, a na drugim jadalnię oraz pokój, w którym urodził się Święty. W budynku umieszczono również rzeźbę Matki Bożej z Monserrat - hiszpańskiej Jasnej Góry - oraz kopię miecza, który Ignacy pozostawił w tym katalońskim sanktuarium. W pomieszczeniu, gdzie się kurował obecnie znajduje się kaplica, a w niej niezwykle sugestywna rzeźba przedstawiająca Świętego w chwili duchowej przemiany. Warownię Loyolów szczelnie otaczają budynki klasztorne, w których części urządzono muzeum. Witraże, ołtarze i inne sprzęty liturgiczne przywołują na pamięć życie św. Ignacego i osób z nim związanych. A trzeba pamiętać, że już za życia pociągnął on za sobą wiele wybitnych osób, z których kilku zostało kanonizowanych. Ich statuy - św. Franciszka Ksawerego, św. Franciszka Borgia, św. Alojzego Gonzagi i św. Stanisława Kostki znajdują się w portyku przepięknej barokowej bazyliki, która dominuje nad całym sanktuarium. Pierwotny plan tej świątyni, poświęconej w 1738 r. opracował sam Carlo Fontana. Wnętrze tego dużego kościoła, choć ciemne, imponuje grą różnobarwnych marmurów; widać również szczegółowe dopracowanie detali zwłaszcza w głównym ołtarzu. Drzwi z libańskiego cedru i kubańskiego mahoniu dopełniają kompozycję architektoniczną świątyni. W kościele nie mogło oczywiście zabraknąć słynnego motta świętego: „Ad Maiorem Dei Gloriam” - „Na większą chwałę Bożą”. Na czterech łukach świątyni umieszczono jednak tylko jego pierwsze litery - A, M, D, G. Urokowi Loyoli, zarówno duchowemu, jak i architektonicznemu, wyraźnie ulegają mieszkańcy regionu, skoro rezerwacji ślubu należy dokonywać tu na długo przed datą uroczystości. Nie ma tu jednak tłumu pielgrzymów, jak w wielu znanych sanktuariach Europy, co powoduje, że wizyta staje się prawdziwym odpoczynkiem. Pielgrzymują tu również duchowni. Przybywają by odprawić Mszę św. prymicyjną, odnowić śluby czy przeżyć rocznicę święceń lub jubileusz życia zakonnego lub tak po prostu. Planując nawiedzenie Fatimy, Lourdes czy Santiago de Compostella, lub też odpoczynek w ekskluzywnym San Sebastian, warto zadać sobie trud, by odwiedzić Loyolę. Uwaga jednak - to urocze miejsce wymusi na nas gruntowną powtórkę z dziejów. Śledząc bowiem losy św. Ignacego i jego dzieła nie w sposób nie przebiec myślą przez pół Europy i przez znaczący fragment jej historii.
CZYTAJ DALEJ

Św. John Henry Newman zostanie Doktorem Kościoła

2025-07-31 12:13

[ TEMATY ]

Św. John Henry Newman

Fot. CBCEW/Marcin Mazur/Vatican Media

Św. John Henry Newman

Św. John Henry Newman

Papież Leon XIV zaaprobował decyzję o nadaniu tytułu Doktora Kościoła św. Johnowi Henry’emu Newmanowi, konwertycie, pokornemu i niestrudzonemu poszukiwaczowi Prawdy. Doprowadziła ona przyszłego świętego od posługi anglikańskiego pastora do święceń kapłańskich i godności kardynała w Kościele katolickim. Był obrońcą ludzkiego sumienia, wybitnym teologiem i filozofem, a także prekursorem niektórych intuicji, które rozwinął i potwierdził Sobór Watykański II.

Jak informuje Biuro Prasowe Stolicy Apostolskiej, podczas audiencji, udzielonej dziś prefektowi Dykasterii do Spraw Kanonizacyjnych, kard. Marcello Semeraro, „Ojciec Święty zatwierdził pozytywną opinię wyrażoną przez Sesję Plenarną Kardynałów i Biskupów, członków Dykasterii ds. Spraw Kanonizacyjnych, dotyczącą tytułu Doktora Kościoła Powszechnego, który zostanie wkrótce nadany św. Johnowi Henry’emu Newmanowi”.
CZYTAJ DALEJ

Portugalia: powstał musical o życiu św. Teresy z Lisieux

2025-07-31 17:25

[ TEMATY ]

musical

św. Teresa z Lisieux

Portugalia

Vatican Media

Zespół artystów, w tym grupy młodzieży katolickiej związanej z zakonem karmelitów bosych, przygotował w Portugalii spektakl muzyczny o życiu św. Teresy z Lisieux, doktora Kościoła, zatytułowany „Thérèse Martin - Musical inspirowany Świętą Tereską”.

Sztuka, której współautorką jest Matilde Trocado, która w przeszłości tworzyła m.in. musicale dotyczące św. Jana Pawła II oraz Światowych Dni Młodzieży, powstał z okazji stulecia młodej francuskiej zakonnicy.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję