Reklama

Ludzie Rady Duszpasterskiej (cz. 3)

Różnią się w szczegółach

Katarzynę i Marka Horodniczych niemało różni, ale przez to wszystko łączy, bo ich rodzina, jak twierdzą, działa na zasadzie przyciągania przeciwieństw. Nade wszystko łączy ich Kościół i pryncypia, czyli to, co najważniejsze. Różnią się w szczegółach

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Katarzynę i Marka już sama propozycja udziału w Radzie Duszpasterskiej szczerze zaskoczyła. Tym bardziej, że na spotkaniu rady spotkali m.in. swoich profesorów. Lista znakomitych osób zaproszonych do rady przez abp. Kazimierza Nycza jest długa. A do tego Horodniczowie zostali zaproszeni razem, jako małżonkowie. I znaleźli się w niej jako jedna z dwóch par. - Jesteśmy stosunkowo młodzi, to dla nas naprawdę duże wyróżnienie - mówią.
Są rówieśnikami. Razem - choć osobno, bo na różnych latach - studiowali politologię na Uniwersytecie Kard. Stefana Wyszyńskiego. Tam też poznali się. Studia były ciekawe, inspirujące i przydatne w życiu. Pozwoliły na lepsze zrozumienie mechanizmów współczesnego świata.
Tuż przed ślubem, w lipcu 2000 r., Marek obronił pracę magisterską. Była interdyscyplinarna, dotyczyła społecznego wymiaru subkultury techno. Z Kościołem miała związek o tyle, że aksjologia chrześcijańska była w niej punktem odniesienia. Promotorem był ks. prof. Piotr Mazurkiewicz, razem z Horodniczymi powołany do rady.

Razem i osobno

Reklama

Muzyka, nie tylko elektroniczna, w życiu Marka jest ważna. Kiedyś była formą kontestacji i tak zostało do dziś. Słucha muzyki, której inni nie są w stanie. Muzykę, jak sam kiedyś powiedział, „demoniczną, oniryczną i antysystemową”: industrialną, elektroakustyczną, ale także eksperymentalną.
Katarzyna natomiast nie za bardzo wie, co jej mężowi może się w tym podobać. Sama woli Steviego Wondera czy Ewę Bem, czego mąż z kolei za bardzo nie rozumie. Na wakacje też chcieliby jeździć gdzie indziej, w dokładnie odwrotnych kierunkach. - Gdy ja chcę pojechać w góry, to Marek nad morze - uśmiecha się Katarzyna.
Czasem mają różne poglądy na to, co napisało albo napisze „Czterdzieści i cztery”, pismo, którym kieruje Marek, albo jeszcze nie tak dawno napisała „Fronda”, którą kierował. Marek półżartem twierdzi, że wszystko, co zamieszcza, jest mniej więcej doskonałe. Katarzyna ma czasem na ten temat pogląd bardziej skomplikowany.
Niemało różni, ale przez to wszystko łączy, bo ich rodzina działa na zasadzie przyciągania przeciwieństw. Łączy Kościół i pryncypia. Różnią się w szczegółach. A że są krewkich charakterów, nieczęsto bywa u nich w domu cicho. - Bywają spory i kłótnie, ale stosujemy zasadę, żeby nad naszym gniewem nigdy nie zachodziło słońce - mówią.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Kwestia wyboru

Katarzyna nie skończyła pracy magisterskiej. Poprzestała na absolutorium, musiała zająć się dziećmi. - Praca jest prawie napisana, kiedyś do niej wrócę - zastrzega. Pierwsze dziecko pojawiło się po nieco ponad roku małżeństwa, potem były kolejne.
- Wszystko to jednak wybór, a nie konieczność - podkreśla. - Nie chciałam oddać wychowania dzieci innym, zdać się na placówki edukacyjne. Stwierdziłam, że skoro Pan Bóg dał nam dzieci, muszę zająć się ogniskiem domowym i zostałam w domu - mówi. Wychowania dzieci nie traktuje jak wyrzeczenie i nie czuje się kurą domową. Nie siedzi w domu, nie czuje monotonii. - Skoro tak niewiele można dać dzieciom, to chcę dać im chociaż swoje zainteresowanie i czas. Małe dzieci najlepiej wychowają rodzice, a nie żłobki - podkreśla Katarzyna.
Mają troje dzieci: najstarszy jest ośmioletni Jerzy Stefan, pięć lat ma Maria Teresa, przedszkolak, a dwa Anna Krystyna. Wszyscy mieszczą się w przestronnym mieszkaniu w bloku na warszawskich Bielanach.
Był czas, kiedy Katarzyna pracowała - jeszcze jako studentka prowadziła lekcje muzealne dla młodzieży z podstawówek i gimnazjów na Zamku Królewskim. Praca dawała jej sporo satysfakcji (ale potem na świat przyszły dzieci). Na tyle ją lubiła, żeby myśleć o powrocie. Może kiedyś się to uda.

Domowa modlitwa

Reklama

Modlą się razem, razem chodzą do kościoła. Ale nie mają samochodu, dlatego te wyjścia, mając na uwadze troje dzieci, bywają wyprawą. Pójście na Mszę św. jest skomplikowanym przedsięwzięciem logistycznym, a kiedy któreś dziecko jest chore - trzeba chodzić wahadłowo.
- W domowej modlitwie próbujemy odnosić się do własnego życia, bo chcemy, żeby dzieci zrozumiały, że Ewangelia to nie piękna teoria, tylko wydarzenie, które ma fundamentalne znaczenie także w życiu małych Jurka, Ani i Marysi - mówi Marek Horodniczy.
- Dzieci uwielbiają chodzić do kościoła, bo wtedy jesteśmy wszyscy razem. Potem w domu bawią się nie tylko w sklep, ale także w Kościół - dopowiada Katarzyna. Na spotkaniach wspólnoty neokatechumenalnej, do której należą od kilkunastu lat, dzieci nie są otoczone tylko dorosłymi, mają przyjaciół także w swoim wieku.
Marek miewał kryzysy wiary, ale nigdy - jak twierdzi - nie odwrócił się od Boga. - Poszukiwałem, zadawałem sobie fundamentalne pytania, komplikowałem. Działo się tak aż do czasu przeczytania „Wprowadzenia w chrześcijaństwo” kard. Josepha Ratzingera - opowiada.
To było dla niego, jak dziś ocenia, prawdziwe trzęsienie ziemi. Potem były kolejne otwierające na Boga i Kościół lektury. - Było to dla mnie jakby ponowne odkrycie wiary, otwarcie na Boga i na zrozumienie świata - dodaje. Także współczesnej rzeczywistości, która - jak mówił kiedyś w wywiadzie - jest misternie skonstruowaną maszynerią ułudy. Bracia Wachowscy nazwali go kiedyś matriksem. - Nie jestem teologiem, ale myślę, że Kościół jest jedyną drogą, która jest w stanie człowieka z tego matriksu wyrwać - mówi.
Gdy poznał Katarzynę, przyszła żona twardo, co roku chodziła na paulińskie pielgrzymki do Częstochowy. - Imponowała mi tym - podkreśla. - Ja wtedy chodziłem raczej na koncerty, w glanach, które na pielgrzymki się nie nadawały. Kontestowałem, pewnie dlatego zainteresowała mnie „Fronda”, łącząca katolicyzm ze spojrzeniem kontrkulturowym. Gdy w 1997 r. pismo wpadło mi w ręce, zobaczyłem, że ktoś myśli podobnie jak ja.

Bez retuszu

Marek Horodniczy kieruje periodykiem „Czterdzieści i Cztery”, jego żona Katarzyna jest pierwszym czytelnikiem jego artykułów. - To wymagający redaktor i recenzent - zastrzega. Tak było także w czasach „Frondy”.
Pierwszy tekst we „Frondzie” napisał w 1999 r. Dotyczył kina Davida Lyncha. Potem były kolejne tematy i kolejne teksty. W połowie 2005 r., na dwa i pół roku, objął kierownictwo „Frondy”, po odejściu Grzegorza Górnego do „Ozonu”. Kierował pismem „szokującym, teologicznym, prowokacyjnym, bezkompromisowym, popkulturowym, prokościelnym, inkwizycyjnym, ekstrawaganckim, preewangelizacyjnym, postmodernistycznym, bystrym, prężnym i dowcipnym”, jak pisano o nim.
- O religii chcemy mówić w sposób mocny, wyrazisty, bez retuszu. Wolimy podkreślać raczej niezmierzoną miłość Chrystusa niż prawa człowieka, raczej świętość niż sprawiedliwość społeczną. „Fronda” zajmuje się często tematami, którymi nikt inny nie chciał się zajmować - mówił Horodniczy „Niedzieli” przed dwoma laty.
Oprócz redagowania i zasilania tekstami grubych periodyków, próbował sił w telewizji, prowadził programy w TV Puls i TVP Kultura, a także kierował działem kultury w „Magazynie Familia” księży paulistów.
W TV Puls przygotowywał pierwsze odcinki „Archiwum XX wieku”, potem przez półtora roku wydawał i prowadził program kulturalny „Świątek Piątek”, a jeszcze później w pełni autorski „Portret trumienny”. - Siedzieliśmy przy trumnie i rozmawialiśmy o wydarzeniach z zakresu kultury i cywilizacji, tak żeby obecność śmierci i widzowie, i goście mieli „z tyłu głowy”, w myśl zasady memento mori - opowiada.
Dodatkowa praca była i jest konieczna, bo na pismach takich jak „Czterdzieści i Cztery” nie da się zarobić kokosów. - Nie zarabiamy na nim, ale na pewno realizujemy nasze powołanie intelektualne i ambicje - mówi.

„Czterdzieści i Cztery”

Przygotowania do wydania pierwszego numeru „Czterdzieści i Cztery” trwały ponad rok. Pismo tworzyła grupa autorów, którzy razem z Horodniczym odeszli z „Frondy”. Chcieli wydać - jak mówią - najlepsze pismo. Rzeczywiście, graficznie pismo rzuca na kolana. Co do treści, trzeba przyznać, że nie jest dla każdego. - Zamieszczamy długie i dojrzałe teksty, wymagające solidnych lektur - podkreśla szef pisma.
- Rozpoczęło się od myślenia w kategoriach mesjanistycznych, ale ewoluowało ono do zagadnień szerszych. Podtytuł periodyku brzmi „Magazyn Apokaliptyczny”, a zatem oprócz mesjanizmu ważne będą dla nas również pojęcia takie jak eschatologia czy apokalipsa. Nie znaczy to jednak, że będziemy pisać tylko o sprawach ostatecznych - mówił w czasie promocji pierwszego numeru.
„Jedynka” „Czwórek” wyszła w końcu ubiegłego roku. I została w miesiąc sprzedana. Teraz finiszują z „dwójką”. Będzie - jak mówi - lekturą na drugą część wakacji. - Czas nas nie goni, chcemy wydać jak najlepszy numer - podkreśla.
„Czwórki” nawiązują do poetyki „Frondy”, którą przecież i on, i jego koledzy przez długi czas współtworzyli. Ale są też różnice. - „Fronda” jest tylko pismem poświęconym, a „Czwórki” - aż apokaliptycznym - mówi półżartem Katarzyna, nawiązując do podtytułów obu pism.
- Nasza redakcja działa w internecie. Spotykamy się regularnie, ale rzadko, komunikujemy się w sieci - mówi Marek. - Pismo jest robione zespołowo, jak „nasze” numery „Frondy”. Kolegialność jest dobra, bo „Czwórki” tworzą oprócz mnie potężne mózgi, np. Rafał Tichy, Aleksander Kopiński, Nikodem Bończa-Tomaszewski czy Filip Memches.
Ważne - twierdzi - żeby wokół pisma tworzyło się autentyczne środowisko. - Cieszymy się, że udało się wprowadzić pojęcie mesjanizmu do debaty publicznej. Mesjanizmu jako czegoś nośnego, a nie tylko ciekawostki - dodaje.
- Recenzje zwracały uwagę, że pismo ma siłę uderzeniową pierwszych numerów „Frondy”, ale jest bardziej formacyjne. Poza tym pismo jest inaczej robione, mąż nie znika jak dawniej na całe dni - cieszy się Katarzyna. - Nie jest, jak kiedyś, pracownikiem etatowym. Praca jest bardziej rodzinna, domowa, a ja i nasze dzieci mamy szansę częściej go widzieć.

2009-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Błogosławione w Braniewie – bolesne męczennice komunizmu

2025-05-30 19:30

[ TEMATY ]

Braniewo

siostry katarzynki

beatyfikacjia

Red

Miały od 26 do 64 lat. Ginęły po kolei – w ciągu kilku miesięcy 1945 roku. Dlatego, że do końca pozostały z dziećmi - sierotami, z pacjentami w szpitalu, z osobami starszymi, które nie miały rodzin ani opieki. Z tymi wszystkimi, którzy nie byli w stanie się bronić ani uciekać przed Armią Czerwoną, która brutalnie wkroczyła wtedy na Ziemię Warmińską. Czy można zrozumieć postępowanie sióstr katarzynek?

Pracowały na całej Warmii, w różnych domach zakonnych i w różnych miejscach: domach dziecka, szpitalach, ośrodkach opieki. Gdy żołnierze sowieccy zaczęli zajmować te ziemie, ludzie zaczęli się masowo ewakuować. Nie mogło być na tych ziemiach dzieci, które nie miały rodziców, chorych bez własnych rodzin czy najstarszych mieszkańców. Takich osób nie opuściły jednak siostry katarzynki. Mimo że były przez czerwonoarmistów bite, gwałcone, torturowane – na przykład w szpitalnej piwnicy, gdzie szukały schronienia wraz ze swymi podopiecznymi. Te, które zostały wtedy z pacjentami, były wielokrotnie wykorzystywane przez Sowietów. Niektóre więziono, a potem zesłano w głąb ZSRR. Pracowały w łagrach, zmarły z wycieńczenia. Siostra, która zorganizowała ewakuację dzieci – zgromadziła je w grupie na dworcu kolejowym, sama zaś poszła szukać dla nich wody i pożywienia. Żołnierz Armii Czerwonej zastrzelił ją, gdy tylko wyszła na zewnątrz. Były siostry, które zginęły wskutek ciągnięcia ich za samochodem po ulicach Kętrzyna. Po zajęciu Gdańska przez Sowietów pod koniec marca 1945 r. rozpoczęły się mordy, grabieże i gwałty na miejscowej ludności. Ofiarą napaści padły też siostry katarzynki, które znalazły się w mieście po przymusowej ewakuacji macierzystego domu w Braniewie. Jak podaje KAI, 58-letnia siostra Caritina Fahl, nauczycielka i ówczesna wikaria generalna Zgromadzenia, ze wszystkich sił starała się bronić młodsze siostry przed gwałtem. Została straszliwie pobita, zmarła po kilku dniach. Takie były ich losy.
CZYTAJ DALEJ

Rozważania bp. Andrzeja Przybylskiego: Uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego

2025-05-30 12:00

[ TEMATY ]

rozważania

bp Andrzej Przybylski

Magdalena Pijewska/Niedziela

Bp Andrzej Przybylski

Bp Andrzej Przybylski

Każda niedziela, każda niedzielna Eucharystia niesie ze sobą przygotowany przez Kościół do rozważań fragment Pisma Świętego – odpowiednio dobrane czytania ze Starego i Nowego Testamentu. Teksty czytań na kolejne niedziele w rozmowie z Aleksandrą Mieczyńską rozważa bp Andrzej Przybylski.

Pierwszą Księgę napisałem, Teofilu, o wszystkim, co Jezus czynił i czego nauczał od początku aż do dnia, w którym dał polecenia apostołom, których sobie wybrał przez Ducha Świętego, a potem został wzięty do nieba. Im też po swojej męce dał wiele dowodów, że żyje: ukazywał się im przez czterdzieści dni i mówił o królestwie Bożym. A podczas wspólnego posiłku przykazał im nie odchodzić z Jerozolimy, ale oczekiwać obietnicy Ojca: «Słyszeliście o niej ode Mnie – mówił – Jan chrzcił wodą, ale wy wkrótce zostaniecie ochrzczeni Duchem Świętym». Zapytywali Go zebrani: «Panie, czy w tym czasie przywrócisz królestwo Izraela?» Odpowiedział im: «Nie wasza to rzecz znać czasy i chwile, które Ojciec ustalił swoją władzą, ale gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jeruzalem i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi». Po tych słowach uniósł się w ich obecności w górę i obłok zabrał Go im sprzed oczu. Kiedy jeszcze wpatrywali się w Niego, jak wstępował do nieba, przystąpili do nich dwaj mężowie w białych szatach. I rzekli: «Mężowie z Galilei, dlaczego stoicie i wpatrujecie się w niebo? Ten Jezus, wzięty od was do nieba, przyjdzie tak samo, jak widzieliście Go wstępującego do nieba».
CZYTAJ DALEJ

Rozmowa z Ojcem: Uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego

2025-05-31 10:00

[ TEMATY ]

abp Wacław Depo

Karol Porwich/Niedziela

Abp Wacław Depo

Abp Wacław Depo

Jak wygląda życie codzienne Kościoła, widziane z perspektywy metropolii, w której ważne miejsce ma Jasna Góra? Co w życiu człowieka wiary jest najważniejsze? Czy potrafimy zaufać Bogu i powierzyć Mu swoje życie? Na te i inne pytania w cyklicznej audycji "Rozmowy z Ojcem" odpowiada abp Wacław Depo.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję