Mimo wszystko należałoby się zająć nowym ugrupowaniem na scenie politycznej o wdzięcznej nazwie – Wiosna. Dlaczego „mimo wszystko”? Przede wszystkim dlatego, że nie należałoby się w ogóle tym zjawiskiem zajmować. Ale skoro Wiosna tak głośno zadebiutowała na politycznej arenie i rozbawiła Pana Niedzielę, to byłoby głupotą nie skorzystać z okazji i nie strzelić – jak mawiał kolega Niedzieli – w zwierzynę, która weszła w przecinkę.
Infantylna impreza chłopaków z piaskownicy, zafundowana przez dobrych wujków, mogła zachwycić tylko niedojrzałych nastolatków, dla których trud życia zaczyna się i kończy na wypasionym smartfonie, na wygodnych deklaracjach bez pokrycia i na krytyce świata „starych”, świata zanurzonego w zatęchłej, klerykalnej atmosferze, w którym panowie w czarnych sukienkach mówią, jak właściwie postępować, kobiety nie mają prawa przerywać życia, a zacofana opinia publiczna nie zachwyca się czarem homoseksualnych par...
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Można by jeszcze tak wymieniać wiele powodów, dla których aż 14 proc. wyborców chciałoby nieopatrznie oddać stery rządów w naszej ojczyźnie grupie niewiarygodnych, nieodpowiedzialnych i zarazem niebezpiecznych dla stabilności państwa osób. Ten sondaż nie jest godny zaufania. Przerabialiśmy to w przypadku Palikota i Petru. Najpierw kreuje się „ex nihilo” ugrupowanie, a potem sztucznie pompuje poparcie i czeka na efekt. Ale jak mawiał Gombrowicz, poczciwy klasyk lewicy: Nie zachwyca, jak ma zachwycać, skoro nie zachwyca!
Nowe ugrupowanie nie zachwyca, mimo dużych oczekiwań jego członków, ani prawicy (co zrozumiałe), ani lewicy reprezentowanej przez PO, PSL, .Nowoczesną i SLD czy partię Razem. Ktoś się zapewne oburzy, dlaczego autor wrzucił do jednego worka różniące się, mimo wszystko, ugrupowania. No cóż, mianownik jest jeden – totalna opozycyjność. I właśnie tym ugrupowaniom inicjatywa Roberta Biedronia nie jest w smak. Wszak to im zabierze najwięcej wyborczych głosów.
W swoim wystąpieniu lider Wiosny naobiecywał tyle, że stało się to aż nieznośne w odbiorze. Biedroń w samozachwycie mówił, że wszelkie kłopoty można rozwiązywać inaczej niż dotychczas, tzn. w ogóle ich nie dostrzegać, nie nazywać, nie komplikować... Bo jak inaczej określić deklarację przywrócenia aborcji na żądanie? Rach-ciach i po problemie. Aberracje seksualne wynieść na piedestał zamiast pochylić się nad delikatnym problemem męskiej niedojrzałości, synków wychowywanych przez samotne matki. Prokreację zamienić na reprodukcję, czyli oddzielić seks od miłości. In vitro uznać za metodę leczenia niepłodności... Wiem, że jednym zdaniem trudno sprawiedliwie odnieść się do tak poważnych tematów, ale przecież pan Biedroń chyba nie miał aż takich oporów, by wmawiać ludziom fikcyjno-prostacką wizję świata. Rzeczywistość, którą wykreował, złośliwie skomentowałby zapewne pan Pietrzak, mówiąc, że jest naprawdę „śmiszna”, gdyby nie była aż tak groźna!