Reklama

Warto zainwestować w naukę

Niedziela płocka 9/2003

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Z Jerzym Rzekońskim - dyrektorem Zespołu Szkół w Dobrzyniu nad Wisłą - rozmawia ks. Tomasz Opaliński

Ks. Tomasz Opaliński: - Od 3 do 4 marca w Zespole Szkół, którego jest Pan dyrektorem, odbędzie się sympozjum, zatytułowane "Ja, moja szkoła, moja przyszłość - nieuczesanych myśli kilka". Organizowanie sympozjów nie należy do codziennej działalności szkół. Skąd wziął się taki pomysł i kto podjął się jego realizacji?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Jerzy Rzekoński: - Pomysłodawcą był ks. Artur Janicki - młody, energiczny człowiek. Współpracuje z nami od dwóch lat, organizuje różnego rodzaju spotkania, zaprasza na nie również kleryków płockiego seminarium, którzy mają doskonały kontakt z młodzieżą. Pomysł szybko podchwycił wicedyrektor Piotr Drużyński - bardzo aktywny człowiek, który robi doskonałe filmy dydaktyczne: podczas czterech konkursów w latach 1996-2000 zdobywał 2 razy trzecie i 2 razy pierwsze miejsce w kraju; jego film zdobył też wyróżnienie na międzynarodowym festiwalu filmów dydaktycznych w Nitrze. W realizacji filmów pomaga mu też Paweł Śliwiński - owocem ich współpracy jest choćby ostatni film o Brudzeńskim Parku Krajobrazowym. Jako historyk, geograf, przewodnik tatrzański, zakochany w górach do szaleństwa, potrafi tę miłość zaszczepić młodzieży, wyjeżdżając z nimi na zimowiska czy wakacje.
Ci nauczyciele robią to społecznie, bo szkoła nie ma na to funduszy; często załatwiają dofinansowanie wyjazdów z Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej. Także pozostali nauczyciele zaangażowali się bardzo w organizację sympozjum. W naszej szkole pracuje sporo ludzi młodych i jestem z nich dumny. Moją dewizą jest przyjmowanie młodych nauczycieli, bo to są "drożdże" - ludzie, którzy czegoś w życiu chcą.

- Dla kogo jest organizowane sympozjum?

- Jesteśmy szkołą agroekonomiczną, chcemy więc wykorzystać sympozjum medialnie. Uważamy, że nie ma lepszej reklamy, niż zorganizowanie właśnie takiego sympozjum, kiedy młodzi ludzie przyjadą tu, zobaczą, niejako "dotkną" wszystkiego. Dlatego jesteśmy otwarci szczególnie na udział w nim uczniów z pobliskich gimnazjów.

Reklama

- Co ma do zaproponowania gimnazjalistom Zespół Szkół w Dobrzyniu n. Wisłą? W jakich kierunkach mogą się oni tu kształcić?

- Nasza szkoła nie jest duża, liczy 350 uczniów, których kształci ok. 30 nauczycieli. Do 1 września 2002 r. działaliśmy jako Zespół Szkół Rolniczych. W ubiegłym roku musiała nastąpić zmiana formuły: przedtem nasza szkoła podlegała pod ministerstwo rolnictwa, teraz jesteśmy szkołą samorządową, podlegamy więc pod starostwo powiatowe w Lipnie. Musieliśmy też dostosować się do rynku. Obecnie w skład Zespołu Szkół wchodzą: Liceum Agrobiznesu, Technikum Agrobiznesu, Technikum Żywienia i Gospodarstwa Domowego, Technikum Rolnicze, a od września 2000 r. również Liceum Ogólnokształcące i Wieczorowe Technikum Rolnicze dla dorosłych. Próbowaliśmy wprowadzić licea profilowane, ale nie było zainteresowania.

- Czy te zmiany były jedynie wymuszone zmianami administracyjnymi, czy też spowodowały je inne przyczyny?

- Uważamy, że atrakcyjność zawodu rolnika jest dzisiaj mała. Ludzie nie chcą pracować w rolnictwie ze względu na niewielką opłacalność. Myślę jednak, że możliwe, iż w naszym kraju w jakiś sposób powtórzy się scenariusz, który miał miejsce przy wejściu np. Hiszpanii czy innych krajów do Unii Europejskiej, kiedy w związku z tym rolnictwo zaczęło się dźwigać. Gdyby ta sytuacja powtórzyła się w Polsce, szkoły takie jak nasza, okażą się bardzo potrzebne.
Poziom wykształcenia ludzi mieszkających na wsi jest zastraszający. 80% rolników w województwie kujawsko-pomorskim ma wykształcenie podstawowe i niepełne podstawowe. Oni sobie nie poradzą w warunkach rynkowych! Nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, że praca rolnika to nie tylko "chodzenie w gumowcach". Rolnik musi jednocześnie pełnić różnorodne funkcje: robotnika, dyrektora, księgowego. Musi mieć wykształcenie, żeby sobie z tym poradził. A na wsi nie ma jeszcze tego pędu do edukacji, bo powszechne jest przekonanie, że wykształcenie jest niepotrzebne. Rolnik musi mieć też w sobie trochę pozytywnie rozumianego "cwaniactwa". Niektórzy mówią, że to jest wada, ale ja uważam, że ludzie muszą sobie radzić.
Moim zdaniem, w Polsce funkcjonuje syndrom wróbla i kanarka. W socjalizmie była klatka, którą szef-sekretarz czyścił, albo nie - ale było w miarę ciepło, zawsze była woda, jakoś się żyło. Nagle ktoś otwiera klatkę i mówi: bądź wolny. Taki kanarek nie ma szans, kot go szybko zje, bo on nie będzie nawet wiedział, jak się w tej nowej rzeczywistości poruszać. Ten "syndrom kanarka" ma straszliwy wpływ na ludzi: boją się iść dalej, a niektórzy jeszcze te lęki podsycają. Wieś jest przerażona, biedna. Nie powinno się grać na tych uczuciach. Sądzę, że odwrotu nie ma i nie należy z tym walczyć - lepiej się do tego dobrze przygotować.

- Wróćmy jednak do samego sympozjum. Wiadomo, że organizacja takiej imprezy pociąga za sobą koszty. Pan natomiast sam powiedział, że wieś jest biedna. Skąd więc pieniądze na organizację sympozjum?

- W zdobywaniu finansów mamy już duże doświadczenie: organizujemy dla młodzieży wypoczynek letni, wycieczki, zimowiska, na które też potrzebne są środki materialne. W pozyskiwaniu środków szczególnie wyróżnia się Jerzy Wysocki. Trzeba pisać do sponsorów. Parę lat temu było o to łatwiej, obecnie daje się we znaki recesja, ale w Polsce ludzie są hojni. Organizując sympozjum, również wystąpiliśmy do sponsorów i muszę powiedzieć, że nas nie zawiedli. Przede wszystkim są to Gminne Ośrodki Pomocy Społecznej, Starostwo, ale są też prywatni sponsorzy. Nawet małe przedsiębiorstwa, które z trudnością sobie radzą, wspomagają nas chociaż niewielkimi sumami, za które też jesteśmy wdzięczni.

- W programie sympozjum znalazły się spotkania ze znakomitymi gośćmi: świadectwo życia Piotra Płechy - byłego basisty "Budki Suflera", koncert Tomka Kamińskiego, spotkanie z Janem Budziaszkiem - perkusistą zespołu "Skaldowie". Ale przecież sympozjum to nie tylko goście. Co poza tym znalazło się w programie?

- Owszem, są zaproszeni goście z zewnątrz, ale myśleliśmy także nad tym, żeby zaprosić naszych absolwentów. Najczęściej ludzie, którym zależy na wykształceniu dziecka, myślą, że w życiu coś osiągną tylko ci, którzy ukończyli jedno z renomowanych liceów ogólnokształcących. Nasi absolwenci mają być świadectwem, że choć nie przychodzą do nas ci najzdolniejsi, również nasi uczniowie kończą studia, pracują, dobrze sobie radzą w życiu. Mamy wielu absolwentów, którymi możemy się pochwalić - zdobywają indeksy na olimpiadach wiedzy, kończą wyższe studia. Przed chwilą była u mnie absolwentka SGGW, która pracuje w szkole w Brwinowie - ona również przyjedzie poprowadzić jeden z warsztatów, powiedzieć coś o studiach, o swoim życiu, o tym, że warto zainwestować w naukę młodego człowieka.
Niestety, na wsi nie inwestuje się w młodzież. Panuje powszechne przekonanie, że nie warto, bo i tak nic nie da się osiągnąć. Doskonałym przykładem takiej postawy jest jeden z uczniów, który już w IV klasie w olimpiadzie przedmiotowej zdobył indeks na wyższą uczelnię, ale zarzekał się, że nie pójdzie na studia. Po maturze zmienił zdanie, skończył studia i dziś pracuje w Ośrodku Doradztwa Rolniczego, jest cenionym fachowcem - ale wtedy tak właśnie myślał, nie widział sensu kończenia studiów. Zupełnie z inną sytuacją spotykamy się w mieście: dziecko wstaje o 6.00 kładzie się o 22.00 i cały dzień ma wypełniony zajęciami, korepetycjami.

- W programie widzę koncert szkolnego zespołu muzycznego... Czy zatem sympozjum stanie się dla szkoły również okazją do pokazania tego, co w niej najlepsze?

- Oczywiście. Przygotowujemy okolicznościowe kolorowe wydanie regularnie ukazującej się, redagowanej zarówno przez uczniów, jak i nauczycieli, gazety "Oikos". Mamy już na ten cel pieniądze od sponsorów. Gazeta będzie również doskonałą okazją do reklamy szkoły, żeby gimnazjaliści, którzy pojawią się na sympozjum, jak najwięcej się o szkole dowiedzieli i w przyszłości właśnie ją wybrali. Wystąpi również nasz zespół muzyczny. Powstał on, gdy zacząłem pracować w tej szkole, w latach 80. Znalazłem na strychu stare gitary z lat 60., odkurzyłem i zaprosiłem młodzież do współpracy. Pierwszy koncert odbył się z okazji Dnia Kobiet, za nim przyszły następne. Obecnie mamy dwóch świetnych muzyków z Włocławka, którzy pracują z naszą młodzieżą.
Będą również warsztaty zatytułowane "ABC kamery i filmu" - wicedyrektor Drużyński ma rzeczywiście w tej dziedzinie wiele do powiedzenia. Zaplanowaliśmy także warsztaty psychologiczne, dziennikarskie, "matematyka na wesoło". W wielu grupach jako wspomagający lub nawet prowadzący je będą występować nasi nauczyciele.

- To będzie też swoista okazja do tego, żeby zobaczyć nauczycieli w może mniej codziennej roli?

- Tak, uważam, że jest to bardzo ważne dla skutecznego oddziaływania wychowawczego. Dla naszych nauczycieli nie będzie to jednak jedyna okazja do "wyjścia z roli": systematycznie organizujemy dla Technikum Żywienia praktyki w Krynicy Morskiej (głównym ich organizatorem jest Jadwiga Grudzińska). Nauczyciele, którzy wyjeżdżają z uczniami, są z nimi przez cały czas w ciągu 3 czy 4 tygodni. Przełamuje się wtedy schemat, że nauczyciel jest tylko wykładowcą, który patrzy na nich i ocenia zza biurka. Często staje się on wręcz ich "spowiednikiem". Młodzi ludzie otwierają się przed nim, opowiadają mu o swoich miłościach, upadkach i wzlotach. Wiedzą, że nauczyciel uszanuje ich tajemnice. Bardzo ważne jest budowanie wzajemnego zaufania. Po tych wyjazdach uczniowie wracają trochę inni. Do jednej pani profesor po takim wyjeździe zaczęli nawet mówić: "mamo"...

- Nie jest to już więc tylko nauczanie, ale również, a może przede wszystkim, wychowanie...

- Element wychowania nieco zatracił się we współczesnej szkole, zbyt wiele jest w niej pośpiechu, zabiegania. Mam nadzieję, że sympozjum pomoże nam troszkę zwolnić tempo, uspokoić się. Może także nam wszystkim pokazać, że wspólnymi siłami także u nas możemy zrobić coś tak pięknego.

- Dziękuję serdecznie za rozmowę i życzę, by to piękne dzieło osiągnęło zamierzone cele i było kontynuowane w kolejnych latach.

