Udaje mi się czasem szczerze porozmawiać z młodymi, nawet w czasie szkolnych rekolekcji. Zwykle początek jest trudny i trzeba poczekać, aż pęknie w nich lęk przed otwarciem się, zwłaszcza wobec księdza, a w moim przypadku – jeszcze biskupa. Podsumowując, dzięki tym wszystkim spotkaniom zobaczyłem zupełnie nowe pokolenie młodych, które wielokrotnie musiało budować życie na popękanych fundamentach. W klasie maturalnej, gdzie w spotkaniu uczestniczyło ponad dwadzieścia osób, gorąca dyskusja zaczęła się od wyznania jednego z uczniów.
„Boję się chodzić do kościoła. Żyję w rozbitej rodzinie. Moja mama ma trzeciego partnera, a ojciec wyjechał za granicę i ma nas w nosie. Wiem, że w Kościele mówi się zwykle o zdrowych rodzinach i potępia się takie jak moja. Nie chodzę, bo nie chcę wciąż słuchać, że jestem dzieckiem grzesznej rodziny, no i w ogóle nie wiem, czy w Kościele jest jeszcze jakieś miejsce dla takich jak ja” – powiedział.
Po jego słowach szybko się okazało, że ponad trzy czwarte klasy żyje w jakichś rodzinnych nieregularnościach. Wszyscy by chcieli inaczej, ale przecież nie wybierali sobie rodzin, w których przyszło im żyć.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Na spotkaniu w trzeciej klasie liceum rozmowę zaczęliśmy od LGBT, aborcji i eutanazji. Broniłem jak lew chrześcijańskiej ortodoksji. W którymś momencie jedna z dziewczyn zapytała o stanowisko Kościoła w sprawie in vitro. Trochę mnie zaskoczył spokojny i przyjacielski ton jej głosu. Czułem, że nie pyta po to, żeby „zagiąć” księdza. Spokojnie tłumaczyłem jej zastrzeżenia moralne wobec tej procedury, ale na koniec podkreśliłem, że dziecko urodzone tą drogą jest kochane, ma taką samą godność jak każdy inny człowiek, a przede wszystkim jest, jak każdy, ukochanym dzieckiem Boga.
„Bo widzi ksiądz biskup, ja jestem takim dzieckiem z in vitro” – powiedziała odważnie, nie przejmując się, że mówi to przed całą klasą.
Reklama
Dziękowałem Duchowi Świętemu, że tak, a nie inaczej zakończyłem swoją odpowiedź na jej pytanie. Mogłem sobie tylko wyobrazić, jak by się czuła, gdybym pryncypialnie i moralizatorsko wszystko do końca zanegował.
Najtrudniej było z młodymi rozmawiać o czystości. W tym temacie gołym okiem widać, jak oni są zanurzeni we wszechobecnym seksualizmie. Filmy, programy, media społecznościowe aż kipią cielesnością. Czułem się jak nie z tej bajki, gdy mówiłem im o czystości przedmałżeńskiej, o wierności i nierozerwalności małżeństwa. Trochę lepiej rozmawiało się o Bogu i wierze. Lepiej – to nie znaczy, że bez problemów. Choć zdziwiło mnie, że tylko w jednej grupie ktoś zapytał o nadużycia duchownych. Generalnie dominował duch obojętności. Jakby wiara nie była jakimś szczególnie ważnym pragnieniem ich życia.
Reklama
Mógłbym tak długo opisywać listę pęknięć, o których w swoim życiu mówili mi młodzi. Rozstaliśmy się bez gotowych recept. Oni muszą dalej szukać odpowiedzi na pytanie, jak budować życie na popękanych fundamentach, a ja na nowo muszę się zastanowić, jak mówić im o Panu Bogu, przykazaniach Bożych, o wierze, o życiu. Broń Boże, niczego nie chcę i nie zamierzam zmieniać ani w chrześcijańskiej duchowości, ani w doktrynie, ani tym bardziej w zasadach moralnych. Wciąż głęboko wierzę, że Chrystus, Ewangelia i Kościół mają dla młodych naprawdę najlepszą propozycję na życie. Zrozumiałem jednak, że muszę zmienić punkt wyjścia. Jeśli wszelką regularność i poprawność postawię jako bezwzględny warunek spotkania i otwarcia się na młodych, wtedy zniechęcę większość z nich. A przecież czy to ich wina, że mają takie rodziny, że przyszło im żyć w relatywnym i popękanym świecie?
Za tymi pęknięciami żyją wrażliwi młodzi ludzie, mocno poturbowani przez nas, dorosłych, przez świat, jaki im pokazujemy i tworzymy. Spostrzegłem, że o propozycjach Boga muszę mówić jako o punkcie dojścia, do którego mam tych młodych doprowadzić, aby udało im się, mimo popękanych fundamentów, zbudować możliwie najszczęśliwszy dom.
Z obrazów o Zmartwychwstaniu najbardziej lubię wschodnie ikony. Na nich Pan Jezus stoi na popękanym grobie i pochylony wyciąga z niego ludzi. Porusza mnie gest Zmartwychwstałego, który nie tylko nie grozi i nie rozkazuje, który nie wygląda jak zadowolony z siebie zwycięzca, ale wyciąga rękę do martwych ludzi, aby przywrócić im życie i wprowadzić ich na właściwe drogi. Wiem, że młodzi czekają na takiego właśnie Jezusa, który daje im siłę i mądrość, aby wyprowadzić ich z popękanego życia.