Prezentujemy fragment wieńczącej Trylogię Zaufania książki: „Zaufaj, puść i kochaj” dr Moniki Górskiej.
MIŁOŚĆ TO CNOTA. A CNOTĘ MOŻNA ĆWICZYĆ. JAK MIĘŚNIE
Pomóż w rozwoju naszego portalu
A może, jak wszystko, co w życiu cenne, miłość to po prostu proces? Ten kawałek węgla, cenny diament już we mnie od zawsze jest, ale żeby mógł się stać drogocennym brylantem, potrzebuje pracowitych godzin rozłupywania, szlifowania i polerowania. By wreszcie na końcu każde jego załamanie, każda z trzydziestu trzech faset w jego koronie mogła odbijać czyste Światło.
Ojciec Keating podpowiada, że taka miłość to cnota. A cnotę można ćwiczyć. Jak mięśnie. By nie poddawać się, gdy boli, gdy szarpie, gdy brakuje oddechu. Zawczasu wyszarpnąć się z pułapki, zanim w głowie odpali się opowieść o antagonistach i zanim wejdę w rolę ofiary.
A co będzie, jeśli nie zdążę?
Zmieni się chemia w mózgu. Tak jak to się dzieje w klasycznej opowieści, empatiotwórczą oksytocynę wyprze stresogenny kortyzol. I... pozamiatane. Czasem na kilka godzin, a bywa, że i na kilkadziesiąt lat. Chyba że ktoś jest superbohaterem. Ja na pewno nie.
Reklama
A wtedy wielogłosowy dramat, jakim jest moje życie, zamieniam w tragiczny monodram. I nagle nie myślę już o tym człowieku naprzeciw, o jego życiu, jego historii, jego pragnieniach i tęsknotach... Tylko włączam na cały regulator moje ulubione radio: WITfm. What is there for me. Co tam jest dla mnie. O mnie. Jajanie i mnie-manie.
Reklama
Materiał prasowy
Książka "Zaufaj, puść i kochaj"
I tyle opowieści rodzi się w mojej głowie. O sobie i tym drugim. Co mi on, a co mi nie. I jaki jest, a jaki być powinien. Tyle gotowych fabuł. Można by kilka sezonów seriali nakręcić. Tylko czy to by były prawdziwe historie? Czy może raczej... fikcja?
Och, za takie opowieści, jakie ja czasem opowiadam sobie w głowie, mogłabym dostać niejednego Oscara. I to bez najmniejszego twórczego wysiłku. Potrafią się pojawić niepostrzeżenie, w mgnieniu oka. Nieproszone. Przywabione jakąś emocją, która zahacza, choćby tylko koniuszkiem, o rany i głody dzieciństwa.
Taki niezaspokojony głód potrafi niejednego dorosłego mocno przytrzymać w ścianach z tapetą w różowe kwiatki i rozkładanym fotelem do spania. Jeszcze długo po tym, kiedy i tego dziecinnego pokoju, a czasem i domu już nie ma.
Głód przeterminowanego dziecka, które tęskni, a nieraz i domaga się tego, co mu się należy. Czy taki głód w ogóle można nakarmić? I ile potrzeba by było miłości dzisiaj, żeby być w stanie nasycić głód miłości z tamtego wczoraj? Tak bezbronny, wrażliwy, podatny na zranienia. Głód dotyku, przytulenia. Głód akceptacji, dobrego słowa, głód bycia osobą ważną i wyjątkową. Gustaw Herling-Grudziński pisał w Innym świecie o swoim doświadczeniu sowieckiego łagru, że nie ma rzeczy, której by człowiek nie zrobił z głodu i bólu.
Reklama
Co ja robiłam w dzieciństwie, żeby nie czuć tego głodu? Żeby nie bolało? Czy nie starałam się być grzeczną dziewczynką, która będzie posłusznie spełniać wszelkie polecenia, byle tylko jej mama była z niej zadowolona i by zasłużyła sobie na jej miłość? I może wtedy tato do nich wróci? A potem z nienasyceniem głodomora szukała w kolejnych i kolejnych relacjach nie tyle kochania, ile bycia kochaną? Ale taki głód serca da się oszukać tylko na chwilę. Przychodzi czas, że pierwsze poczucie sytości mija... I co wtedy?
Głód znowu staje się nie do zniesienia. I trzeba szukać dalej. Choć nie głód to. Tylko pamięć głodu. Głód można oszukać. A pamięć?
MBA wtedy nie zrobisz. Nie ma szans. Jak może kochać bezwarunkowo taki wiecznie głodny student? Jak jest głodny, to myśli tylko o tym, żeby się najeść.
A gdyby tak zacząć nie od kochania, tylko od zaufania? Zaufać, że to ja jestem kochana. Że mój Ojciec mnie kocha. Taką miłością agape. I daje mi ją w prezencie. A jeśli i ja całkowicie się Mu oddam i zgodzę, żeby to On sam mnie przekształcił w czystą miłość? Miłość bezwarunkową – agape, w skrócie: MBA. Taką, która mówi: Bądź wola Twoja. Która nie szuka nagrody, nie jest skoncentrowana na sobie. Taką miłość, dla której jestem gotowa zmienić swoją historię: postawę, pracę i wszystko w taki sposób, jakiego chce ode mnie Bóg.
I co, jeśli puszczę wszystko, co nie jest miłością?
O ileż łatwiej z MBA podejmować decyzje. I wybierać. Zwłaszcza to, co zazwyczaj potrafi tak przygnieść do ziemi. Jak odpowiem na cierpienie, krzywdy, odrzucenia, które mnie spotkają? Bo przecież zawsze mam wybór.
Wojna czy pokój? Przyjaciel czy wróg? A może po prostu... człowiek? Brat. Nawet gdy wszystko nas dzieli, jedno nas na pewno łączy. Potrzeba bycia kochanym. I cierpienie. Czasem tak potężne, że w obronie własnej gotowe iść nawet na wojnę. A może zawczasu wywiesić białą flagę?
Reklama
Tak pięknie o tym pisał w swoim wierszu Człowiek człowiekowi przyjaciel mojego taty, Edward Stachura. I zakończył go tak:
Człowiek człowiekowi bliźnim
Z bliźnim się możesz zabliźnić
Agape przynosi rozejm. Dopomaga, by umarło we mnie wszystko, co moje. W każdej kłótni. W każdym konflikcie. Każdego dnia. Im jest pełniejsza, tym szybciej. Jaka wtedy otwiera się przestrzeń wolności. Jak lekko, szczęśliwie się żyje. Jak się robi jasno na świecie.
Zupełnie jak w tej opowieści o kobiecie, która całymi dniami narzeka na sąsiadkę.
Wiele razy w ciągu dnia podchodzi do okna i powtarza każdemu, kto się akurat nawinie:
– Taki wstyd! Że też ona nie potrafi nawet porządnie wyprać swojej pościeli. No kto to widział, żeby takie brudne prześcieradła wieszać. Przecież od słońca się nie wybielą!
Aż w końcu syn tej kobiety podchodzi do okna, widzi brudne prześcieradła, ale zauważa coś jeszcze. Podnosi rękę i pisze coś na szybie.
Kiedy odchodzi, kobieta widzi napis:
Mamo, umyj okna.
Tylko jak to w praktyce zrobić, kiedy czasem czuję się jak bez rąk?