Ponoć coraz mniej ludzi garnie się do zawodu nauczyciela. Studenci w połowie studiów zmieniają kierunek, a ci, którzy dołączają do gron nauczycielskich, szybko myślą o zmianie profesji. Tak mówią statystyki, medialne doniesienia i tak wieść gminna niesie. A kiedyś – wspomni ktoś nie tak dawno minioną przeszłość – bycie nauczycielem nobilitowało, oznaczało szacunek uczniów i rodziców, spokojną i w miarę pewną przyszłość... Nauczyciel był przewodnikiem, opowiadaczem świata, mistrzem, mentorem i niezaprzeczalnym autorytetem. Gdy się szło do rodziców ze skargą, „bo pani się na mnie uwzięła”, dostawało się najczęściej w ucho. Wielu ludzi sukcesu wspomina dziś swojego belfra jako tego, który obudził w nich pasję, dojrzał diament wart szlifowania, wspierał w zwątpieniach, ocierał łzy, „sklejał połamane skrzydła”. Zapewne i dziś zdarzają się takie historie, mam nadzieję, że nie incydentalnie, ale chyba wszyscy widzą, iż z oświatą w Polsce dzieje się coś złego. I to od dekad.
Reklama
Zdaję sobie sprawę, że nie ma co porównywać sytuacji obecnej do przeszłej, bo rzeczywistość zmienia się w takim tempie, że nie nadążysz. Wali się nam cywilizacja i zapewne nic już nie będzie takie, jak było, choćbyśmy nie wiem jak zaklinali rzeczywistość. Upadek autorytetów, w tym w zawodach, które kleją naród w całość, takich jak sędzia, lekarz, ksiądz czy właśnie nauczyciel, jest faktem. Na dodatek, nie wiedzieć czemu, do całego tego edukacyjnego chaosu dokładają się politycy – nieustannie gmerają przy oświacie w rytm piosenki (pozwolę sobie na parafrazę tekstu Wojciecha Młynarskiego) – co by tu jeszcze... „zepsuć”, panowie, co by tu jeszcze... Wydaje się, że w całym tym zamieszaniu prawie nikt nie słucha z uwagą nauczycieli albo – co przykre – sprowadza się ich postulaty wyłącznie do pieniędzy, co jest mocno krzywdzące.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
O głos poprosiliśmy więc kilka osób z grona pedagogicznego – zapytaliśmy, co je uwiera, co boli, co trzeba naprawić. To ludzie z dużym doświadczeniem, pracujący w oświacie, bywa, że nawet ponad trzy dekady. Żaden a raczej żadna, bo wypowiadają się wyłącznie panie, nawet nie wspomniała o pieniądzach. Wszystkie nasze rozmówczynie biją z kolei na alarm, że jeśli nie zadba się o edukację i wychowanie młodego pokolenia natychmiast, to za chwilę gorzko tego pożałujemy. Nie owijają w bawełnę. Mówią wprost o winach systemu, ale też o zaniedbaniach rodziców, o sytuacjach, które nie powinny mieć miejsca. W tekście Między powołaniem, zmęczeniem a satysfakcją Jolanta Marszałek (s. 10-11) świetnie komentuje położenie, w jakiej znalazła się polska oświata. Nie daje jednak gotowych recept na jej uzdrowienie, wiemy już bowiem, że pośpiech procesowi uczenia szkodzi... Za chwilę 14 października i znów odbędą się akademie, uczniowie będą deklamować wiersze i wręczać słodkie laurki – jakby ogłoszono na kilka godzin zawieszenie broni. A potem wróci szara rzeczywistość ze wszystkimi jej kłopotami, żalami i pretensjami. Życzymy więc całemu gronu pedagogicznemu, jak Polska długa i szeroka, dużo siły, wytrwałości, a nade wszystko wiary, że ich praca ma nieprzemijalnie głębokie sens i piękno.
A skoro już została wywołana do tablicy rodzina, to zapraszam do zajrzenia na s. 30-31. „Co zrobić, gdy nasze dzieci przestają chodzić do kościoła?” – czytamy w leadzie tego artykułu. Nawet Państwo nie wiedzą, jak często to pytanie pojawia się w korespondencji do redakcji, w rozmowach z czytelnikami. Ile w tych pytaniach bólu, czasem wyrzutów sumienia, a częściej niezrozumienia i goryczy. Myślę, że nie ma łatwych odpowiedzi na trudne pytania, zwłaszcza gdy mamy do czynienia z rodziną, która w całym procesie wychowawczym niezwykle dba o aspekt religijny. I to nie przez zmuszanie do praktyk, ale przez naśladowanie; są wierzący i chcą wiarę zaszczepić dzieciom. A one – nastoletnie lub już dorosłe – odwracają się od niej, odmawiają uczestniczenia we Mszach św., bywa, że kpią z Kościoła. Co wówczas zrobić, jak zareagować? Uznać, że im przejdzie i po prostu przeczekać? Rozmawiać, nawet jeśli nie chcą słuchać? Modlić się? Grozić? I znów postanowiliśmy nie teoretyzować, ale zapytać rodziny, które przeżyły podobne sytuacje. Zapewne nie było im łatwo pokazywać zranione miejsca. Ale zrobili to, jak sądzę, żeby ci, którzy teraz mocują się z podobnym wyzwaniem, ani na chwilę nie zwątpili, że nie wolno rezygnować. Tak jak oni nie zrezygnowali.