Jako dzieciak nie był typem idealisty, który już w liceum marzy o sutannie. Przeciwnie – jego droga do kapłaństwa prowadziła przez świat nauki, liczb, analiz i wykresów. Wyglądało na to, że zostanie profesorem matematyki albo inżynierem, a nie duchownym. Robert Francis Prevost, zanim przywdział habit augustianina, zdążył zobaczyć świat od tej strony, którą zna większość z nas: studia, zwyczajne życie, czasem trudne wybory, pytania bez szybkich odpowiedzi. Nie było wizji ani gromu z nieba. Było raczej coś, co można nazwać „ciągiem prostych znaków, które przestają być przypadkiem, gdy zaczynasz słuchać”. To właśnie wtedy, między równaniami a działalnością w duszpasterstwie akademickim, zapadła decyzja, która ostatecznie wyprowadziła go z przedmieść Chicago do klasztoru w Romeoville. A potem jeszcze dalej i dalej.
Mały świat przyszłego papieża
Dolton – miasteczko na południe od Chicago. Siatka asfaltowych przecznic, małe domy, amerykańska klasa średnia. W latach 60. XX wieku to miejsce tętniło różnorodnym życiem, jak na etniczny tygiel przystało. Irlandczycy, Włosi, Meksykanie, Afroamerykanie. Każdy z własną historią i religią. Tam dorastał Robert Prevost, chłopak, który chłonął to wszystko jak gąbka: wielokulturowość, lokalne wspólnoty, parafialną codzienność i doświadczenie życia wśród ludzi z różną przeszłością.
Pomóż w rozwoju naszego portalu