Wrzesień 1939 r., okropności okupacji, walki podczas II wojny światowej – to dla nas, Polaków, przede wszystkim nasze narodowe doświadczenia. Dobrze, że są rocznice. Wtedy wypada zatrzymać się i spojrzeć w przeszłość, bo wraz z upływem czasu prawda o wojnie dla wielu nie jest już tak oczywista jak dawniej. Przesłanie jest bardzo wyraźne i dotyczy granic, po przekroczeniu których człowiek przestaje być człowiekiem. Słowem – dotykamy wartości fundamentalnych. Ich deptanie osiągnęło właśnie podczas tej wojny apogeum. Napisano i powiedziano o wojnie bardzo dużo, ale głęboko wierzę, że trzeba to robić nadal, bo może kogoś to poruszy.
„Wirtualny” spór?
Reklama
O tym, co wydarzyło się podczas II wojny światowej, mówią od czasu do czasu media. W ostatnich latach trwa w kraju dyskusja nad wdrożeniem „mądrej polityki historycznej”. Może się nawet wydawać, że to jakiś rodzaj klucza, który ma otworzyć nasze głowy na poznawanie własnej historii. Istotnie, trudno zaprzeczyć, że to materia niezwykle ważna, bo w dzisiejszej rzeczywistości istnieje konieczność przebijania się w środkach masowego przekazu z uczciwym przekazem, inaczej prawda się nie ostanie. Mamy na to liczne przykłady, choćby promowane w świecie kłamstwo o „polskich obozach śmierci”. Konieczna była stanowcza reakcja polskich władz, by zastopować próby przypisania nam najpotworniejszych zbrodni dokonanych przez okupantów podczas wojny. Niemcy i Austria celowo i konsekwentnie przez powojenne dekady, krok po kroku, odsuwały od siebie piętno wojennej przeszłości. Wizerunek germańskich bestii nie pasował do nowoczesnych, zamożnych demokracji. Tak powstał spór między krajami czy środowiskami, które chcą ukryć prawdę, a tymi, które nie dają na to swojej zgody. Wojna o prawdę i pamięć toczy się w przestrzeni medialnej, wirtualnej, ale jest jak najbardziej realna, rzeczywista. Jej orężem są wypowiedzi, artykuły, filmy, które docierają do milionów odbiorców i kształtują ludzkie poglądy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Nie tylko symbol
Kiedy tak mówimy o związkach II wojny światowej z dniem dzisiejszym, niech nie umknie nam historia tego konfliktu. Miał on przecież swój początek i koniec. Zanim nad ranem 1 września 1939 r. padły pierwsze salwy z niemieckiego pancernika Schleswig-Holstein na Westerplatte, brytyjscy i francuscy politycy próbowali „przechytrzyć” Hitlera. Polegało to na zgodzie na wszystkie jego żądania. Demokratyczne mocarstwa Zachodu złożyły w ten sposób Polskę na ołtarzu własnej racji stanu.
Heroiczna, spisana na straty – tak można powiedzieć o obronie Westerplatte i całej Polski w 1939 r., a jak się okazało w 1945 r., również o powojennej historii naszego narodu. Westerplatte jest nie tylko jednym z symboli tej wojny, lecz także niejako alegorią losu Polaków w czasie II wojny światowej – ich mężnej postawy na niemożliwym do utrzymania posterunku. Nie bez znaczenia – mówiąc o symbolach – jest fakt, że polski przyczółek na Westerplatte znajdował się „pod opieką” Ligi Narodów – najważniejszej organizacji międzynarodowej ówczesnego świata. Cóż to pomogło? Na co zdały się sojusze z Francją i Wielką Brytanią? Na liczącą 182 ludzi załogę Westerplatte i w chwilę później na cały nasz kraj ruszył potężny szturm Niemców. Światowa opinia przez cały wrzesień w bezruchu śledziła dramat Polaków, również nasi alianci. Przez 7 dni radio nadawało komunikat, że Westerplatte nadal się broni.
Reklama
Jak przekazała historia, ta legendarna placówka, która strzegła wejścia do portu w Gdańsku, miała dwóch bohaterskich dowódców – komendanta mjr. Henryka Sucharskiego i jego zastępcę kpt. Franciszka Dąbrowskiego. Wieczorem drugiego dnia walki, po huraganowym nalocie 46 sztukasów, mjr Sucharski nakazał wywieszenie białej flagi. Oficerowie na czele z kpt. Dąbrowskim sprzeciwili się przedwczesnej, w ich ocenie, kapitulacji. „Bunt” załogi spowodował załamanie nerwowe mjr. Sucharskiego. W ciągu tego dnia sytuacja uspokoiła się jednak i spór został zażegnany. Major Sucharski znów dowodził obroną. 7 września, aby zapobiec rzezi, zdecydował on o kapitulacji. Takich kart było podczas wojny wiele. U ich źródeł zawsze był patriotyzm Polaków, potwierdzony przelaną krwią.
Zwykły niezwykły bohater
Major Sucharski to postać znana, inaczej jest z kpt. Dąbrowskim, dlatego jego postać – jako przykład patrioty – warto z racji naszej rocznicy przypomnieć. Był on synem zamordowanego przez NKWD gen. Romualda Dąbrowskiego, przodka po mieczu gen. Jana Henryka Dąbrowskiego. Jego losy są również w pewnej mierze symboliczne. Urodził się w 1904 r. w Budapeszcie. Jego ojciec, jako oficer armii austro-węgierskiej, osiadł tam z żoną, węgierską baronówną Elżbietą z domu Broulik, która należała do dworu cesarzowej Sissi. Franciszek uczył się w Budapeszcie i Wiedniu, a po wybuchu I wojny światowej wstąpił do szkoły kadeckiej w Enns. Po odzyskaniu niepodległości przez Polskę w 1918 r. rodzina przyjechała do Krakowa, a Franciszek przeniósł się do pierwszej szkoły kadetów w odrodzonej II Rzeczypospolitej w Krakowie-Łobzowie. Gdy szkołę przeniesiono do Lwowa, rodzina osiadła na stałe w Stanisławowie. W 1921 r. Franciszek złożył maturę w elitarnym Korpusie Kadetów nr 1, nazwanym w okresie późniejszym imieniem marszałka Józefa Piłsudskiego. Następnie ukończył Szkołę Podchorążych w Warszawie i rozpoczął służbę w Wojsku Polskim, m.in. w pułku strzelców podhalańskich. Już jako kapitan został zastępcą dowódcy załogi Westerplatte. Po kapitulacji placówki spędził 6 lat w niewoli, w oflagu w Woldenbergu. Po wyzwoleniu natychmiast wrócił do Polski, nie chciał żyć na emigracji. Mimo że kraj znalazł się pod okupacją sowiecką, zgłosił się do „ludowego” wojska. Służył w marynarce wojennej w stopniu komandora najpierw w Gdańsku, a potem w Ustce. Po 5 latach go wyrzucono. Powodami były pochodzenie i przedwojenna służba w armii. Znalazł się z rodziną na bruku, bez pracy i mieszkania. Po wielu staraniach otrzymał w Krakowie pokój z sanitariatem na klatce schodowej. Odnowiła mu się gruźlica, na którą zachorował w oflagu. Aby utrzymać żonę i córkę, podjął pracę jako kasjer w Klubie Książki i Prasy, skąd także go szybko zwolniono. Był tłumaczem tekstów z języka węgierskiego, ale to również nie odpowiadało komunistycznym władzom. Nie wolno było wyciągnąć ręki do „takiego człowieka” („sanacyjnego oficera”). W końcu trafił do kiosku Ruchu, a w domu dodatkowo szył filcowe pantofle. Dopiero po „odwilży” 1956 r. jego sytuacja uległa poprawie.
Losy tego bohatera w pewnym stopniu odzwierciedlają sytuację Polaków. Polska mimo znaczącego wkładu w walkę przeciwko Niemcom u boku aliantów, ogromnej ofiary krwi i strat materialnych poniesionych podczas wojny znalazła się – tym razem na długie dekady – pod nową okupacją. Dziś Zachód nie chce pamiętać o tym, jaką cenę Polacy zapłacili za swoje bohaterstwo.