WIESŁAWA LEWANDOWSKA: - Minister Finansów bardzo optymistycznie mówił o koniecznej nowelizacji budżetu państwa, o konieczności cięć w wysokości ponad 7,6 mld zł, oraz o powiększeniu deficytu finansowego o ponad 16 mld zł. Tłumaczył, że to nic strasznego, bo aż 11 państw europejskich już w tym roku nowelizowało swoje budżety, a do końca roku uczyni to kolejnych kilka państw. „Wszyscy się pomyliliśmy” - stwierdził minister Jacek Rostowski.
ZBIGNIEW KUŹMIUK: - O pomyłce ministra można by mówić, gdyby przy dochodach budżetowych wynoszących w tym roku ok. 300 mld zł pomylił się o 1-2 mld zł. Tymczasem pomyłka naszego ministra wynosi prawie 30 mld zł! A to porównanie z innymi krajami naprawdę nie wytrzymuje krytyki, gdyż to zupełnie inna sytuacja, gdy nowelizacji budżetu i powiększenia deficytu dokonuje np. rząd niemiecki.
- Dlaczego w przypadku bogatych krajów powiększanie deficytu nie jest takie groźne?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
- Dlatego, że zdecydowaną jego część finansują sami Niemcy, a ponadto dokonują tego przez sprzedaż obligacji znacznie niżej oprocentowanych niż nasze polskie. Rząd niemiecki finansuje swój deficyt obligacjami o oprocentowaniu 1 proc. (a w przypadku krótkoterminowych papierów skarbowych nawet poniżej 1 proc.), a oprocentowanie polskich obligacji wynosi już blisko 5 proc. Pocieszanie więc, że wszyscy się zadłużają, jest bardzo złudne, bo my jednak zadłużamy się bardziej i szybciej i przede wszystkim drożej. Powinniśmy porównywać się raczej z podobnymi do nas krajami Europy Wschodniej - gdy chodzi o wielkość długu: z Rumunią, Węgrami, Czechami, krajami nadbałtyckimi - niż z krajami bardziej zamożnymi, które rzeczywiście też tną wydatki.
- Można powiedzieć, że mają z czego je ciąć.
- Otóż to. Jeżeli Belgia, Holandia czy Niemcy ograniczą wydatki społeczne o kilka czy kilkanaście miliardów euro, to konsekwencje społeczne nie będą tam zbyt drastyczne. Natomiast u nas te wydatki są już obecnie na dramatycznie niskim poziomie i ich ograniczanie po prostu nie wchodzi w grę (choć Platforma i PSL niestety i na to się odważyły, zabierając dodatki członkom rodzin opiekujących się osobami niepełnosprawnymi - w ten sposób symboliczne 500-złotowe dodatki straciło ponad 100 tys. osób). A zatem tego rodzaju porównania są zwyczajnie nie na miejscu.
- Porównanie z krajami bardziej do nas podobnymi też jednak nie wypada korzystnie...
- Za to bardziej adekwatnie. Wyraźnie widać, że gdy chodzi o poziom długu w relacji do PKB, gorszą sytuację mają jedynie Węgry. A to dlatego, że po 8 latach rządów lewicy premier Viktor Orbán przejął kraj z wynoszącą 80 proc. relacją długu publicznego do PKB. Mimo to po 3 latach rządów wyprowadził Węgry z unijnej procedury nadmiernego deficytu (deficyt sektora finansów publicznych trwale niższy od 3 proc. PKB), podczas gdy rząd Donalda Tuska spowodował, że nasz kraj tą procedurą został objęty i nic nie wskazuje na to, żeby w ciągu najbliższych 2-3 lat polskie finanse publiczne z tej procedury zostały wyprowadzone.
Reklama
- Sugeruje Pan, że Polska może powtórzyć ten właśnie scenariusz węgierski z ostatnich kilku lat?
- Nie chciałbym być złym prorokiem, ale obawiam się, że przez pozostałe jeszcze 2 lata rządów PO (do wyborów w terminie konstytucyjnym), powstanie ten właśnie „węgierski krajobraz” sprzed 3 lat... Moim zdaniem, gdyby już dziś powymiatać wszystkie nasze długi spod licznych dywanów ministra Rostowskiego, to okazałoby się, że dług publiczny w relacji do PKB przekroczył 60 proc. (próg konstytucyjny), a więc Platforma z PSL szybkimi krokami zmierzają w stronę „dokonań” węgierskiej lewicy.
- Minister zapewnił, że podejmowane przez niego obecnie działania nie dość, że zapobiegną nieszczęściu, to jeszcze dodatkowo zapewnią bezpieczeństwo i wiarygodność polskich finansów publicznych.
Reklama
- I cóż z tych zapewnień, skoro sam przecież pokazuje braki wpływów podatkowych rzędu 28 mld zł i jednocześnie - nic o tym nie mówiąc, choć w projekcie nowelizacji budżetu musi to być zapisane - powiększa limit kredytów budżetowych dla Funduszu Ubezpieczeń Społecznych - z 12 do 18 mld zł, co da sumę ok. 38 mld zł kredytu budżetowego dla FUS w ciągu ostatnich 4 lat. Są to pieniądze nieuwidocznione dziś w wydatkach budżetowych, które jednak w przyszłości będą realnym obciążeniem budżetu. Następca ministra Rostowskiego, chcąc mieć pełną przejrzystość w księgowości, będzie musiał ten kredyt umorzyć i wtedy ukaże się on jako wydatek budżetowy powiększający skokowo deficyt finansów państwa - o 2,5 proc. PKB. Na koniec tego roku liczony metodą unijną deficyt sektora finansów publicznych w Polsce wyniesie ok. 4,5 proc. PKB (mimo obiecanego przez ministra Rostowskiego poziomu poniżej 3 proc.). Po ujawnieniu choćby tylko tego jednego - bo jest ich więcej - ukrytego składnika długu w FUS, oznaczałoby, że deficyt tego sektora wynosi 7 proc. PKB. Wtedy doszłoby do masowej wyprzedaży polskich obligacji, ich rentowność urosłaby do niebotycznych rozmiarów, a z nią koszty obsługi długu, które i tak w tym roku wyniosą 43 mld zł, czyli więcej niż tegoroczne wpływy z podatku PIT.
- Pomijając tę groźną dla przyszłości „wirtualną kreatywność” ministra finansów, coraz bardziej niepokojący staje się spadek wpływów podatkowych. Zabrakło realnej kreatywności ministra finansów?
- Najwyraźniej zabrakło, choć rząd stara się zrzucić całą winę na ogólnoeuropejski kryzys w strefie euro, który nie jest główną przyczyną tego, że w Polsce załamały się dochody podatkowe; corocznie brakuje dochodów z VAT (podatku najbardziej wydajnego) po kilkanaście miliardów złotych. Jak dotąd, nie ma żadnej rządowej refleksji nad tym, co się dzieje, żadnych konkretnych działań. Tylko odwlekanie wszystkiego w czasie.
- Czyli czekanie z nadzieją na lepsze czasy, lepszą koniunkturę w Europie - tak tłumaczy minister to, że nie przygotował realistycznego budżetu na rok 2013.
Reklama
- To są złudne nadzieje. A to dlatego, że naprawdę nie sposób tego wszystkiego, co dzieje się z polskimi finansami, usprawiedliwić kryzysem strefy euro, choć trzeba przyznać, że to bardzo wygodne wytłumaczenie dla polskiego rządu. Moim zdaniem, gdyby minister Rostowski wyciągał wnioski z załamania się wpływów z podatku VAT w ciągu roku 2012 i przygotował chociażby projekt nowelizacji ustawy o VAT- PiS proponował nowy całościowy projekt tej ustawy - to takiej wielkiej dziury w tym podatku by nie było. Tymczasem rząd godzi się na skandaliczną „prywatyzację” podatku VAT, którą dziś widać gołym okiem. Podatek VAT, przy minimalnym wzroście gospodarczym i przy minimalnej inflacji, powinien przecież dawać wpływy rosnące z roku na rok. Tymczasem one dramatycznie spadają. Nie słyszałem o żadnej analizie tego stanu rzeczy; jedynie wyjaśnienie, że tak musi być... Pytam, dlaczego tak musi być, skoro do niedawna było zupełnie odwrotnie, skoro wcześniej z roku na rok wpływy z VAT w Polsce rosły!?
- Dlaczego „tak musi być”?
- Nie chciałbym tu formułować daleko posuniętych tez, ale prawdopodobnie jest tu jakieś swoiste przyzwolenie na wyciekanie tych pieniędzy z prywatnych kieszeni, na powiększanie się szarej strefy, a być może także na wyłudzenia miliardów złotych podatków.
- Nie podziela Pan optymizmu ministra, że nadchodzą lepsze czasy i wkrótce odbijemy się od dna?
- Jak na razie minister mówi o pomyłce w sprawie nadejścia tych lepszych czasów i nadal niewiele robi, by sytuację naprawdę poprawić. Ale oczywiście cieszę się z tego, że pojawiają się jakieś sygnały prowzrostowe i po najgorszym pierwszym kwartale tego roku wzrost jest już trochę większy, ale wciąż na poziomie zaledwie niecałego 1 proc. PKB. A doskonale wiemy, że sytuacja na rynku pracy i w budżecie może się wyraźniej poprawić wtedy, kiedy ten wzrost wyniesie co najmniej 3-4 proc. Dopiero wówczas pojawią się nowe miejsca pracy. Do takiego poziomu wzrostu nam bardzo daleko! Mówienie o optymistycznych sygnałach i przesuwanie problemów w nieokreśloną przyszłość jest budowaniem mitu, że wychodzimy z kryzysu, bo jeśli nic nie zmienimy w systemie podatkowym (chodzi głównie o jego uszczelnienie), to przy obecnym poziomie wzrostu gospodarczego będziemy szybko zjeżdżać po równi pochyłej.
Reklama
- Podobno głównym winowajcą - taka jest najnowsza teza ministra Rostowskiego - złego stanu polskich finansów jest finansowanie i tzw. prefinansowanie wielkich projektów, które podjęto, by wykorzystać fundusze europejskie.
- Kończy się właśnie tzw. perspektywa finansowa na lata 2007-13, a rozliczenia ostatnich jej projektów będą mogły trwać jeszcze w latach 2014-15. Teraz powinniśmy mieć zatem eksplozję inwestycji publicznych, tymczasem mamy inwestycyjny zjazd w dół... Inwestycje, które powinny przynieść wzrost zatrudnienia, pobudzić gospodarkę, jak widać, niewiele dały. Mało tego, sam minister na koniec tego roku zapowiada 14-procentowe bezrobocie, co oznacza, że w ciągu ostatniego kwartału przybędzie ok.150 tys. bezrobotnych (a i dodatkowe wydatki budżetowe zamiast wpływów). Zadziwiające jest to, jak bardzo minister sam sobie co chwilę zaprzecza.
- Minister zapewnia, że robi wszystko - minimalnie powiększa deficyt, by zanadto nie ciąć wydatków - aby obecny kryzys gospodarczy nie przerodził się w recesję.
- W sytuacji głębokiego spowolnienia drastyczne cięcia wydatków niewątpliwie potęgują to spowolnienie. Tyle tylko, że i tu minister mija się z prawdą, bo jednak cięć dokonuje. I to bardzo znaczących.
- Jednak wzruszające było wyznanie ministra, że lepiej zdecydować się na powiększenie deficytu o 16 mld zł, niż zabrać pieniądze na służbę zdrowia, przedszkola...
Reklama
- Byłoby to wzruszające, gdyby nie zabrzmiało jak całkiem realna groźba. Na razie minister zabrał 3,2 mld zł z pieniędzy przeznaczonych na armię, czym nie naraził się zbyt drastycznie i bezpośrednio opinii publicznej.
- Bo od pewnego czasu Polacy nie akceptują zwiększania wydatków na wojsko?
- I pewnie tym właśnie PR-owskim względem kierował się rząd, podejmując taką decyzję. Tyle że ignorując w ten sposób armię (i obronność kraju), lekceważy się także aspekt ekonomiczny wydatków na wojsko, które mogłyby znakomicie napędzać wpływy do budżetu.
- Minister twierdzi, że wszystkie niezbędne cięcia budżetu zaplanowano tak, aby poczyniły jak najmniej szkód w gospodarce i były jak najmniej dotkliwe dla ludzi.
Reklama
- Jak zatem zrozumieć zabranie 1 mld zł z przeznaczonych w budżecie na infrastrukturę kolejową? Po co nam nowoczesny pociąg Pendolino, skoro nie będzie miał po czym jeździć? Moim zdaniem, bardzo niepokojące jest także to, że minister powiększa znacząco, o ponad 1 mld zł, wpłaty z dywidend ze spółek Skarbu Państwa, przede wszystkim tych z sektora energetycznego, co może się skończyć katastrofą polskiej energetyki. A przecież były plany - podyktowane koniecznością zapewnienia bezpieczeństwa energetycznego kraju - budowy nowych bloków energetycznych i nawet były już dla nich wynegocjowane „darmowe” limity CO2. Tymczasem wszystkie cztery koncerny energetyczne wycofały się z inwestycji. Już w ubiegłym roku minister zabrał PGE 1,9 mld zł. W tym roku zabierze przynajmniej 1,5 mld zł. Koncerny budujące bloki energetyczne nie będą więc mogły zaciągać odpowiednich kredytów bankowych, dysponując coraz mniejszym wkładem własnym. Czy biorąc choćby ten tylko przykład pod uwagę, można mówić o jakiejkolwiek strategii rządu? Czy można mówić o rozwoju, modernizacji kraju?
- Co oznacza dla gospodarki powiększenie deficytu o ponad 16 mld zł?
- Trudno tu mówić o tzw. dodatkowej stymulacji, bo nie jest to wprowadzenie do budżetu jakichś ekstraśrodków, lecz finansowanie dotychczasowych wydatków z innego źródła, z pożyczonych pieniędzy. Gdyby jednak zdecydowano się na niezwiększanie deficytu, to uderzenie w gospodarkę byłoby jeszcze mocniejsze, wręcz niszczące.
- Nie ma zatem wyjścia?
- Zawsze jest jakieś wyjście, choć sytuacja finansów publicznych po 6 latach rządów Tuska i Rostowskiego wydaje się coraz bardziej dramatyczna. Świadczy o tym taki znamienny obrazek z 1. czytania noweli ustawy budżetowej. W czasie debaty jeden z posłów opozycji, wskazując na przewodniczącego Komisji Finansów Publicznych Dariusza Rosatiego z Platformy, powiedział, że to właśnie on byłby znacznie lepszym ministrem niż Rostowski. Na co Rosati zerwał się z miejsca i pospiesznie wybiegł z sali obrad. Chyba wiedział, co robi, bo pewnie sporo wie o tych pozamiatanych pod różne dywany długach. Dlatego propozycja zastąpienia Rostowskiego wprawiła go wręcz w popłoch. Wnioski wynikające z zachowania tego prominentnego posła Platformy nie są więc budujące.
* * *
Zbigniew Kuźmiuk - doktor ekonomii, polityk, były marszałek województwa mazowieckiego, poseł na Sejm IV kadencji, w latach 2004-09 deputowany do Parlamentu Europejskiego