Kwerenda w szkołach i wśród rodziców sześciolatków daje obraz sytuacji, w jakiej znajdą się 1 września dzieci i ich rodzice mieszkający w niewielkich miejscowościach oraz w małych i dużych miastach. – W przypadku małych szkół wiejskich problemu z przyjęciem sześciolatków nie ma – mówi pani Katarzyna, nauczycielka w niewielkiej szkole w regionie świętokrzyskim. – Klasy są małe, baza na czas spędzony na zajęciach edukacyjnych i zabawowych jest zapewniona, oczywiście, na ile to możliwe w realiach szkoły wiejskiej – dodaje. Ale już w większych szkołach gminnych pojawia się problem. Plan dla sześcioletnich dzieci układany jest dwuzmianowo, tzn. poranna zmiana rozpoczyna się ok. godz. 7 lub 8 i kończy ok. godz. 10-11, druga – kończy ok. godz. 15. Oznacza to, że pozostały czas dzieci pracujących rodziców muszą spędzić w świetlicy, niekiedy łączonej ze stołówką. Jedzący obiad gimnazjaliści i bawiące się obok sześciolatki mogą być codziennym widokiem w wielu placówkach. Rodzice głośno mówią, że druga zmiana to problem jeszcze większy: gdy przyjdzie jesień i zima, czas dowiezienia dzieci do szkoły wydłuży się i będzie trudniejszy. Już dziś rodzice przepisują dzieci ze szkół dwuzmianowych do jednozmianowych nawet kosztem oddalenia od domu. – Nie mam wyjścia. Dobro dziecka jest najważniejsze – mówi mama sześciolatka. – Skomplikuje nam to życie, bo to jednak kilka kilometrów dalej.
Reklama
Wiele szkół ma doskonałe wyposażenie, często ze środków unijnych. Łazienki dla maluchów, małe sedesy i pisuary w toalecie, pięknie wyposażony plac zabaw i lśniąca stołówka. Ale czy rzeczywiście o to chodzi? Zamykanie małych szkół przez gminy spowodowało, że w tym roku w jednej szkole stłoczą się dzieci z kilku małych szkół. I tak w szkole podstawowej w Kielcach na osiedlu Pod Dalnią od września ruszy 11 klas pierwszych, z klasami mieszanymi sześcio- i siedmiolatków.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Szkoły twierdzą, że nie ma żadnych problemów z przyjęciem sześciolatków. Podobnie wypowiadały się na temat dopalaczy w szkole. – Mówiono, że problemu nie było, a w szpitalu lądowało miesięcznie kilku gimnazjalistów i licealistów – mówi emerytowany nauczyciel. – Trzeba również podkreślić, że więcej dzieci to zapewnienie pracy nauczycielom zagrożonym brakiem etatu.
Ubezwłasnowolnieni rodzice
– Zrobiono nam wodę z mózgu. I nam, rodzicom, i nauczycielom. Władze włożyły wiele trudu w udowadnianie konieczności pójścia do szkół sześciolatków, które mają uratować polską gospodarkę i nasze emerytury; w udowodnienie, że maluchy dojrzały do obowiązku szkolnego i że tak się dzieje na całym świecie. Dopiero teraz rodzice tak naprawdę budzą się z letargu i przyglądają swojemu dziecku z plecakiem do kolan – mówi mama sześciolatka, która do tej pory nie dostrzegała problemu w pójściu synka do szkoły.
Reklama
– Tylko my, rodzice, wiemy, czy nasze dziecko może podjąć naukę w szkole, czy nie. Obserwujemy je na co dzień w różnych sytuacjach. Żaden nauczyciel, dyrektor czy minister nie ma takiej wiedzy, więc zmuszanie mnie do posłania syna do szkoły jest nieludzkie. To ja odpowiadam za to, jak będzie sobie radził w przyszłości, jakie podejmie decyzje, jak wywiąże się ze swoich ról. Stawianie mnie w sytuacji obowiązku szkolnego, z wszystkimi tego konsekwencjami, nie jest w porządku – dodaje inna matka sześciolatka. Rodzicom odebrano przekonanie, że najlepiej znają swoje dziecko i że sami potrafią dokonać dla niego właściwego wyboru. Nawet sami rodzice przez brak pewności siebie, którą skutecznie odbierają im tzw. autorytety, przerzucają tę decyzję na poradnie, na specjalistów. Zostali ubezwłasnowolnieni przez urzędników i sami się ubezwłasnowolniają.
Studium przypadku
Małgorzata i Marek są rodzicami trójki dzieci. Starsi synowie są uczniami szkoły prowadzonej przez zgromadzenie zakonne, najmłodszy Maksio uczęszcza do przedszkola także prowadzonego przez siostry zakonne. W tym roku czekało go pójście do pierwszej klasy. Siostry nie mogły się go nachwalić. Takie zdolne dziecko, a przy tym chętne do występów przedszkolnych, recytacji, teatrzyków, konkursów i quizów. Bez problemu został zapisany do pierwszej klasy szkoły, do której uczęszczają starsi bracia. Jednak tylko rodzice wiedzieli, jaką cenę Maksio płaci za rolę prymusa. – Po każdym występie syn był wyczerpany. Nie mógł się uspokoić. Rządziły nim emocje. Zaczął obgryzać paznokcie, często chorował. Stawał się agresywny – mówi Małgorzata. Matka powiedziała siostrom, że zrobi wszystko, by odroczyć Maksiowi obowiązek szkolny. Poradnie psychologiczno-pedagogiczne były tak oblegane, że rodzice Maksia zdecydowali się na poradnię prywatną, i to nie w swoim 200-tysięcznym mieście, gdzie koszt badania dziecka wynosił 400 zł, lecz w oddalonej o 70 km mniejszej miejscowości, gdzie wizyta kosztowała 150 zł.
Reklama
Matka Maksia nie wie, ile dzieci z 25-osobowej klasy synka zostanie zwolnionych z obowiązku szkolnego, ale przez ten rok obserwacji kolegów Maksia przypuszcza, że około jedna czwarta dzieci. Kubuś nie usiedział w ławce dłużej niż 5 minut, Jaś to gapcio, ciągle czegoś zapomina, proste zadania domowe dla sześcioletniego Tadzia to Mount Everest – nie dlatego, że nie jest inteligentny, tylko dlatego, że rozkojarza się po kwadransie... – Te dzieci zwróciły moją uwagę – mówi Małgorzata – ale przecież w grupie są też takie maluchy, których niedojrzałość do podjęcia obowiązku szkolnego nie jest widoczna na pierwszy rzut oka, jak w przytoczonych przypadkach. Jeżeli rodzice nie zadziałają, nie postarają się o odroczenie, dziecko pójdzie do szkoły. Skutki takiej decyzji nie muszą być widoczne od razu – dodaje pani Małgorzata.
Fobia szkolna
Doświadczenia rodziców, którzy posłali dziecko do szkoły rok wcześniej, pokazują, że trudności pojawiają się około czwartej klasy. Anna, matka małej Zosi, sama lekarka, dziś żałuje swojej decyzji posłania córki cztery lata temu do szkoły jako sześciolatki. Zosia ma trudności z nauką, trudności w skupieniu się na problemie, nie nadąża za grupą w wykonywaniu poleceń nauczycieli. Trudno jest dziecku zapamiętać wszystkie prace domowe. Pojawiła się bardzo niska samoocena, fobia szkolna i moczenie nocne. Zosia nie chce się bawić z rówieśnikami po szkole, ponieważ dzieci śmieją się z jej trudności. – A dzieci potrafią być okrutne – mówi Anna. – Zosia przebywa tylko z nami, z miesiąca na miesiąc staje się coraz bardziej aspołeczna – dodaje mama. Wypadałoby zostawić dziecko na drugi rok w tej samej klasie, żeby dojrzało, ale Zosia jest inteligentna, więc to rozwiązanie nie wchodzi w grę. Sytuacja jest patowa. – Nie mogę sobie wybaczyć decyzji sprzed czterech lat. Doskonale rozumiem niepokój rodziców, którzy w tym roku protestują w obronie swoich sześcioletnich dzieci – mówi mama Zosi.
Cenne dobro
Rodzice, którzy chcą odroczyć obowiązek edukacyjny swoich dzieci, mają wiele negatywnych doświadczeń z instytucjami, które mnożą formalności. Rodzice często decydują się na rozwiązania mało wygodne i logistycznie, i finansowo, byle tylko obronić swoje dziecko. Najwygodniej dla rodziny Małgorzaty i Marka byłoby mieć trzech synów w jednej szkole, tak jak to było zaplanowane. Dziś Maksio będzie uczęszczał do szkoły prowadzącej roczne przygotowanie przedszkolne, znacznie oddalonej od rodzinnego domu. Rodzice wybrali to rozwiązanie mimo kosztów, jakie ono generuje (szkoła jest płatna). – Chodzi o dobro dziecka – podkreśla Małgorzata. – Za rok syn zupełnie spokojnie wkroczy w szkolny świat. Decyzję dotyczącą Maksia opieraliśmy na doświadczeniach szkolnych starszego rodzeństwa. Wiemy, jakie trudności może napotkać w szkole. Chcemy, by wyrósł na ciekawego świata i odważnego człowieka, a nie sfrustrowanego od początku i zmęczonego wyrobnika. Po prostu dzieciom odbiera się czas, najcenniejsze, co dorosły może dać dziecku – mówi z goryczą matka.
Te gorzkie słowa rodziców sześciolatków dają obraz manipulacji, jakiej ci byli poddawani przez ostatnie lata wprowadzania kolejnej nieprzemyślanej reformy oświaty. Nie pomogły protesty, milionowe podpisy złożone do Sejmu, inicjatywy obywatelskie. Rodzicom odebrano odpowiedzialność za dzieci. Czy uda się to naprawić?