Reklama

Polska

Emisariusz Boga na ziemi

Pomimo widocznego coraz częściej na twarzy zmęczenia nie mógł i nie potrafił zwolnić, bo – jak często powtarzał i udowadniał swym powołaniem – nie potrafił żyć dla siebie

Niedziela Ogólnopolska 46/2016, str. 36-37

[ TEMATY ]

wspomnienia

Bożena Sztajner/Niedziela

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

W Nowej Soli 10 listopada 2015 r. odbył się pogrzeb śp. o. Jana Marii Sochockiego, kapucyna. Aby dotrzeć na ostatnie pożegnanie tego bliskiego nam zakonnika, pokonaliśmy ponad 400 km. Przyjechaliśmy z Rościszewa, rodzinnej miejscowości ojca Jana, położonej w północno-zachodniej części Mazowsza. Bo chociaż urodził się on w niedalekim Sierpcu, a lata dzieciństwa spędził razem z rodzicami w pobliskich Lipnikach, to jednak przez niespełna 25 lat to właśnie Rościszewo, w którym mieszka do dziś jego jedyna siostra Irmina, traktował jako swą małą, rodzinną ojczyznę, tym bardziej że była to również jego rodzinna parafia.

Wzruszenie było silniejsze

W ciągu tych 25 lat mieliśmy okazję wielokrotnie rozmawiać z ojcem Janem i zaprzyjaźnić się z nim na tyle, na ile pozwalało nam życie. Stąd wiadomość o jego niespodziewanej śmierci poruszyła nas wszystkich do głębi.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Pięć godzin jazdy samochodem poprzedziły godziny refleksji i zadumania, przywoływania pustych miejsc i ostatnich rozmów, czucia ostatniego uścisku dłoni, dźwięku ostatniego pożegnania i ostatniego uśmiechu naszego niepojęcie dobrego, szlachetnego i wiernego przyjaciela, ale przede wszystkim kapłana i zakonnika bezgranicznie wypełnionego miłością do Boga i człowieka.

Reklama

W czasie nowosolskiej uroczystości pogrzebowej padło wiele wspaniałych słów, które scharakteryzowały postać zmarłego oraz podsumowały jego Bożą służbę w różnych miejscach rozsianych po całej Polsce. Kilka razy próbowałem, również w imieniu znajomych i przyjaciół z Rościszewa, powiedzieć kilka zdań od serca o tym, co nas łączyło, a przede wszystkim o tym, jak widzieliśmy ojca Jana naszymi oczyma. Niestety, za każdym razem wzruszenie i smutek z powodu tak nieoczekiwanej i bolesnej straty były zbyt silne, by pozwoliły myślom zadźwięczeć tak, jak życzyłyby sobie nasze smutne i zapłakane serca.

Dziś, korzystając z wielkiej życzliwości Redakcji „Niedzieli”, możemy wyrazić swój ostatni szacunek i złożyć hołd zmarłemu, a jednocześnie swoim skromnym wspomnieniem podzielić się z czytelnikami gazety, którą ojciec Jan traktował jako małą cząstkę wielkiego Opus Dei. Ci, którzy wiedzą, ile Bożego dobra ofiarował ludziom, doskonale czują i rozumieją, jak bardzo by się chciało nadal pisać o nim „jest”, zamiast „był”...

W małej ojczyźnie

W czasie pełnienia swych powinności zakonnych i kapłańskich ojciec Jan – tak często, jak tylko mógł – wracał w rodzinne strony. To był dla niego nieuleczalny imperatyw. Droga do pokonania – czy to z Piły, Częstochowy, Terliczki, czy z Nowej Soli – nie miała dla niego żadnego znaczenia. Choćby była najdłuższa, choćby trzeba było zamieniać pociąg na autobus, a autobus na „okazję”, choćby nawet trzeba było jakąś jej część przejść pieszo – podejmował ją bez chwili wahania. Bo do rodzinnych stron, do swojej małej ojczyzny wracał z wielkiej potrzeby ducha, całym sobą. Czynił to zawsze z wielkim wzruszeniem i radością w głębi serca – tak jak się powraca do swych korzeni, których świadectwem pozostają rodzinny dom, rodzinna parafia, groby rodziców, rodzina, przyjaciele i znajomi, czyli... wszyscy. Tak bowiem traktował ludzi, bez względu na to, czy oni darzyli go sympatią, czy też dawali wyraz swej obojętności lub niechęci.

Reklama

Zawsze tęsknił do siostry i bardzo chciał się z nią zobaczyć, musiał koniecznie zadumać się nad grobami rodziców, pomodlić się w miejscowym kościele parafialnym pw. św. Józefa, zobaczyć się z rodziną, odwiedzić wójta i ucieszyć się z pozytywnych przemian w gminie, ale przede wszystkim porozmawiać z rodakami, by choć w części odnowić więzy i podzielić się tym, co dałoby im radość, otuchę i wsparcie, tak dziś potrzebne w codziennym, trudnym i skomplikowanym życiu.

To były takie jego małe ziemskie sprawy, które starał się załatwić w czasie krótkiego pobytu w swych rodzinnych stronach. Chociaż miał wtedy sporo rodzinnych spraw do załatwienia, zawsze znajdował małe „pięć minut” na krótkie spotkania z przyjaciółmi. Często tuż po przyjeździe do siostry pierwsze kroki kierował do pani Maryli Szymańskiej, do państwa Cieślaków czy państwa Turowskich, z radością, jak z najbliższą rodziną, witał się z sąsiadami siostry. Pomagał we wszystkim, w czym tylko mógł, ale i sam pomoc otrzymywał. O siebie chodziło mu mniej – bardziej dziękował za życzliwą pomoc dla samotnie mieszkającej siostry.

Reklama

Nie trzeba było być psychologiem, by zauważyć, że wśród „swoich” chciał – mówiąc kolokwialnie – naładować coraz szybciej zużywający się akumulator życiowej, zakonnej i kapłańskiej energii. Pomimo widocznego coraz częściej na twarzy zmęczenia ten nieustanny emisariusz Pana Boga na ziemi nie mógł i nie potrafił zwolnić, bo – jak często powtarzał i udowadniał swym powołaniem – nie potrafił żyć dla siebie. To, co mozolnie zbierał jedną ręką, drugą dzielił się ze wszystkimi, nie myślał nawet o tym, by jakąś część zostawić sobie. Ci, którzy go znali bliżej, wiedzą o tym dobrze. Inni mogli się o tym przekonać w Nowej Soli w trakcie uroczystości pogrzebowych. Ogromny smutek i żal, ale jednocześnie ogromna wdzięczność widoczne w oczach wielu zebranych ludzi były żywym świadectwem tych, którym ojciec Jan służył wytrwale każdego dnia do ostatnich chwil życia.

Wszystko w rękach Boga

Na pozór i na zewnątrz nic nie wskazywało na to, że coraz bardziej tracił siły i zdrowie, ale od dłuższego czasu sam był chyba świadomy pewnych oznak świadczących o tym, że z jego zdrowiem nie jest już tak jak dawniej. Jakiś rok przed śmiercią w czasie jednego z naszych spotkań u mojej mamy, która mieszka po sąsiedzku z siostrą Irminą, ojciec Jan podzielił się przeczuciem, że jego życie powoli dobiega końca. Powiedział to we właściwy dla siebie sposób – spokojnie, z lekkim uśmiechem na ustach i zamyślonym wzrokiem, ale jednocześnie podkreślił, że wszystko „w rękach Boga”. Tak po ludzku zaprotestowaliśmy zgodnie i zachęcaliśmy go do dłuższego odpoczynku i częstszych wizyt u lekarzy, chociaż i tak wiedzieliśmy, że nie posłucha. Bo przecież tak naprawdę nasz przyjaciel żył w innym świecie – jego duch i myśli krążyły nieustannie gdzieś między ziemią a niebem.

Wiara, miłość, nadzieja. To, co wypełniało ziemskie istnienie i powołanie zmarłego przyjaciela, było niewspółmiernie inne – większe, lepsze i trwalsze – aniżeli malutkie cele naszej wielkiej życiowej aktywności. Być może m.in. dlatego nie zawsze potrafiliśmy ojca Jana w pełni zrozumieć i docenić, traktując go czasem trochę nieobiektywnie i z lekkim przymrużeniem oka.

Reklama

Kiedy mówił do nas w rościszewskim kościele, zawsze podkreślał z dumą i egzaltacją, że pierwszą wartością po miłości Ojczyzny Bożej jest miłość naszej Ojczyzny, Polski – i tej dużej, i tej małej. A zaraz potem jest nadzieja – w podtekście: „nie ta licha, marna”, ale ta, której najwspanialszą orędowniczką jest dla Polaków Matka Jasnogórska. W czasie ostatniego pobytu spontanicznie dzielił się radością nadziei na lepsze dni dla nas wszystkich. Tak bardzo chciał doczekać lepszych czasów dla Polski i Polaków pod sztandarem swych najświętszych wartości! Zawsze tak bardzo bezgranicznie ufał i wierzył, że dzięki Bogu i Pani Niezawodnej Nadziei zaczniemy tworzyć w naszej Ojczyźnie lepszą i sprawiedliwszą rzeczywistość.

Trwały ślad

Jeszcze w czwartek 5 listopada rano był wśród nas. Kończył ostatni pobyt na swojej ukochanej pięknej mazowieckiej ziemi. Akurat przyjechał na chwilę do siostry, by odpocząć przed powrotną podróżą do Nowej Soli. Gdy wychodziliśmy z żoną z domu mojej mamy, zauważyliśmy ojca Jana wysiadającego z samochodu. Nieświadomi ostatniego spotkania podeszliśmy, by przywitać się z nim i zamienić kilka zdań. My zaraz zaczynaliśmy pracę w szkole, zaś ojciec Jan wracał do swoich obowiązków zakonnych. Zapamiętałem uścisk dłoni i, jak zwykle, życzliwe spojrzenie, wyrażające radość ze spotkania. Słów było mało, chyba tylko o tym, że nawał ziemskich spraw nie pozwala nam poświęcić sobie tyle czasu, ile powinniśmy. Któryś raz postanowiliśmy znaleźć go później, nie zdając sobie sprawy z tego, że to „później” tu, na ziemi, już nam dane nie będzie.

