W drugiej turze wyborów George Simion rywalizuje z burmistrzem Bukaresztu Nicu?orem Danem, który również jest politykiem sprzeciwiającym się układowi duopolu sprawującego władzę w Rumunii. Sam fakt, że żaden kandydat z rządzących partii nie wszedł do drugiej tury, już jest zwycięstwem demokracji w Rumunii po kompromitacji zeszłorocznych wyborów prezydenckich. Niekwestionowanym faworytem wyścigu do fotela prezydenckiego jest jednak Simion, zwolennik Donalda Trumpa, europejski sojusznik Giorgii Meloni oraz zastępca Mateusza Morawieckiego w grupie Europejskich Konserwatystów i Reformatorów.
Przez europejskie media oraz rumuński establishment Simion był oskarżany o prorosyjskość, co jednak ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. – Oskarżenia są na wyrost, chodzi o to, by pokazać go jako czarną owcę tych wyborów, jako osobę zagrażającą bezpieczeństwu Rumunii. Simion jest politykiem proamerykańskim, takim był nawet w czasach administracji Joe Bidena. Opowiada się za obecnością amerykańskich wojsk na wschodniej flance NATO, więc trudno mu zarzucić prorosyjskość – mówi Kamil Całus, analityk ds. Mołdawii, Naddniestrza i Rumunii w Ośrodku Studiów Wschodnich.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Rozpad koalicji rządowej
Reklama
Od czasów rumuńskiej rewolucji w 1989 r. rządzi tam układ dwóch sił politycznych – postkomunistycznych socjaldemokratów i centrowych liberałów. Klasa polityczna nie zważała na oczekiwania i nastroje społeczne, nie dopuszczała nowych sił na scenę polityczną. Tak było aż do wyborów prezydenckich w 2024 r., kiedy to nieoczekiwanie pierwszą turę wygrał mało znany wykładowca dr Călin Georgescu.
Rumuński Sąd Konstytucyjny najpierw uznał pierwszą turę wyborów, a później, na 2 dni przed finalnym głosowaniem, unieważnił ją. Ogłoszenie zupełnie nowych wyborów prezydenckich tylko zwiększyło popularność Georgescu wśród obywateli. Dlatego też w lutym br. polityk został zatrzymany przez policję i doprowadzony do prokuratury, a gdy ogłosił chęć ponownego ubiegania się o fotel prezydenta, Centralne Biuro Wyborcze 9 marca odmówiło mu rejestracji komitetu, wskazując na rozbieżności w oświadczeniu majątkowym.
Można się nie zgadzać z poglądami Georgescu, ale to nie pozbawia go pełni praw wyborczych, bo demokracja nie polega na tym, by wszyscy się zgadzali. Wybory prezydenckie w drugim co do wielkości unijnym państwie Europy Środkowej jak w soczewce pokazują problemy z europejską demokracją i zapiekłość rumuńskiej klasy politycznej. Kilka miesięcy później demokracja wygrywa, bo wyborcze turbulencje najbardziej zaszkodziły tym, którzy tak kurczowo bronili zabetonowanej sceny politycznej. W unieważnionych wyborach w listopadzie 2024 r. Călin Georgescu otrzymał najwyższy wyborczy wynik, ale było to tylko 23%. Teraz w pierwszej turze George Simion zdeklasował konkurentów, uzyskując aż 41% i 20% przewagi nad Nicuşorem Danem. Wyniki wyborów pokazują, że sprzeciw wobec głównych sił politycznych jest znacznie większy, niż było to kilka miesięcy temu.
Reklama
Po zwycięstwie w pierwszej turze Simiona premier z partii socjaldemokratycznej podał się do dymisji i zapowiedział wystąpienie z koalicji. Obecnie w Rumunii nie ma praktycznie żadnej sprawnie działającej instytucji władzy centralnej – ani prezydenta, ani premiera. – „Pełniący obowiązki przewodniczącego Partii Narodowo-Liberalnej został mianowany przez pełniącego obowiązki prezydenta Rumunii na pełniącego obowiązki premiera”. Ten cytat z nagłówka portalu informacyjnego bardzo dobrze oddaje sytuację, w której znalazła się Rumunia – wskazuje Kamil Całus.
