Nie wiem, czy ja się starzeję, czy zwyczajnie moje oczekiwania rozmijają się z tym, co dociera do moich rąk, uszu i oczu, albo to, co serwuje się w połowie trzeciej dekady XXI wieku, zaczyna przypominać zjadanie własnego ogona. Wiem, brzmi to dziwnie, ale odnoszę wrażenie, że coraz bliżej nam do symbolicznej ściany, czegoś, co zmusi artystów i twórców do jej zburzenia. W przeciwnym razie owa ściana stanie się więziennym murem umysłu i emocji. Zdaje się, że perfekcyjnie nagrane, wzorcowo skomponowane przeboje idealnie wpisują się w zważone i zmierzone gusta fanów. Tak, wiem, Jan Sebastian Bach czy Jerzy Fryderyk Händel również tworzyli świadomi tego, czego oczekuje „zamawiający”. W jakiś genialny sposób jednak dokonywali syntezy geniuszu z zaspokojeniem oczekiwań tego, kto dane dzieło zamawiał. Czy byli to możnowładca, czy też proboszcz danej świątyni, idealnie umieszczali to, co tworzyli, w ramach sacrum, ale w sposób taki, że fani profanum również byli zadowoleni. Gdy pójdziemy tym tropem, łatwo dojdziemy do pytania, czy dzisiaj można to, co w muzyce „wysokie”, połączyć z komunikatywnością odbiorcy masowego. No i kto to jest ten odbiorca masowy? Gdy wsłuchuję się w muzyczne propozycje wiodących rozgłośni, odnoszę wrażenie, że nasz czas się zapętlił. Niemal z dokładnością szwajcarskiego chronografu pojawiają się te same piosenki, jakby zasób pamięci komputera w studiu dawał możliwość zapisania trzydziestu, może czterdziestu piosenek. A na świecie tyle się nagrywa, tyle wydaje, tyle ciekawych rzeczy można odnaleźć w serwisach streamingowych. Niestety, nie ma dla nich miejsca na playlistach.
Ale wróćmy do wspomnianej wcześniej perfekcji. Nieodżałowany gigant jazzowego saksofonu Michael Brecker zdradził mi przed laty, że woli zagraną prosto od serca frazę niepozbawioną błędów od tej wyzutej z emocji, doszlifowanej w każdym detalu. Bo błędy to coś normalnego, gdy idziemy do celu, niejednokrotnie się potykamy. Pierwszy raz taka perfekcja uderzyła mnie lata temu, gdy do moich rąk trafiła płyta DVD – wspaniale zagrana V symfonia Gustava Mahlera (Berlińscy Filharmonicy pod batutą Simona Rattle’a). I nie o samą muzykę tu chodzi, ale o technologiczny (na owe czasy) absolut mistrzowskiej rejestracji. Najlepsze kamery, mikrofony, znakomita singapurska sala koncertowa. Widać było notatki w nutach u skrzypków. Dzisiaj mam dylemat, kiedy oglądam nową wersję West Side Story, a perfekcyjnie nagrana orkiestra brzmi tak, jakby siedziała w moim salonie. Gdy jednak porównam ten liczący 2,5 roku film Stevena Spielberga z wersją sprzed ponad 60 lat (w reż. Roberta Wise’a i Jerome’a Robbinsa), to wolę tę starszą (1961), uwspółcześnioną historię Romea, Julii i dwóch zwaśnionych rodów. Tam odnajduję to niedefiniowalne „coś”, co wbija mnie w fotel. Jak mawiał Wolfgang Amadeusz Mozart: „Muzyka to nie nuty, a cisza między nimi”. Głos Leonarda Cohena, podobnie jak Boba Dylana czy Marka Dyjaka, to nie aksamit. Ale słychać, że gdy do nas mówią, to mają coś do powiedzenia. I formalnie od strony muzycznej to coś dalekie jest od doskonałości. A warto zauważyć, że im mniej coś jest dosłowne, tym większy jest margines niedopowiedzenia, tym więcej twórca pozostawia odbiorcy do jego interpretacji, subiektywnego odczytania. Perfekcja natomiast często pozostawia nas bez wspomnianego marginesu, wydaje się, że myśli za nas, kierunkuje nasze emocje i formuje je jak plastelinowego ludzika. A przecież w tym, co aspiruje do miana sztuki, najistotniejsze jest poruszenie w każdym z nas tej najdelikatniejszej struny wrażliwości, w każdym inaczej, z innym efektem. Ludzkie emocje to nie perfekcyjnie przycięty trawnik czy formowane ręką ogrodnika krzewy. Niestety, im więcej słucham tego, co pod szyldem muzyki dociera do nas z popularnych mediów, tym mniej tam już nawet nie sztuki, ale... muzyki. Idealnie przycięty w kostkę bukszpan. Nie uogólniam jednak, perły też się trafiają. Niestety, z każdym rokiem mniej i mniej. I co z tego, że jakość rejestracji jest perfekcyjna, skoro, jak mówił mój kolega po fachu: „Z tego piwa dawno uleciał gaz, a to, co dostajemy, przypomina nie piwo, a piwo już raz wypite”. Wiem, smutna to refleksja, a ja kocham muzykę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu