MAŁGORZATA CICHOŃ: – 4 lutego obchodzimy Światowy Dzień Walki z Rakiem. Pani mówi, że z rakiem się nie walczy, z nim się żyje…
HANNA WASIAK: – Jeżeli używamy słowa „walka”, to wtedy rodzi się w nas agresja. Jak to walczyć? To co, wyciągamy szable, pistolety? A jeżeli żyć, to po prostu – spokojnie leczymy się, żyjemy dalej. Ważna jest akceptacja, a nie od razu walka, która kojarzy się z czymś trudnym. Nie wiem, dlaczego jest to tak bardzo nagłaśnianie, że np. jakaś piosenkarka zaczęła walkę z rakiem. Nie walczy – żyje, leczy się, i albo przeżyje, albo umrze.
– Główny bohater filmu „Braveheart”, William Wallace, w jednej z ważniejszych scen stwierdza: „Wszyscy kiedyś umrą, ale nie każdy tak naprawdę żyje”. Czy świadomość ciężkiej choroby wyzwala w nas większą mobilizację, by żyć?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
– Taka diagnoza ma zaletę: możemy z naszym życiem coś jeszcze zrobić. To nie wylew czy zawał, gdy leżymy na OIOM-ie i nie możemy kontaktować się z innymi ludźmi. Diagnoza choroby nowotworowej często wyzwala w nas – choć nie we wszystkich – postawę, że wreszcie zaczynamy robić coś, na co do tej pory nie mogliśmy sobie pozwolić, np. piszemy i wydajemy książkę, mamy odwagę powiedzieć komuś prawdę, gdzieś pojechać, zmienić pracę czy środowisko. Bo – jak mówił ks. prof. Janusz Nagórny – „trzeba ten front życiowy skrócić”. Człowiek wreszcie zastanawia się intensywnie nad celem i sensem swojego istnienia. Rozmawiałam kiedyś z kobietą, która była po pierwszej chemioterapii. Zapytałam, jaki ma cel w swoim życiu. „Chciałabym godnie umrzeć” – powiedziała. Zdębiałam. Później okazało się, że zanim „godnie umrze”, marzy, by jeszcze pojechać do Rzymu. Może poczeka, jak wnuczki do I Komunii przystąpią, a syn się ożeni? Cele same się określają i okazuje się, że jest po co żyć.
– Od maja ubiegłego roku prowadzi Pani warsztaty w sercańskim Domus Mater. Jaki jest ich cel?
– Celem tych spotkań jest rozmowa na temat jakości i godności życia człowieka z chorobą nowotworową. Są one skierowane szczególnie do osób chorych oraz ich bliskich, a także lekarzy, pielęgniarek, osób duchownych oraz wolontariuszy. Te warsztaty to moja spłata długu wdzięczności wszystkim tym, którzy pomogli mi przetrwać trudne chwile, gdy u mojego 17-letniego syna zdiagnozowano chorobę nowotworową. Było to w 1995 r. Patryk obronił doktorat i obecnie pracuje za granicą.
– Podobno na początku trudno było znaleźć chętnych do udziału w krakowskich spotkaniach. Dlaczego?
Reklama
– Niektóre osoby mówią, że muszą to sobie przemyśleć, ogarnąć się, oswoić. Zwłaszcza te towarzyszące osobom bliskim. Nawet jeśli chorzy przeżyli i mają się dobrze, to nikt jeszcze nie chce o tym rozmawiać.
Spotykałam się z zerowym oddźwiękiem, np. ze strony hospicjów. Jedna z pań powiedziała, że dla pracowników czy wolontariuszy nie ma sensu prowadzić takich warsztatów, bo u nich pacjenci żyją najdłużej dwa tygodnie, po co więc rozmawiać o tym? Gdy dotarłam do lekarza, który prowadzi hospicjum, to od razu zrobił barierę: on ma tytuły, wykłada dla studentów medycyny. Tylko że ci studenci są na sali, a on daleko, przy mikrofonie. A spotykając się z osobą chorą czy towarzyszącą jej, trzeba razem herbatę wypić. Tu nie może być barier.
– Chętni się jednak pojawili…
– Ostatnio w warsztatach wzięły udział m.in. panie – pielęgniarka środowiskowa oraz osoba, która ją wspomaga i ma przypadki, że trzeba towarzyszyć pacjentom przy umieraniu. Zastanawiałyśmy się, jak rozmawiać z rodziną, wypośrodkować to, co mogą robić jako opiekunki, pielęgniarki, a co już należy do zadań osób bliskich. Rozmawialiśmy też o lekach przeciwbólowych i granicach ich stosowania.
– W jaki sposób my, jako znajomi, środowisko, możemy pomóc osobom, które chorują na nowotwór lub takim ludziom towarzyszą?
Reklama
– Trzeba rozmawiać. Tak normalnie, najlepiej przy kuchennym stole. Każdy przypadek jest inny. Kogoś by raziła, mnie szczególnie, okazywana litość, współczucie. Ale super są propozycje w stylu: „Słuchaj, jeśli chcesz, to podwiozę cię samochodem na badania”. Albo sąsiadka piecze szarlotkę i przynosi kawałek. Ktoś inny mówi: „Pomodlę się za ciebie”. Można też przyznać: „Nie wiem, jak z tobą rozmawiać”. Bo skąd niby mamy wiedzieć? Tego nie uczą w szkole czy na studiach. I powstaje temat tabu. Nie należy mijać tych osób. Trzeba być szczerym, nie oszukiwać, bo wtedy mamy zmysły wyczulone, bardziej się wszystko pamięta. Wychodzą też wszelkie zakłócenia w relacjach: nasze błędy widać jak na dłoni! Nie opowiadajmy komuś głupot, wymyślonych historii. Taki klastyczny błąd – gdy mój syn zachorował, ciocia powiedziała do mnie: „Fatalnie wyglądasz”. A jak miałam wyglądać, skoro płakałam przez trzy doby?
– Rozmowa o raku to wciąż temat tabu, a przecież coraz więcej z nas choruje…
– Nagłaśnia się pojedyncze akcje. Gdy się kończą… cisza, spokój. A jednak choroba trwa. Dlatego zapraszam wszystkich chętnych na warsztaty w Domus Mater. W tym roku planujemy 8 weekendowych spotkań, najbliższe: 15-16 lutego. Dla kogoś, kto mieszka w Krakowie, cena jest bardzo przystępna: 40 zł za dwa dni. Postaramy się odpowiedzieć na pytania, jak żyć, znając diagnozę choroby nowotworowej.
* * *
Hanna Wasiak w 2005 r. ukończyła Studia Podyplomowe na Wydziale Teologii w Instytucie Nauk o Rodzinie Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego w zakresie poradnictwa specjalnego (ze specjalizacją w zakresie opieki paliatywnej i hospicyjnej). Odbyła praktyki na oddziałach paliatywnych, ośrodkach profilaktyki i terapii AIDS oraz w Domach Pomocy Społecznej.
Terminy najbliższych warsztatów: 15-16 lutego, 15-16 marca, 17-18 maja, 21-22 czerwca. W programie, m.in.: wykłady, rozmowy, adoracja, Msza św. Dla osób spoza Krakowa możliwość noclegu i posiłków. Koszt: 40 zł za osobę. Zapisy w recepcji Domus Mater (ul. Saska 2): tel.: 12 290-63-01.
Więcej informacji: www.domusmater.pl.