„Simionizacja” Europy
George Simion wielokrotnie powtarzał, że nie chciał kandydować w wyborach 2025 r., bo dla niego ważne są te z 2024 r. – Simion świetnie odnajduje się jako obrońca demokracji i prawa głosu Rumunów do wybierania swojego przedstawiciela. Wielokrotnie mówił, że nie będzie kandydował, bo to wszystko to hucpa. Dopiero gdy uzyskał poparcie od Georgescu, z ciężkim sercem przyznał, że weźmie ten obowiązek na siebie, by reprezentować tych wyborców, którym głos został odebrany – tłumaczy Kamil Całus.
Zdecydowanie potępił odwołanie ubiegłorocznych wyborów i przedstawił ich powtórkę jako walkę o „demokrację, wolę ludu, rządy prawa i porządek konstytucyjny”. Podczas telewizyjnej debaty kandydatów na prezydenta pojawił się z bukietem kwiatów dla Eleny Lasconi, która zajęła drugie miejsce w unieważnionych wyborach, a więc pozbawiono ją możliwości udziału w drugiej turze rywalizacji prezydenckiej. Simion powiedział, że tylko ona ma prawo dyskutować w tej debacie, i wyszedł ze studia na znak protestu.
Reklama
Simion, który z dumą nosi ognistoczerwone czapki baseballowe w stylu Donalda Trumpa, opisał styl swojej partii jako „trumpistowski”. Po ubiegłorocznych wyborach parlamentarnych jego partia ma drugą co do wielkości liczbę miejsc w rumuńskim parlamencie. Simion krytykuje Brukselę, ale podkreśla, że Rumunia powinna pozostać częścią Unii, aby ją reformować. Nazwał premier Włoch Giorgię Meloni bohaterką polityczną i wezwał do „melonizacji” Europy. – Wierzcie mi, że nastąpi również „simionizacja” Europy – zapowiedział w wywiadzie dla portalu POLITICO.
Rumuńska prorosyjskość
Z polskiej perspektywy nie rozumiemy do końca stosunku Rumunów do wojny na Ukrainie i do samej Rosji. Rumuni nie mają aż tak silnej antyrosyjskiej „szczepionki” jak Polacy, bo dla nich przez wieki zaborcą i imperialnym zagrożeniem była nie Moskwa, a Turcja. – Gdy Polska zniknęła z map Europy, dla Wołochów (obecnie Rumunów – przyp. red.) szansą była rosnąca obecność Rosjan, którzy wypychali z regionu Turcję. Gdy powstaje coś w rodzaju zależnego od Rosji Księstwa Wołochowskiego, to Rosjanie przynoszą im więcej wolności, język francuski oraz prawo wzorowane na zachodnioeuropejskich standardach. Wiele państw na Bałkanach, np. Bułgaria, Serbia czy Rumunia, zawdzięcza swoje istnienie i westernizację właśnie Rosji, co jest źródłem naturalnej prorosyjskości, która wynika z zupełnie innego doświadczenia historycznego niż u nas, w Polsce – wyjaśnia prof. Błażej Brzostek, historyk z Uniwersytetu Warszawskiego.
Po ataku na Ukrainę większość Rumunów i rumuńskich elit uważa Rosję za zagrożenie dla Europy i NATO. Pamiętają też doskonale, że Rumunia tak jak Polska była ofiarą paktu Ribbentrop-Mołotow, gdy na rzecz ZSRR straciła m.in. Mołdawię. – Rosja Putina była i nadal jest jednym z największych zagrożeń dla państw europejskich, szczególnie dla nas, państw bałtyckich i Polski. (...) Potrzebujemy jedności, ale nie tylko w Europie: także między Europą a Stanami Zjednoczonymi, potrzebujemy takiego samego podejścia – zaznaczył George Simion w wywiadzie dla Financial Times.
George Simion jest w europejskiej koalicji z PiS i od polityków tej partii dostał silne wsparcie przed wyborami, a przeciętni Rumuni patrzą z podziwem i uznaniem na Polskę – jako na kraj sukcesu i najsilniejsze państwo w Europie Środkowej. Jeśli Simion wygra wybory prezydenckie, to zapewne odwdzięczy się swoim poparciem w polskich wyborach.