2003-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Świadectwo: Maryja działa natychmiast

Historia Anny jest dowodem na to, że Bóg może człowieka wyciągnąć z każdej trudnej życiowej sytuacji i dać mu spełnione, szczęśliwe życie. Trzeba tylko się nawrócić.

Od dzieciństwa była prowadzona przez mamę za rękę do kościoła. Gdy dorosła, nie miała już takiej potrzeby. – Mawiałam do męża: „Weź dzieci do kościoła, ja ugotuję obiad i odpocznę”, i on to robił. Czasem chodziłam do kościoła, ale kompletnie nie rozumiałam, co się na Mszy św. dzieje. Niekiedy słyszałam, że Pan Bóg komuś pomógł, ale myślałam: No, może komuś świętemu, wyjątkowemu pomógł, ale na pewno nie robi tego dla tzw. przeciętnych ludzi, takich jak ja.

CZYTAJ DALEJ

św. Katarzyna ze Sieny - współpatronka Europy

Niedziela Ogólnopolska 18/2000

W latach, w których żyła Katarzyna (1347-80), Europa, zrodzona na gruzach świętego Imperium Rzymskiego, przeżywała okres swej historii pełen mrocznych cieni. Wspólną cechą całego kontynentu był brak pokoju. Instytucje - na których bazowała poprzednio cywilizacja - Kościół i Cesarstwo przeżywały ciężki kryzys. Konsekwencje tego były wszędzie widoczne.
Katarzyna nie pozostała obojętna wobec zdarzeń swoich czasów. Angażowała się w pełni, nawet jeśli to wydawało się dziedziną działalności obcą kobiecie doby średniowiecza, w dodatku bardzo młodej i niewykształconej.
Życie wewnętrzne Katarzyny, jej żywa wiara, nadzieja i miłość dały jej oczy, aby widzieć, intuicję i inteligencję, aby rozumieć, energię, aby działać. Niepokoiły ją wojny, toczone przez różne państwa europejskie, zarówno te małe, na ziemi włoskiej, jak i inne, większe. Widziała ich przyczynę w osłabieniu wiary chrześcijańskiej i wartości ewangelicznych, zarówno wśród prostych ludzi, jak i wśród panujących. Był nią też brak wierności Kościołowi i wierności samego Kościoła swoim ideałom. Te dwie niewierności występowały wspólnie. Rzeczywiście, Papież, daleko od swojej siedziby rzymskiej - w Awinionie prowadził życie niezgodne z urzędem następcy Piotra; hierarchowie kościelni byli wybierani według kryteriów obcych świętości Kościoła; degradacja rozprzestrzeniała się od najwyższych szczytów na wszystkie poziomy życia.
Obserwując to, Katarzyna cierpiała bardzo i oddała do dyspozycji Kościoła wszystko, co miała i czym była... A kiedy przyszła jej godzina, umarła, potwierdzając, że ofiarowuje swoje życie za Kościół. Krótkie lata jej życia były całkowicie poświęcone tej sprawie.
Wiele podróżowała. Była obecna wszędzie tam, gdzie odczuwała, że Bóg ją posyła: w Awinionie, aby wzywać do pokoju między Papieżem a zbuntowaną przeciw niemu Florencją i aby być narzędziem Opatrzności i spowodować powrót Papieża do Rzymu; w różnych miastach Toskanii i całych Włoch, gdzie rozszerzała się jej sława i gdzie stale była wzywana jako rozjemczyni, ryzykowała nawet swoim życiem; w Rzymie, gdzie papież Urban VI pragnął zreformować Kościół, a spowodował jeszcze większe zło: schizmę zachodnią. A tam gdzie Katarzyna nie była obecna osobiście, przybywała przez swoich wysłanników i przez swoje listy.
Dla tej sienenki Europa była ziemią, gdzie - jak w ogrodzie - Kościół zapuścił swoje korzenie. "W tym ogrodzie żywią się wszyscy wierni chrześcijanie", którzy tam znajdują "przyjemny i smaczny owoc, czyli - słodkiego i dobrego Jezusa, którego Bóg dał świętemu Kościołowi jako Oblubieńca". Dlatego zapraszała chrześcijańskich książąt, aby " wspomóc tę oblubienicę obmytą we krwi Baranka", gdy tymczasem "dręczą ją i zasmucają wszyscy, zarówno chrześcijanie, jak i niewierni" (list nr 145 - do królowej węgierskiej Elżbiety, córki Władysława Łokietka i matki Ludwika Węgierskiego). A ponieważ pisała do kobiety, chciała poruszyć także jej wrażliwość, dodając: "a w takich sytuacjach powinno się okazać miłość". Z tą samą pasją Katarzyna zwracała się do innych głów państw europejskich: do Karola V, króla Francji, do księcia Ludwika Andegaweńskiego, do Ludwika Węgierskiego, króla Węgier i Polski (list 357) i in. Wzywała do zebrania wszystkich sił, aby zwrócić Europie tych czasów duszę chrześcijańską.
Do kondotiera Jana Aguto (list 140) pisała: "Wzajemne prześladowanie chrześcijan jest rzeczą wielce okrutną i nie powinniśmy tak dłużej robić. Trzeba natychmiast zaprzestać tej walki i porzucić nawet myśl o niej".
Szczególnie gorące są jej listy do papieży. Do Grzegorza XI (list 206) pisała, aby "z pomocą Bożej łaski stał się przyczyną i narzędziem uspokojenia całego świata". Zwracała się do niego słowami pełnymi zapału, wzywając go do powrotu do Rzymu: "Mówię ci, przybywaj, przybywaj, przybywaj i nie czekaj na czas, bo czas na ciebie nie czeka". "Ojcze święty, bądź człowiekiem odważnym, a nie bojaźliwym". "Ja też, biedna nędznica, nie mogę już dłużej czekać. Żyję, a wydaje mi się, że umieram, gdyż straszliwie cierpię na widok wielkiej obrazy Boga". "Przybywaj, gdyż mówię ci, że groźne wilki położą głowy na twoich kolanach jak łagodne baranki". Katarzyna nie miała jeszcze 30 lat, kiedy tak pisała!
Powrót Papieża z Awinionu do Rzymu miał oznaczać nowy sposób życia Papieża i jego Kurii, naśladowanie Chrystusa i Piotra, a więc odnowę Kościoła. Czekało też Papieża inne ważne zadanie: "W ogrodzie zaś posadź wonne kwiaty, czyli takich pasterzy i zarządców, którzy są prawdziwymi sługami Jezusa Chrystusa" - pisała. Miał więc "wyrzucić z ogrodu świętego Kościoła cuchnące kwiaty, śmierdzące nieczystością i zgnilizną", czyli usunąć z odpowiedzialnych stanowisk osoby niegodne. Katarzyna całą sobą pragnęła świętości Kościoła.
Apelowała do Papieża, aby pojednał kłócących się władców katolickich i skupił ich wokół jednego wspólnego celu, którym miało być użycie wszystkich sił dla upowszechniania wiary i prawdy. Katarzyna pisała do niego: "Ach, jakże cudownie byłoby ujrzeć lud chrześcijański, dający niewiernym sól wiary" (list 218, do Grzegorza XI). Poprawiwszy się, chrześcijanie mieliby ponieść wiarę niewiernym, jak oddział apostołów pod sztandarem świętego krzyża.
Umarła, nie osiągnąwszy wiele. Papież Grzegorz XI wrócił do Rzymu, ale po kilku miesiącach zmarł. Jego następca - Urban VI starał się o reformę, ale działał zbyt radykalnie. Jego przeciwnicy zbuntowali się i wybrali antypapieża. Zaczęła się schizma, która trwała wiele lat. Chrześcijanie nadal walczyli między sobą. Katarzyna umarła, podobna wiekiem (33 lata) i pozorną klęską do swego ukrzyżowanego Mistrza.

CZYTAJ DALEJ

Boże dzieło na dwóch kołach

2024-04-29 23:47

Mateusz Góra

    W niedzielę 28 kwietnia przy Ołtarzu Papieskim w Starym Sączu motocykliści z rejonu nowosądeckiego i nie tylko rozpoczęli sezon.

Pasjonaci podróży jednośladami rozpoczęli sezon na wyprawy. Motocykliści wyruszyli w trasę z Zawady do Starego Sącza, gdzie na Ołtarzu Papieskim została odprawiona Msza św. w ich intencji. Po niej poświęcono pojazdy uczestników.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję