Tego roku zima łamie się w późną jesień – mokro, szaro, ale wtedy było mroźnie, kopy śniegu, gorejące koksowniki na ulicach i żołnierze w uszankach grzejący się ukradkiem gorzałką. Byłem młodym chłopakiem i po raz pierwszy solidnie wygrzmocili mi skórę białymi gumowymi pałkami. Dobrze pamiętam tamten 13 grudnia – komisarz wojskowy w moim liceum, przesłuchanie na zakopiańskim SB i obietnica esbeka, kpt. Szczepańskiego: „o paszporcie to, gnoju, możesz już tylko pomarzyć!”. Mój nauczyciel historii poszedł siedzieć. Niewiele z tego jeszcze wtedy pojmowałem, ale przecież czułem, że nad Polską zawisła jakaś czarna, złowieszcza chmura.
Pamiętam konflikt z ojcem, który był zesłańcem na Syberię, ale po powrocie wstąpił do „sowieckiego” ludowego wojska i do PZPR. W gruncie rzeczy ciężki był jego los, bo rzucił mundurem po 13 grudnia i do końca ciężkiego życia sprzedawał fajki w kiosku „Ruchu”, a na dodatek miał właśnie ostry konflikt z synem, który coraz mocniej „staczał się” na stronę Solidarności. – Synu, rozrobią was, nie wiesz nawet, jaka agentura was pilnuje w środku! – wrzeszczał wtedy na mnie. Miałem to w nosie, podobnie jak opowieści o esbekach i niewzruszalności Związku Sowieckiego. Sąsiedzi się ode mnie odwracali, twierdząc, że jeszcze nieszczęście ściągnę na wszystkich takim awanturnictwem.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Pamiętam ten cholerny „stan wojenny Jaruzela”: złamał wielu ludzi, wygnał przyjaciół na wieczną już, emigracyjną poniewierkę. Nigdy nie oddał sprawiedliwości tym, którzy prawdziwie walczyli z komuną. Po medale poszli – w pierwszym rzędzie – agenciaki i prowokatorzy. Kilka lat później – też w grudniu – przyszedł do mnie o. Ludwik Wiśniewski, by mnie ostrzec. – W twoim klubie działa kilku agentów SB. Zebrali materiał na to, abyś poszedł siedzieć – szepnął mi na ucho i wręczył zaproszenie na wyjazd do RFN. Jakaś tam niemiecka fundacja zapraszała mnie na pobyt i naukę. Wyjechałem; pewnie gdybym tego nie zrobił, esbecy przyszliby do mojego akademika i zgarnęli mnie do aresztu. Wróciłem, bo w Niemczech nie byłem u siebie, żyłem sprawami polskiej budzącej się rewolucji...
Potem zakładanie Komitetu Obywatelskiego „Solidarność”, rozłam w Krakowie między robotniczym Podgórzem i Nową Hutą a inteligenckim Śródmieściem. Nie miałem wątpliwości, poszedłem z robotnikami, z Duszpasterstwem Ludzi Pracy. To był mój radykalny rozwód z Tygodnikiem Powszechnym, Kozłowskimi, ale i... z o. Ludwikiem (którego bardzo ceniłem za odwagę). Ciągle byliśmy (młodzi wówczas) jak w transie. Pracowaliśmy za darmo, kleiliśmy plakaty, promowaliśmy „naszych solidarnościowych” kandydatów na posłów i senatorów. Potem walczyliśmy o „naszego Lecha Wałęsę”. W ferworze nieustannej akcji zakładałem Porozumienie Centrum. Nie było czasu na myślenie o przyziemnych sprawach. Aż pewnego dnia obudziłem się przerażony; spoglądałem na ówczesne potwory naszego życia politycznego. Było to już po upadku rządu Jana Olszewskiego. Dopiero wtedy złapałem się za głowę. Dokąd zabrnęliśmy? Jaką Polskę stworzyliśmy? Wtedy zdałem sobie sprawę, że to właśnie 13 grudnia 1981 r. przypłynęła po mnie fala, która uniosła mnie na 20 lat, wyrwała mi z życia potężny kawał. To była wielka przygoda z polityką, jakiej w Polsce nigdy już nie będzie. Zarywanie nocy, oddawanie własnych skromnych pieniędzy „dla sprawy”. Nikt z nas wtedy nie wyobrażał sobie, że „ze sprawy” można całkiem dobrze żyć i ustawić swoją rodzinę.
Kiedy panował pierwszy rząd Tuska, objechałem całą Polskę; setki spotkań, dziesiątki tysięcy ludzi – walczyłem z tym rządem, jak potrafiłem. Niewielu ludzi zrobiło wtedy takie objazdy po kraju. Efekt przyszedł w 2015 r. Potem, jak Państwo wiedzą, dostałem zakaz wstępu do telewizji Kurskiego. Znów znalazłem się na indeksie.
Teraz – 13 grudnia właśnie – powraca rząd Tuska. Prostuję się i mimo siwych włosów znów czuję, jakbym dostał ostrogę w bok. Być może pokolenie Solidarności nie potrafiło zbudować lepszego kraju, ale walczyć to my potrafimy. Być może to jedyne, co nam wychodzi... Czuję przypływ energii, znów wiem, że należy walczyć o lepszą Polskę. Chcę, aby powstawały kluby przyjaciół grupujące się w dynamiczny Ruch Obrony Polaków. Tak to widzę przez pryzmat 13 grudnia!