Reklama
Co to jest demokracja polityczna? To metoda rekrutowania aparatu władzy w ustroju republikańskim przez głosowanie, które może być albo powszechne, albo ograniczone cenzusami, np. cenzusem wieku, w myśl którego obywatele małoletni w głosowaniu uczestniczyć nie mogą, podobnie jak kiedyś kobiety. W ustroju republikańskim przyjmuje się bowiem, że suwerenem, a więc kimś, kto jest źródłem władzy i sam decyduje o swoich kompetencjach, jest „naród”, niekiedy, dla odmiany, nazywany również „ludem”. Problem w tym, że „naród”, podobnie jak „lud”, to hipostazy, ponieważ realnie istnieją tylko ludzie. Ale – podobnie jak to jest w przypadku tzw. „osób prawnych”, które traktuje się tak, jakby były ludźmi – „naród” jest uważany za coś w rodzaju osoby, obdarzonej rozumem i wolą. Ale „naród”, czy „lud” nie zbiera się w tym samym czasie w jednym miejscu, a nawet gdyby jakimś cudem się zebrał, to przecież nie przemawia jednym głosem; np. część „narodu” chciałaby powrotu rządów obozu zdrady i zaprzaństwa, podczas gdy inna część pragnie kontynuowania rządów obozu dobrej zmiany. No dobrze – ale którą opinię uznać za „głos narodu”, że oto przemówił suweren? W ustroju monarchicznym nie ma z tym problemu, podobnie jak kiedyś w Kościele, kiedy jeszcze panował ustrój monarchiczny. Wyraża to porzekadło: Roma locuta, causa finita, co się wykłada, że Rzym przemówił, sprawa skończona. W warunkach tzw. „kolegialności” tzn. wprowadzania do Kościoła tylnymi drzwiami republikanizmu – nie jest to już takie oczywiste. Więc w ustroju republikańskim jedną z najważniejszych spraw i czynności jest znalezienie sposobu ustanawiania przedstawicielstwa „narodu”, którego opinia byłaby uważana za głos suwerena. Jednym z takich sposobów jest właśnie głosowanie; kto uzyska więcej głosów, tego opinia jest uważana za „głos narodu”, zgodnie z demokratyczną zasadą, że im większa Liczba, tym słuszniejsza Racja. To, oczywiście, nieprawda, bo np. Mikołaj Kopernik ze swoim systemem heliocentrycznym był sam jeden wobec całego ówczesnego świata – ale to on miał rację. Jednak w dziedzinie polityki ta nieprawdziwa zasada ma – jak powiedziałby Lech Wałęsa – swoje plusy dodatnie, więc ze względu na nie przechodzimy do porządku nad jej oczywistą niedorzecznością.
„Plusy ujemne” pojawiają się, gdy metoda demokratyczna przenoszona jest na dziedziny z polityką niezwiązane, np. na dziedzinę medycyny. Na szczęście jeszcze nie na szczeblu jednostkowym, bo wtedy lekarz i pielęgniarka zawsze przegłosowaliby pacjenta – ale tam, gdzie medycyna styka się z polityką, to już stało się faktem. Miejscem, gdzie medycyna styka się z polityką, jest Światowa Organizacja Zdrowia z siedzibą w Genewie. Teoretycznie zajmuje się ona ochroną zdrowia w skali globalnej, ale ponieważ działa na styku medycyny z polityką, ma to swoje konsekwencje. Jak zauważył amerykański pisarz Robert Penn Warren, jeśli człowiek politykuje, to jego sumienie też politykuje – a cóż dopiero w przypadku organizacji o zasięgu globalnym? Tam polityka ma zdecydowaną przewagę również dlatego, iż organizacja żadnego sumienia mieć nie może, to chyba jasne? Skoro jednak tak, to znaczy, że medycyna w Światowej Organizacji Zdrowia zaczyna ustępować coraz więcej miejsca polityce. A ponieważ środowiska funkcjonujące w sferze polityki też mają swoje pragnienia i cele, swoje sympatie i antypatie, swoich przyjaciół i wrogów, to nic dziwnego, że na obiektywizm, jaki powinien towarzyszyć ustalaniu faktów, np. w dziedzinie medycyny – został wyparty przez metodę demokratyczną, tzn. fakty ustala się w drodze głosowania. To jeszcze gorszy nonsens niż demokracja polityczna, bo dzięki głosowaniu możemy się dowiedzieć tylko tego, co myśleli uczestnicy głosowania – a nie tego, jak jest naprawdę. Zatem przyjmując głosowanie jako podstawowy sposób podejmowania decyzji, Światowa Organizacja Zdrowia pozbawiła się nawet szansy na docieranie do prawdy, w związku z czym dążenie do prawdy naukowej zostało zastąpione preferencjami ideologicznymi. Mówiąc krótko – Światowa Organizacja Zdrowia stała się narzędziem w rękach politycznych i niepolitycznych gangów, albo złotych cielców, jak np. Fundacja Billa i Melindy Gatesów czy Fundacja Rockefellera, tym bardziej, że je im z ręki. Jak wynika ze statystyk, Światowa Organizacja Zdrowia większość swoich dochodów czerpie z subwencji – a nie ze składek 194 państw członkowskich. Niestety, ci sponsorzy nie dają pieniędzy za darmo, tylko oczekują od Światowej Organizacji Zdrowia, że w zamian za to będzie ona wspierała różne ich pomysły, wykorzystując medycynę jako robiący wrażenie pretekst. Krótko mówiąc, biurokraci tworzący Światową Organizację Zdrowia trafili na złotą żyłę, dzięki czemu mogą sobie luksusowo wypić i zakąsić – w dodatku nie tylko w tzw. majestacie prawa, ale nawet w opinii dobroczyńców ludzkości. Ale skoro ochrona zdrowia realizuje się w skali globalnej, to i korupcja też.
I tak w roku 1990 Światowa Organizacja Zdrowia, wykonując tzw. społeczne zamówienie środowisk sodomitów i gomorytów oraz ich promotorów i protektorów, przez głosowanie ustaliła, iż sodomia i gomoria nie jest chorobliwym zboczeniem, tylko szlachetną „orientacją”. Może nie miałoby to większego znaczenia, gdyby nie okoliczność, że wszyscy, którzy nie podzielają poglądu, jakoby sodomia i gomoria były „orientacjami”, tylko po staremu traktują je jako chorobliwe zboczenia, nie tylko narażają się na krytykę, ale nawet na represje karne. Widać wyraźnie, że w tej dziedzinie Światowa Organizacja Zdrowia dała się użyć w charakterze narzędzia przez promotorów rewolucji komunistycznej. Ale w korumpowaniu Światowej Organizacji Zdrowia nie zawsze chodzi o cele ideologiczne. Znacznie częściej jest to korupcja biznesowa, ponieważ wśród sponsorów WHO dominują koncerny farmaceutyczne. Nietrudno się domyślić, że są one zainteresowane możliwie jak najszerszą sprzedażą swoich produktów, w czym pozytywna opinia Światowej Organizacji Zdrowia może być niezwykle pomocna. Toteż jak trzeba, to WHO ogłasza epidemię, a nawet pandemię – bo wtedy można całą populację świata przymusić do kupowania i stosowania szczepionek, nawet zawierających cukierpuder rozpuszczony w destylowanej wodzie – a ponieważ ma także uprawnienia decyzyjne, to dzięki temu każda epidemia zaczyna się i kończy wtedy, kiedy trzeba. Toteż z pełnym zrozumieniem przyjąłem postulat, by Rzeczpospolita Polska przestała zmuszać swoich obywateli do finansowania WHO z ich podatków.
Pomóż w rozwoju naszego portalu