Bóg jednak sprawia, że po takich charyzmatycznych postaciach zostaje trwały ślad – i w ludzkich sercach, i w ludzkich umysłach. Miłość i pamięć są świadectwem, że w wymiarze duchowym jesteśmy wciąż razem. Choć ojciec Jan już nie zadzwoni w wigilijny wieczór i nie zaśpiewa radosnym głosem kolędy, nie zapuka do drzwi i nie odwiedzi, to jednak zostanie wśród nas. W naszych wspomnieniach, w naszych myślach, a przede wszystkim w naszych modlitwach, w których będziemy dziękować Bogu za to, że na drodze życia dał nam spotkać tak szlachetnego i oddanego kapłana orędownika. Bardzo nam go brakuje. Za każdym razem, kiedy patrzę na puste miejsca naszych spotkań w Rościszewie – parafrazując słowa Mickiewiczowskiej „Inwokacji” – przyznaję i powtarzam w imieniu przyjaciół: Ojcze Janie, „ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto cię stracił”.

Na stronie www.niedziela.pl można znaleźć treść homilii, którą o. Jan Maria Sochocki przygotował na 11 listopada 2015 r. Niestety, już nie zdążył jej wygłosić. Zmarł nagle 6 listopada 2015 r. w czasie odwiedzin u chorego z Najświętszym Sakramentem.

2016-11-08 09:28

Oceń: 0 -1

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Doktor honoris causa

[ TEMATY ]

wspomnienia

dziedzictwo

św. Jan Paweł II

Archiwum redakcji

22 czerwca 2004 roku Senat Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu jednomyślnie nadał papieżowi Janowi Pawłowi II godność doktora honoris causa. W ten sposób papież został włączony do toruńskiej wspólnoty akademickiej. W uzasadnieniu podkreślono jego zasługi dla nauki, kultury i społeczności międzynarodowej. Poza tym przywołano postać papieża jako wybitnego filozofa i teologa, kapłana, męża stanu, obrońcy praw człowieka, orędownika wolności i pokoju, największego autorytetu moralnego współczesnego świata.

Mowa serca
CZYTAJ DALEJ

Parlament Słowacji: nie ma innych płci niż męska oraz żeńska

2025-09-27 07:23

[ TEMATY ]

Słowacja

Adobe Stock

Słowaccy parlamentarzyści przyjęli w piątek zmiany w konstytucji, które wzmacniają wartości konserwatywne. Do ustawy zasadniczej wprowadzono regulację o nadrzędności prawa krajowego w kwestiach „tożsamości narodowej”. Dotyczy to m.in. uznania wyłącznie dwóch płci.

Konstytucja Słowacji uznaje wyłącznie biologiczną płeć mężczyzny i kobiety. Jedną z poprawek wprowadzonych w trakcie debaty parlamentarnej jest artykuł, zgodnie z którym kraj gwarantuje równość między mężczyznami i kobietami w zakresie wynagrodzenia za wykonaną pracę. Wprowadzono zakaz adopcji dzieci przez pary jednopłciowe. Uznano też, że edukacja dzieci w kwestiach seksualnych będzie podlegać nadzorowi rodziców.
CZYTAJ DALEJ

O czym może świadczyć ból podczas oddawania moczu?

2025-09-27 11:07

[ TEMATY ]

leczenie

ból

diagnostyka

dysuria

układ moczowy

Freepik

Dysuria to dolegliwość, która może występować u osób w różnym wieku

Dysuria to dolegliwość, która może występować u osób w różnym wieku

Ból podczas oddawania moczu, znany również jako dysuria, to dolegliwość, która może występować u osób w różnym wieku. Często jest objawem towarzyszącym zakażeniom układu moczowego (ZUM), ale może również wskazywać na inne problemy zdrowotne. Dysuria nie jest samodzielnym schorzeniem, ale sygnałem, który wymaga dalszej diagnostyki. Istnieje wiele możliwych przyczyn bólu przy oddawaniu moczu, które obejmują infekcje bakteryjne, choroby zapalne, a także problemy z układem rozrodczym lub moczowym.

Objawy dysurii mogą się różnić w zależności od przyczyny dolegliwości. Jednak najczęściej opisywane są jako pieczenie, kłucie lub swędzenie w okolicach cewki moczowej podczas oddawania moczu. Ból może występować na początku mikcji lub po jej zakończeniu. W przypadku, gdy ból pojawia się na początku oddawania moczu, może sugerować infekcję układu moczowego. Ból po oddaniu moczu natomiast, często wiąże się z problemami z pęcherzem lub prostatą. U mężczyzn ból może promieniować do penisa, zarówno przed, jak i po oddaniu moczu.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję