W swoim wystąpieniu przed głosowaniem nad wotum zaufania postanowił przedstawić jako swój projekt Polski zbieżny z tym, jaki od lat reprezentuje i realizuje obóz braci Kaczyńskich. Dużo mówił o patriotyzmie, interesach narodowych, nowoczesnej gospodarce, rozwoju i pamięci historycznej — czyli o tym wszystkim, od czego zawsze uciekał w emocje i „ciepłą wodę w kranie”. Po części zrobił to, bo tak chciał, a po części — bo musiał.
O tym, dlaczego chciał i jak zbiega się to ze zmianą kursu, czy też plagiatowaniem konserwatywnej agendy przez liberałów w całym świecie zachodnim, mówił w swoim ostatnim wideoblogu Jan Rokita. Ja chciałbym wyjaśnić, dlaczego musiał to zrobić.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Ucieczka do przodu
Reklama
Główny trzon kampanii Karola Nawrockiego, a szczególnie jej końcówka, skupiał się na tym, co chce zrobić i co zamierza wymusić na rządzie Donalda Tuska kandydat obywatelski. CPK, atom, ochrona programów społecznych, silniejsza polityka historyczna, bezpieczeństwa i godnościowa polityka zagraniczna — to wszystko można znaleźć w wystąpieniach kampanijnych Nawrockiego. W związku z tym oczywistym jest, że już za chwilę, tj. po objęciu urzędu prezydenta RP, te właśnie kwestie — ta agenda wynikająca z wizji braci Kaczyńskich — staną się przedmiotem debaty, i to w takiej formie, która będzie bardzo nie na rękę rządowi i koalicji 13 grudnia, a mówiąc brutalnie: pozwoli na jej regularne grillowanie, aż spłonie w całości.
Mając świadomość takiego rozwoju zdarzeń, Tusk postanowił te kwestie, które będą w rękach Nawrockiego narzędziami do rozliczania jego samego, przedstawić jako... własne. Zabieg o tyle sprytny, co krótkoterminowy. Po pierwsze — ze względu na brak sprawczości wynikający z układu koalicyjnego czterech ugrupowań i procedury nadmiernego deficytu, która obowiązuje Polskę, oraz licznych paktów, które Tusk obiecał Brukseli i Berlinowi po wyborach zacząć wdrażać (co — patrząc np. na pakt migracyjny — już robi). Po drugie — kryzys wiarygodności. Bez odpowiedniego zaufania społecznego (a ono w przypadku Donalda Tuska regularnie notuje spadki) ciężko jest taki piruet polityczno-historyczno-gospodarczo-społeczny wykonać bez wywrotki, a nawet jeśli już się uda, to przecież „kaczystowskiej” narracji w ustach największego wroga braci Kaczyńskich nie da się słuchać z przekonaniem o szczerych intencjach plagiatora.
Wyzwanie
Najlepszym tego dowodem jest to, że wystąpienie sejmowe Donalda Tuska szybko zostało zapomniane, by nie powiedzieć — totalnie niezauważone. To trochę tak, jakby dziadek, który przy stole latami opowiadał, jak nie znosi sąsiadów, nagle zaczął powtarzać za nimi wszystko, co do tej pory mówili. Potraktowalibyśmy go zapewne z pobłażaniem i uśmiechem — z sympatii. A jeśli mówimy o sytuacji, gdy robi to osoba obca, a nawet taka, której nie ufamy, to jej słowa jednym uchem wlecą, drugim wylecą. I tak się stało.
To nie oznacza, że ta taktyka — konsekwentnie stosowana — nie przyniesie rezultatów. Jeśli więc obóz konserwatywny nie chce zostać „oszwabiony” ze swojego projektu, musi zacząć się bronić. Można to zrobić na trzy sposoby: konfrontacyjnie, punktując kłamstwa i manipulacje kopiujących; albo na tej wolcie Tuska budując most, przez który jego wyborcy będą mogli bez szwanku wynikającego z dysonansu poznawczego przejść na drugą stronę; albo stosując jedną i drugą metodę jednocześnie.